Zimowa Zawierucha, 4 luty 2024
Pomysł na ten bieg zrodził się bodajże w grudniu. Po prostu Beci wyskoczyła informacja o biegu na facebooku, a mnie długo nie trzeba było na to namawiać. Start/Meta znajduje się w Ranczo Zagata, w Grabarzach, na pograniczu województwa Śląskiego i Łódzkiego. Okolica znana, a trasa biegnie po terenach Załęczańskiego Parku Krajobrazowego, który to znam praktycznie od dziecka. Rodzice mają działke po drugiej stronie Parku (ok 20km od startu). Większość ścieżek leśnych wielokrotnie pokonana czy to podczas wycieczek rowerowych, czy biegowych.
Jak już wspomniałem, trasa biegnie po lasach, a to jest teren, w którym najlepiej się czuje. Raz już miałem okazje wystartować w biegu po ZPK podczas pierwszej edycji Załęcze Ultra Run. Startowałem wtedy na 60 km i była to jedna z piękniejszych tras, jakie pokonywałem na zawodach (a mam już ich 47 na koncie), tak, jakby była stworzona specjalnie dla mnie. Dodam jeszcze, że w kwietniu kolejny raz zawitamy w te strony, tym razem na bieg 24h - Warta Trail 24.
Kolejnym argumentem za startem był fakt bardzo niskiej opłaty startowej (50 zł) oraz idealny dla mnie termin. 17 marca startuje w półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego i przed rozpoczęciem przygotowań, chciałem sprawdzić na jakim poziomie jest moja forma na połówke. Kiedyś uważałem, że półmaraton jest moim koronnym dystansem, w którym czuje się najlepiej, więc dziwnie zabrzmi, jak napisze, że ostatnio startowałem w nim... w 2022 roku. W kwietniu ustanowiłem swoją życiówke w Poznaniu (1:27:33, 4:08 min/km) i to była moja ostatnia asfaltówka... W lipcu biegłem jeszcze połówke po lasach Murckowskich w Katowicach (1:34:56, 4:30 min/km) i to by było na tyle. Wciągnąłem się w biegi górskie i ultra i całkowicie zapomniałem o 21,097. W tym roku planuje to zmienić i Zimowa Zawierucha miała pomóc mi określić w jaki czas celować w Żywcu.
Na koniec przydługiego wstępu dodam, że jak się zapisywałem, to w mojej kategorii wiekowej były 3 osoby, więc miałem niemałą nadzieje, że wróce do domu z pucharkiem (koniec końców w M30-39 wystartowało 10 zawodników).
W sobote, dzień przed startem wstaje do roboty i od samego początku czuje, że coś jest nie tak. Podwyższone tętno, wypieki na twarzy, ogólna słabość i co najgorsze duże problemy z brzuszkiem. Prawdopodobnie w piątek się czymś zatrułem i pół sobotniej szychty przesiedziałem na tronie... Spoko, nie ma to jak idealny początek. W niedziele było już lepiej, niemniej przed startem ustronne miejsce odwiedziłem więcej razy, niż ustawa przewiduje.
Wyjeżdżając towarzyszył nam deszcz, który później zmienił się w mocną ulewe. Na szczęście cały bieg odbywał się w przyjemnej aurze, bez ani jednej kropelki. Po drodze wstąpiliśmy na działkę do rodziców, którzy specjalnie przyjechali tam na weekend, by dopingować nas podczas zawodów. Zostawiliśmy im psa pod opieke, który był zadowolony z wycieczki autem i pojechaliśmy do Rancza Zagaty.
Pakiety odebrane, numerek przypięty, selfi przedstartowe zrobione, czas na rozgrzewkę. Ale jak wyjść z ciepłego auta, kiedy na dworze zimno i wieje? Wprawdzie temperatura była odpowiednia do biegu, ale mocny, zimny wiatr skutecznie ją zaniżał. Przed startem żałowałem, że nie wziąłem grubszych spodni na bieg.
Truchtamy wzdłuż drogi dojazdowej, później rozciągamy się niedaleko startu. Zbliża się 11, ide zająć dobre pole posiotion a spiker ogłasza, że start zostaje przesunięty o 10 minut. Niby nic wielkiego, ale nie lubie takich zmian. Mięśnie rozgrzane, przedtreningówka zaczyna działać, wszystko gotowe na start, a tu go ni ma. Za późno, żeby zaś iść potruchtać, staram się trochę ruszać w miejscu, ale na niewiele się to zdało.
