Biegacz - amator lubiący zdjęcia, statystyki i pokonywanie własnych granic.

Moje zdjęcie
Ruda Śląska, Śląskie, Poland

Popularne posty

sobota, 6 lipca 2024

Szychta na Gichcie - Ultramaraton 8h

Szychta na Gichcie Ultramaraton 8h, czyli jak biegać ultra z zapaleniem gardła i tuż po zapaleniu tkanki łącznej lewej łydki. 

Wstęp
Szychta była od początku roku jako jeden z biegów do wzięcia pod uwage. Tak się złożyło, że 6 lipca miałem 4 takie biegi: szychte, załęcze ultra run (60km), półmaraton Murcki i cross triathlon. W pierwszych 3 imprezach już startowałem, natomiast triathlon był dla mnie priorytetem i to na niego się zapisałem. Gdy zmienili date na 13 lipca (koniec końców zupełnie go odwołali) to powstało okienko do wykorzystania i wybór padł na Szychte. Przede wszystkim Becia była już zapisana (jak i spora ekipa z Run Away Team), poza tym, jednak ultra bierze góre nad połówką  :D
 
Jest to już nasze 4 podejście, do biegów czasowych (w zeszłym roku bieg 12h i właśnie szychta, a w kwietniu tego roku biegliśmy w biegu 24-godzinnym) także można powiedzieć, że mamy już jako takie doświadczenie i wiadomo czego się spodziewać :D

W tamtym roku udało się pokonać 9 pętli (67,5 km) co pozwoliło zająć 11 miejsce (na 210 zawodników). W tym roku apetyt jest na więcej i 10 pętli powinno być w zasięgu.

2 tygodnie wcześniej biegłem półmaraton w Rybniku i albo tuż przed biegiem, albo tuż po coś mnie użarło w lewą łydkę. Opuchnięta, zaczerwieniona, do tego gorączka. Diagnoza róża, czyli zapalenie tkanki łącznej. 10 dni na antybiotyku, noga sprawna, ale przeszło mi na gardło i dostałem mocnego zapalenia... 

12h przed startem siedzę w gabinecie lekarskim i tłumaczę pani doktor, że biegnę ultra i chce móc przełykać ślinę. I tak, planuje wystartować z zapaleniem gardła. Biegnę nogami, nie gardłem a one działają 😁 Dostaje mocny lek, tabletki do ssania na receptę i liczę, że będzie git. 

Zawody

Dzień przed startem beznadziejnie spałem. Nie wiem czy to wina leków, czy stresu. Faktem jest, że od 2 dni żołądek trochę już wariował od nadmiaru leków, co też nie ułatwiało sprawy. Dopiero po północy udało się zasnąć, 4:30 pobudka. Kawa, bułka z dżemem i jedziemy. Oczywiście przedstartowa 💩 była, nawet x2. 
Bez problemu dojeżdżamy do Palowic, jest na tyle wcześnie, że mamy auto zaparkowane tuż przy biurze zawodów. Odbieramy numerki i spotykamy znajomego ultrasa z naszego osiedla. Tutaj mała ciekawostka, on sam o tym nie wie 🤫 jeśli będzie czytał, to liczę, że się nie obrazi. Niemniej razem z Becią nazywamy go... Yeti. A to dlatego, że wiedzieliśmy o jego istnieniu (znalazłem go na Garminie i Stravie) ale nigdy go nie widzieliśmy. Niby istnieje ale nikt nie może tego potwierdzić. Zupełnie jak Yeti 😂 W każdym razie oczekując na start rozmawiamy o biegach itp. Na koniec wspólna fotka do kolekcji. 

Kolejny selfiaczek ze znajomymi: 

 


Podczas odprawy jeszcze grupowa fotka z Run Away Team i można lecieć.
 

 
Trasa dobrze znana, leśna, 7.5-kilometrowa pętla. Sporo cienia, ale na odsłoniętych odcinkach słońce praży niemiłosiernie. Do tego duchota, a w lesie chmara much końskich, od których nie szło się odgonić. 29 stopni to nie jest idealna pogoda do biegu...

Początek biegu dość mocny, mocniejszy niż zakładane tempo. Plan był 45 min na pętle (6:00 min/km +3 min na punkcie) co miało mi dać 75 km w równe 8 godzin. A tym czasem pierwsze kilometry w okolicach 5:20. Odbiegam od peletonu i przez większość biegu jestem sam. Pierwsza pętla w niecałe 40 minut, jest zapas czasowy, są siły, chęci, będzie dobrze.


