To już nasz trzeci (i na pewno nie ostatni!) udział w tej imprezie. Tym razem pieniądze były zbieranie dla małego Kazika, który walczy z dystrofia mięśniowa Duchenne'a (link do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/kaziu-sromek).
Tak jak we wrześniu, tak i tym razem do Jaworza udajemy się razem z Yetim. Zdecydowanie przyjemniej się wtedy podróżuje, a i człowiek dowie się czegoś ciekawego :P Docieramy na miejsce na tyle wcześnie, że udaje nam się zaparkować auto na parkingu pod wiatą. Odbieramy pakiety i losujemy losy. Ja z Yetim wygraliśmy książki, a Becia margaryne "Kasie" :D
Standardowa rundka spacerowa w oczekiwaniu na rozpoczęcie imprezy - cóż, trzeba zrobić spacerową mile do podtrzymania passy. Pogoda idealna, leży śnieżek, nie ma za dużego mrozu, słonko świeci. Bez porównania z warunkami, jakie panowały rok temu (kilkugodzinny deszcz, potem mgła i pełno błota).
Im bliżej godziny 12, tym kręcimy się bliżej wiaty. Jest czas na rozmowy z starymi znajomymi jak i poznawanie nowych. Nie mogło oczywiście zabraknąć selfiaczków.
Jak ktoś się przyjrzy, to na ostatnim zdjęciu z Agą Wysocką, jest też Mistrz drugiego planu! Jest to też wirtuoz fotografii i takie oto cudo ujrzało światło dzienne, wprost z aparatu Tomka Wysockiego.
W samo południe, punkt i 12 wszyscy zbierają się przed wiatą, krótka odprawa i ruszamy na trase! Nie będę jej tutaj szczegółowo opisywał, ponieważ nie chce powielać tego, co pisałem w dwōch poprzednich postach z Błatniej.
W tym roku trasa została ciut zmieniona. Pętęlka odbywa się w drugą stronę z małym odchyleniem by zaliczyć Przykrą (818 m n.p.m). Szczerze? Spodobała nam się ta wersja! Więcej różnorodności na podejściu, a zbiegi łagodniejsze.
Początkowo była straszna kolejka do tronu. Nie dość, że zawsze każdy chce na nim fotkę, to jeszcze od kilku tygodni jest całkiem nowy! Decydujemy odłożyć to na później, jeszcze będzie dużo czasu na to 😂. Zamiast tego robimy zdjęcie z widokiem na górki, z czym pomaga nam Szymon.
Nie byliśmy pewni warunków i pierwsze kółko robiliśmy bez raczków. Na podejściu spoko, natomiast podczas zbiegów czuć było brak stabilności i bardzo asekuracyjnie je wykonaliśmy.
Pod wiatą standardowo świetna atmosfera i impreza, a do tego tony ciast 😍
W miarę szybki pit stop, raczki założone i widać kolosalną różnice, zwłaszcza na zbiegach. Pełna kontrola, zero poślizgu. Bez hamowania ale i bez zbędnego przyspieszania. Po prostu z górki na pazurki, siłą grawitacji, a zegarek gdzieniegdzie pokazuje 4:20 min/km.
Na drugim albo trzecim kōłku, robiąc selfie na trōnie spotykamy kolejnego wirtuoza aparatu, a jednocześnie kolejnego Tomka - Dura. Tuż za nim w krzakach schowany był wcześniej wspomniany Tomek i od obu fachmistrzów świetne foteczki nam wleciały. Uważam, że z biegów zdjęcia to najlepsze pamiątki 😁
Pochwalę się, że pierwszy raz wygrałem coś w licytacji (w sumie to pierwszy raz wziąłem udział w jakiejkolwiek 😂). Licytacja oczywiście w szczytnym celu - dla Kazika, a przedmiotem wystawionym była czapka. Nie byle jaka, bo z Hoki. I to nie taka zwyczajna, a z podpisem Kamila Leśniaka. Ciekawi mnie historia klopsów, może kiedyś się dowiem 😂
Na początku wspominałem, że pogoda była idealna. A i owszem była, ale jak się biegało. Gdy człowiek siadał pod wiatą by zjeść ciasto, tętno spadało, ogień przyjemnie grzał, cud, miód, malina. A potem wychodził w ciemną noc, gdzie panował kilku stopniowy mróz, to aż cały się trząsł. Przynajmniej pierwsze parę minut, bo potem już było przyjemnie.