Chwile przed startem pojawia się znajomy z facebooka, Andrzej Nowak i już wiem, kto dzisiaj wygra (uprzedzając fakty powiem, że się pomyliłem, nie wygrał, a był drugi).
Wystrzał, ruszyliśmy. Początek trasy to lekki podbieg po błocie, startuje z 2 linii, ale i tak tłum ludzi obok mnie. Przeciskam się, wymijam jak mogę i na pierwszym zakręcie mam już sporo wolnej przestrzeni obok siebie. Tak na oko biegne w pierwszje 10tce, może nawet lepiej. Wychłodziłem się przed startem i nie było tej lekkości, jaką oczekiwałem. Strasznie sapie podczas początku biegu, bardziej niż zwykle. Pierwszy kilometr miał 11m przewyższeń i pokonuje go w 4:12. Nie ma źle, przed biegiem zakładałem, że całość jak wyjdzie średnim tempem 4:30 to będzie dobrze.
Drugi kilometr nie dość, że spadek, to jeszcze w miare pusto obok mnie i można było spokojnie biec swoim tempem. 7m spadku i tempo drugiego kilometra to 3:54. Za szybko. To nie jest City Trail, tutaj trasa jest 4x dłuższa!
2,5 km, nawrotka zawodników z dystansu 5k, którzy startowali razem z półmaratonem. Przede mną tylko 1 zawodnik zawrócił, reszta biegła z tyłu. Coo? Półmaraton biegne szybszym tempem niż startujący na 5km? Albo coś mi się pomyliło z godzinami startu, albo biegne za szybko i zaraz braknie mi pary w nogach.
Trasa na przemian biegnie to lasami, to polami. Na tych drugich daje się we znaki mocny wiatr, który skutecznie utrudnia bieg. Załuje, że jednak nie zdecydowałem się na krótkie spodenki. Podwijam rękawki, rozpinam zamek bluzy i cały się grzeje.
5ty kilometr pokonuje w czasie 20:38 (4:08 min/km), co jest wynikiem o 1s za słabym, by wpisać się na moją liste 10 najlepszych czasów na 5km! Jest to też wynik o ok 30s lepszy od zwycięzcy biegu na 5km. Ahh, mogłem zapisać się na mniejszy dystans i chociaż raz stanąć na najwyższym stopniu podium!
Na siódmym kilometrze znajduje się pierwszy punkt regeneracyjny. Nie zatrzymuje się na nim, natomiast 2 zawodników z którymi biegłem w bliskiej odległości staje na nim. Wykorzystuje okazje i oddalam się od nich. Wybiegamy z lasów, przebiegamy przez ubłocony plac z maszynami budowlanymi i znajdujemy się na jednym z nielicznych asfaltowych odcinków. Im mniej asfaltu tym lepiej, niemniej jest to przyjemna odmiana dla stóp. Po błocie (którego było sporo w lasach) i po piasku często nogi ujeżdżały wytracając z rytmu. Na asfalcie odzyskuje lekkość biegu i przyspieszam. Krótki fragment, ale jakoś przyjemnie mi pomógł.
Na 9 kilometrze wbiegamy w Rezerwat Węże. Był to najpiękniejszy moment trasy! Mocny zbieg, lasy i wąwóz po którym biegniemy. Trochę piasku, trochę korzeni. Tempo w okolicach 4.0, a ja biegne bez zmęczenia z wielkim uśmiechem na twarzy. I za to kocham biegi trailowe i górskie - za piękne widoki przyrody! Mijam tabliczke z informacją o rezerwacie i przypominam sobie, że mam przy niej zdjęcie z moim pierwszym rowerem górskim. Kiedy to było? Jakieś 20 lat temu, a nic się nie zmieniło. Tak jak zapamiętałem Węże wtedy, tak widze je i teraz. Jedyna zmiana to asfalt przed mostem w Bobrownikach, z tego co kojarze kiedyś były tam spore piaski.
10ty kilometr pokonuje w czasie 41:42 (4:12 min/km). Wow, szybciej niż planowałem. Czy nie za szybko? Ostatnio więcej biegam w górach, albo dłuższe wolniejsze wybiegania. Biegi w tempie rzadko przekraczają 10 kilometrów. Jak organizm zareaguje na taki dłuższy wysiłek? Starczy sił by utrzymać tempo?
Na 12tym kilometrze pojawiają się dwie przeszkody, za które również kocham biegi trailowe! Pierwsza z nich to spora kałuża, o której była mowa w odprawie przedstartowej. Podobno ma aż 0,5m głębokości. Omijam ją wyznaczonym objazdem, lekka skarpa, a potem.... strumyk i kładka. Wąska kładka. Biegne tempem ok 4:20, nie ma szans wyhamować, wbijam się na nią mając nadzieje, że się zmieszczę. Uff, udało sie, ale to nie koniec atrakcji. Zaraz za nią jest ostry skręt w prawo, którego już na pewno nie wezmę na tej prędkości. Łapie się ręką drzewa, owijam wokół niego i w miare bezpiecznie wracam na trase. Fajne to było!
Chwilę później następna kałuża i kolejny objazd. Tym razem nie ma kładki, a zamiast tego jest wysoka trawa, krzaczki, chaszcze. Hmm czy rzeczywiście dobrze biegne czy pomyliłem trase? Przedzieram się przez zarośla niepewny czy dobrze biegne. Tak, to była właściwa droga. Wracam na trase powtórnie wybity z rytmu i z coraz większym zmęczeniem.
Na 13 kilometrze zaczyna się najtrudniejszy podbieg. Wprawdzie nie jest stromy, ale długi, Bardzo długi, ponad 5,5 kilometra! Gdy tylko pojawia się o nim informacja na zegarku, postanawiam posilić się Dextro. Na 14km znajduje się punkt, więc akurat zdążą ją zjeść i na punkcie popije. Ciężko się biegnie, GPS z zegarka się stracił z kursu, zaczął wariować na mapie trasy. Cóż, czasami mu sie tak zdaża... Dobrze, że przynajmniej dystans i tempo liczy normalnie. Początek podbiegu i tempo spada do 4:55. Prawie 5 minut na kilometr? Co to ma być? Zdenerwowałem się na siebie, że tak bardzo opadłem z sił. Przyspieszam, zaraz będzie punkt to się nawodnie i może coś pomoże. Następne kilometry trochę szybszym tempem (ok 4:30 min/km) ale dalej nie widze punktu, co jest? W końcu widzę w oddali punkt! Był na 16km, o 2km dalej niż planowo. Chce w locie złapać kubek, ale zawodnik przede mną stanął i nie było takiej możliwości. Również się zatrzymuje, wychylam izotonik jednym haustem i lece dalej.
18ty kilometr a u mnie zaczyna się dziać magia w brzuszku... Wspominałem we wstępie sobotnie zatrucie. Na mocnym biegu strzepałem wszystko w środku, dobiłem izotonikiem i miałem spory problem, by zawartość nie ujrzała zbyt wcześnie światła dziennego... Większość sił użyłem na trzymanie zaworów bezpieczeństwa, tempo spadło w okolice 5 min/km. Toczyłem wewnętrzną walke ze sobą. Z jednej strony pragnąłem zatrzymać się, wykorzystać las i ulżyć sobie (za to również kocham biegi trailowe i górskie :D), z drugiej natomiast wiedziałem, że biegnę w czołówce zawodów i jeśli się zatrzymam na dłużej, to strace szanse na podium. Wprawdzie nie open, ale w kategorii. Ambicja wygrała, zaciskam mocniej pośladki i biegne dalej. Zbieg. Tego mi jeszcze brakowało...
Co jakiś czas zerkam do tyłu i widze w oddali zawodnika, którego zostawiłem na pierwszym punkcie. Jest jakieś 200m za mną, raczej mnie nie dogoni. Zawodnik przede mną (również ten, którego zostawiłem na pierwszym punkcie), również znajduje się jakieś 200m przede mną. Teoretycznie nic się nie zmieni, ani ja go nie dogonie, ani mnie nikt nie przegoni. Mimo wszystko przyspieszam, ostatnie kilometry w tempie 4:19 i 4:05. Zakręt w lewo i ostatnia prosta do Rancza Zagaty! Patrze na ścieżkę, a ona biegnie zygzakiem, jakby wielokrotność litert "S". Ciekawe, myśle. Za pierwszym razem nie zauważyłem tego, ale wtedy biegłem jeszcze w tłumie.
Dopadam do mety, skacze.... i nie było fotografa na mecie. No cóż, będzie bieg bez skoku. A szkoda, bo miałem odczucie, że fajnie mi wyszedł, a już na pewno lepiej niż ostatnio na Zbóju. Wyłączam zegarek i słysze, że ktoś mnie woła. Rodzice przyjechali! Nie spodziewałem się ich tak szybko, mięli pojawić się dopiero na zakończenie i dekoracji. W gwoli ścisłości dodam, że ledwo zdążyli. Przyjechali na miejsce, tata sprawdza live tracka i mówi, że już jestem na mecie. Mam się odwraca i mówi "patrz! Marcin biegnie" i tata zdążył zrobić mi zdjęcie jak wbiegam na mete. Zamieniam dwa słowa, odbieram gratulacje, szybko sprawdzam gdzie jest Becia. Na 16tym kilometrze. Okej, mam czas, więc szybko zostawiam rodziców i udaje się do toalety. Błagam w duchu żeby była wolna... Jest! Ale żeby nie było tak fajnie, to brakło papieru... Po 20 minutach wychodze lżejszy o 3kg, szybko biegne do auta się przebrać, wziąć kamerke i lece na mete czekać na Becie.
Bieg zakończyłem na 6 miejscu open i 2 w kategorii wiekowej, natomiast Becia wygrała w swojej! Czekając na dekorację i na losowanie nagród, tata spotyka naszego wspólnego znajomego z Endomondo, później ze Stravy - Irka Szymocha, czyli Achoma. Jest to człowiek-maszyna, który pokonuje na rowerze więcej kilometrów, niż ja autem. Oczywiście robiąc ojcu zdjęcie musiałem też się załapać na selfi :D
Jak zapisywaliśmy się, w regulaminie było wspomniane o dekoracji 3 najlepszych zawodników/zawodniczek z każdej kategorii. Niestety okazało się, że jest tylko dekoracja OPEN i ani ja, ani Becia nie dostaniemy pucharku za miejsca. Szkoda, nie ukrywam, że bardzo mi zależało na zdjęciu z podium. Trudno, czekamy na losowanie nagród. A jest ich bardzo dużo. Losują po numerkach, ja mam 11 a Becia 35. Długo nic, Becie pare razy prawie wylosowali. Było 31, 32, 33, 34, 36, 37 i 39. A brakowało 35... Przed ostatnia nagroda, wygrywa numer... 35! Jest! Na sam koniec chociaż Beci się udało! Wylosowała niebieski plecak.
Wracamy do auta, jedziemy na kawe i obiad na działke. Spędzamy trochę czasu z rodzicami, odbieramy psa i wracamy do domu. Był to naprawdę udany dzień i bieg. Wprawdzie można by się doczepić o błędy czysto organizacyjne. Zmiana godziny startu, brak medali dla wszystkich, przesunięty punkt, czy zmiana w regulaminie odnośnie dekoracji. Ale to nie ważne. Jak za 50zł to było naprawdę dużo nagród. Zresztą za 50zł nie spodziewałem się nic w pakiecie startowym, a oprócz wody znalazły się produkty Jamaru. Kiełbaska, kawa, herbata. Naprawdę jestem zaskoczony i zadowolony z całości. To nie jest duży bieg typu Silesia Marathon, albo Biegu Zbója, który ma więcej wolontariuszy, niż tutaj było uczestników. Jak na lokalne wydarzenie, to naprawde dobra robota! No i na zakończenie musze pochwalić trase. Lasy, pola, prawie bez asfaltu, fajne podbiegi. Kocham to!
Nazwa: Zimowa Zawierucha
Data 04.02.2024
Dystans: 20,79 km
Czas: 1:31:20
Tempo: 4:24 min/km
Miejsce: 6/70
Miejsce w kategorii: 2/10
Przewyższenia: 148m
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 63 (75ty bieg powyżej 20 km)
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:20:38 (4:08 min/km) - zabrakło 1s by wpisać się na liste najlepszych 10 wyników!
10 km: 0:41:34 (4:09 min/km) - 4ty wynik w karierze
21,097 km: 1:32:50 (4:24 min/km) - 2gi wynik w karierze
Cześć. Na wstępie bardzo się cieszę, że jesteś zadowolony z naszego biegu. Osobiście byłem odpowiedzialny za wyznaczenie puntów odżywczych i oznakowanie trasy biegu. Super, że te aspekty trasy Ci podpasowały. Co do lokalizacji punktów, to były na 6,9km oraz 15,6km. Z czystej ciekawości, gdzie była informacja o punkcie na 14km? Jako trailowiec rozumiem, że upierdliwa jest taka rozbieżność, więc chciałbym uniknąć tej nieścisłości w przyszłości. Oczywiście zapraszamy za rok ;-)
OdpowiedzUsuńSiema, w informacji przedstartowej na facebooku pisało o punktach. Chyba profil Rancza wrzucił posta. Mam nadzieję, że za rok również uda się u Was wystartować :)
OdpowiedzUsuń