 

Zaczynając 2 kółko załączam słuchawki i niedługo pojawiają się z nimi problemy. Głośność jest okej ale jak pojawiają się powiadomienia z Garmina o kilometrze, to słuchawki ściszają się o połowę i nie idzie ich podgłośnić. Po ostatniej aktualizacji Garmina są takie cyrki, Becia też ma ten problem. O ile na leśną pętle wystarczy, to jak się biega po mieście to mało co słychać.
 


 
Jakiś kilometr od startu po prawej stronie jest domek jednorodzinny. Podobnie jak w tamtym roku, teraz też bajtle wyszły przed ogrodzenia, wystawiły stoliczek i częstowali biegaczy owocami, słodyczami i wodą, mocno ich dopingując. Naprawdę jest to bardzo miły akcent szychty, wielkie brawa dla nich! Mniej więcej w połowie czasu wystawili małą kurtynę wodną i można było się schłodzić.
 


 
Punkt znajdował się na starcie / mecie i był na bieżąco uzupełniany. Jedyne czego mi zabrakło, to jakiegoś izo, była tylko woda, w dodatku mineralna, co niezbyt mi odpowiadało. Co pętle wypijam mniej więcej 1,5 flaska (0,75l), co zważywszy na upał nie jest dużą ilością. Biore pare koncków arbuza, banana, troche rodzynek z orzechami i od czasu do czasu ciastko. 

 
Niedaleko startu czekał na nas klubowy kolega, Wojtek, który nagrywał nas i dopingował. W tamtym roku przebiegł K-B-L na DFBG, a później musiał przejść operacje kolana i chwilowo dochodzi do zdrowia i nie biega. Fajnie, że przyjechał z ekipą pokibicować, miły akcent na zakończenie każdej pętli!


Wracając do trasy, to moim ulubionym fragmentem był bodajże 4ty kilometr pętli. Trasa wtedy zbiegała z głównego szlaku i wiła się wśród zarośli. Wąska, z wystającymi korzeniami i krzakami, o które się ocierało przy biegu. Do tego sporo ostrych zakrętów. Zdecydowanie najprzyjemniejszy (chociaż najcięższy technicznie fragment)!
A tuż za nim, był jeden z najgorszych... Wybiegało się z lasku na wąską ścieżke z trzcinom, która odgradzała Stawy Łańcuchowe od Gichty. Tylko się tam weszło, nie dość, że było się w pełnym słońcu, to jeszcze panowała tam fest duchota. Dosłownie dostawało się liścia w twarz z ciepłego powietrza...





4te kółko i pojawia się lekkie zmęczenie, tempo spada, na podbiegach przechodzę do marszu. Dodatkowo zaczyna mi się brzuszek buntować i wydaje dziwne odgłosy... Parę razy wystraszyłem ptaki na drzewach. Mam nadzieje, że nikt nie biegł wtedy za mną i nie został ranny. A najgorsze miało dopiero nadejść...
 
Na punkcie 5tej pętli w końcu spotykam Becie, która właśnie kończy 4tą! Tym razem postanowiliśmy pobiec każdy swoim tempem i dopiero po niecałych 4 godzinach się widzimy. Zamieniamy dwa zdania, Becia ratuje mnie saszetką z izotonikiem i ponownie się rozdzielamy.

6ta pętla bała bardzo ciężka, głównie ostatnie 3 kilometry. Jak wspominałem na początku, słabo spałem w nocy i zaczęło mnie spanie mulić. Sięgam po tabletke z kofeiną i biegnę dalej. Nie wiem, czy w tym momencie nie przypieczętowałem swojego losu. Biegne i biegne i bałem się, że nie dobiegnę do mety. Tak mnie brzuch rozbolał, że naprawdę była to ciężka próba wytrzymałości pewnych części ciała. Na tym odcinku miałem największe tętno, ale za to też tempo fajnie podskoczyło. Dopadam do mety, lece do biura zawodów i... jest kolejka do toalety. Nosz w morde jeża, posypały się niecenzuralne słówka. Wzrokiem spłoszonej sarenki wodze wzrokiem gdzie by można załatwić potrzebe. Gościu przede mną w kolejce chyba zrozumiał, w jakim jestem stanie, przepuścił mnie przed siebie (wielkie dzięki Ci za to, uratowałeś mnie tym!). Po chwili zwalnia się łazienka i zonk, drzwi nie mają zamka. No cóż nie ma wyjścia. Odwrócony wulkan i wracam na trase. Zanim zdążyłem wyjść, kto ktoś szarpnął za klamke i zastał mnie z opuszczonymi gaciami...