W tym miejscu muszę wspomnieć o kolejnych fotografach, którzy nie byli zapowiedziani, a i tak byli i super zdjęcia robili. Mowa tutaj o Zbigniew Świder Fotografia i Dorota Ogiegło Dudziak (mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem).
Ostatni raz w górach byliśmy miesiąc wcześniej, podczas wyzwania na Klimczoku. Od tamtej pory zero podbiegów, zero mocniejszych akcentów, nic. Dało to trochę o sobie znać, ale bardziej sponiewierało mnie co innego. A mianowicie na Klimczoku popsuły mi się rączki. Zamówiliśmy nowe, teoretycznie takie same. Okazały się jednak minimalnie mniejsze. Po ubraniu za bardzo odchyliły mi czubek buta przez co duży palec i całe ścięgno zginało się i pracowało pod innym niż zwykle uciskiem buta. W konsekwencji dość szybko pojawił się obrzęk i ból.
Nie wiem, czy to było bezpośrednią przyczyną, czy to była składowa wielu czynników. W każdym razie mięśnie czworogłowe ud kompletnie odpadły z zabawy. W okolicach 70-80 kilometra nie byłem w stanie zbiegać, jedynie delikatnie schodzić. Do tego nogi mi opuchły i skarpetki powyżej kostek niemal że się wrzynały w nogę. Tym razem to Gremlin mi uciekł i pierwsza dobiegła do wiaty, a ja się delikatnie kulałem.
Na tym etapie postanowiliśmy się rozdzielić. Becia rusza dalej sama, a ja potrzebuje długiej (30-40 minut) przerwy. Posiedziałem, pojadłem i odpocząłem. A co najważniejsze zmieniłem buty i skarpetki. Nowiutkie Brooks Cascadia 18, pierwszy raz używane.
W porównaniu do Evadict MT 2 Trial, w których zaczynałem zabawę, nie mają tak wygiętego do góry czubka. Do tego lekkie i przyjemne. Po odpoczynku i zmianie obuwia złapałem drugi oddech i odzyskałem siły. Podejście pokonuje dość żwawo, zupełnie jak 7 pętli wcześniej. Odzyskałem przyjemność i frajdę z Błatniej. No i kolejna ciekawostka, wiele razy już biegaliśmy po nocy w górach ale przeważnie we dwoje. Osobno raz tylko, podczas biegu 24h nad Wartą. Był wprawdzie las, ale nie było gór. Także można powiedzieć, że to mój solowy debiut w górach 😂
Wszystko pięknie i fajne aż do momentu zbiegu. Stopy już w porządku, ale uda dalej nie chcą współpracować i co chwila zmuszają mnie do marszu. Jest to dość deprymujące, gdy są siły, a nie można. Podejście tempem 12 minut, a zbieg 11...
Doganiam Becie pod wiatą, po szybkim ponaglaniu decyduje się ruszyć od razu z nią i Yetim na kolejną pętle. Niestety dość szybko dopadł mnie kryzys, zabrakło dłuższego odpoczynku. Becia z Yetim się oddalają a mnie włącza się tryb turysty. Nie mam po co się spieszyć, to co założyłem i tak osiągnę. Rekordowy bieg pod każdym względem. Najdłuższy bieg w górach i największy wznios.
Spaceruje pomalutku w trybie turysty, zatrzymuje się by podziwiać widoki, robię zdjęcia. Zbaczam z trasy by zobaczyć ruiny dawnego schroniska. Naprawdę, z tej ostatniej bardzo wolnej pętli miałem ogromną radość, a chyba to najważniejsze 😁
Na końcówce mijam Becie z Łukaszem. Wyruszyli na jeszcze jedna pętle, a ja decyduje dokręcić do 💯 i poczekać na nich pod wiatą.
Nie można zapomnieć o naszej tradycji. Na każdej wspólnie zrobionej pętli, na każdej edycji, pod muralem na Błatniej robimy zdjęcie z liczbą pętli 😉
Finalnie Becia zrobiła 1 pętle więcej ode mnie co pozwoliło jej uplasować się na 3 miejscu! Yeti również kolejny raz stanął na podium, tym razem na 2 stopniu.
Zapraszam do obejrzenia videobloga na YouTube i do zobaczenia we wrześniu na kolejnej edycji.
Nazwa: Ultra Błatnia 24h dla Kazia
Data 08.02.2025
Dystans: 100,15 km
Czas: 21:13:16
Tempo: 12:43 min/km
Przewyższenia: 5536 m
Średnie nachylenie: 55,28 m/km
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 2 miejsce
Miejsce na liście największych wzniosów: 1 miejsce
Miejsce na liście największych nachyleń: 8 miejsce