7ma pętla to już jedna wielka porażka. W połowie musiałem znaleźć ustronne krzaczki na kolejne starcie. Organizm odmówił wszelkiego pożywienia i nawodnienia, na oparach sił próbuje dostać się do mety. Pisze do Beci, że prawdopodobnie kończe impreze. Organizm jest za bardzo osłabiony, od 2 tygodni jestem na lekach i dalsze katowanie się go może skończyć się gorzej, niż kupa w krzakach.
2 kilometry przed metą zaczepia mnie nieznany mi biegacz i się pyta, czy jestem z Kochłowic. Okazuje się, że niedługo się przeprowadza niedaleko nas. Jedyny jaki ma mankament (zresztą ten sam co ja), to że Kochłowice są najbardziej Chorzowską dzielnicą Rudy Śląskiej. A zarówno on, jak i ja, całe życie kibicujemy Górnikowi Zabrze. Fajnie się gadało, ale zostawiam go za podbiegiem i cisne sam do mety, bo ponownie brzuch się odezwał...
Odbieram ostatnią opaske, medal, załatwiam co trzeba i siedze z resztą Run Away Team czekając na pozostałych członków.


 

 Dajcie mi moją opaskę!



 
Tak jest, zupełnie jak w tamtym roku, Becia pokonuje 8 pętli i ponownie staje na podium! Wtedy były lepsze warunki i wyższe wyniki. Dla przykładu, rok temu 5 zawodników pokonało 10 pętli, a w tym tylko zwycięzca - Yeti! Poprzednie 8 kółek dało Beci 3 miejsce, teraz pozwoliło uzyskać 2 lokate, tuż za Iwoną Surgucką (powołaną do kadry reprezentacji Polski na Mistrzostwa Świata w biegu 24-godzinnym).




Zgadza się, nasze osiedle rządzi na ultra!

Ostatnia fotka z opaskami. Medal jak zawsze spoko!



 
Podsumowanie

Generalnie powinienem być zawiedziony z biegu, cel był znacznie większy niż uzyskany rezultat. Chyba się starzeje i dojrzewam do podjęcia niektórych decyzji. Albo coraz lepiej słucham własnego organizmu. Uważam, że odpuszczenie i zejście z trasy było dobrą decyzją. Oczywiście, mogłem truchtać dalej, albo nawet marszować. Ale po co? Po dwóch tygodniach brania leków organizm jest zupełnie osłabiony. Do tego straszliwy upał, brak izotonika i utrata wszystkich składników mineralnych z organizmu. Pierwszy raz podczas biegu łapały mnie skurcze (w mięśniach dwugłowych ud). I pierwszy raz mam odparzenia od batek, a biegam w nich praktycznie każde zawody. Standardowo słońce mnie spaliło.
Ewidentnie zabrakło przerwy pomiędzy leczeniem (które nota bene jeszcze trwa) a startem. Sama decyzja o podjęciu rywalizacji, nie było zbyt rozsądna. Można było rozłożyć te 50 kilometrów na całe 8 godzin, ale przebiec np 30 kilometrów i pozwolić organizmowi się regenerować. No cóż przegrałem z własną ambicją i chęcią poprawy wyniku. Szychty mają to do siebie, że w obu swoich startach mam pewne niewyrównane rachunki. Czyżby za rok rewanż za te 2 lata?
 
Porównanie na Garminie obu Szycht:

 
Grupowy filmik autorstwa Dzia Dzi znajduje się na teamowym fejsbooku (za duży rozmiar, by go tu wrzucić).
Podziękowania również dla fotografa - Janusz Dadaś - za bardzo szybkie wrzucenie zdjęć z imprezy!

 
 
Nazwa: Szychta na Gichcie Ultramaraton 8h 
Data 06.07.2024
Dystans:  51,52 km
Czas: 5:33:36
Tempo: 6:29 min/km
Przewyższenia: 425m
Średnie nachylenie: 8,25 m/km
Miejsce: 20/244 (8,2 % zawodników)
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 9
Miejsce na liście największych wzniosów: 29
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:24:43 (5:21 min/km)
10 km: 0:54:52 (5:29 min/km)
21,097 km: 1:59:43 (5:40 min/km) - 5ty wynik w roku
30 km: 2:56:02 (5:52 min/km) - najlepszy wynik w roku i 7 ogólnie
42,195 km: 4:17:51 (6:07 min/km) - najlepszy wynik w roku i 5 ogólnie
50 km: 5:22:37 (6:27 min/km) - najlepszy wynik w roku i 3 ogólnie
 
 
Zobacz też:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz