Warta Trail 24 jest naszym trzecim podejściem do biegów czasowych.
Pierwszy raz, w czerwcu ubiegłego roku, startowaliśmy w XXV Rudzkim Ultramaratonie 12h. Zawody wyjątkowo odbywały się na bieżni stadionu, co dla mnie okazało się zgubne. Mocne słońce, zero cienia i moja jasna karnacja... Po 10h zdjęli mnie z trasy w mocnymi oparzeniami. Udało się przebiec ponad 200 kółek co dało 83 km. Beci poszło zdecydowanie lepiej, wykorzystała pełny czas i pierwszy raz pokonała 100km!
Już po 4 tygodniach kolejny raz stanęliśmy na starcie biegu czasowego, podczas Szychty na Gichcie - Ultramaratonu 8h. 7,5 - kilometrowa leśna pętla zdecydowanie bardziej mi służyła. Udało sie przebiec 67,5 km i zająć wysokie 11 miejsce (na 210 uczestników). Becia zrobiła 1 pętle mniej (60 km) i uplasowała się na 3 miejscu wśród kobiet!
Powiedzieliśmy sobie, że następnym razem chcemy spróbować czegoś więcej - biegu 24 - godzinnego! Becia znalazła na facebooku informacje o Warcie i od razu się zapisałem. Trasa leśna, 15,5 - kilometrowa pętla i 24h zabawy. Zapowiada się dobrze!
Warta jest pierwszym biegiem od dawien dawna, w którym miałem dylemat w jakich butach pobiec. Zdecydowałem się na Salomon Sense Ride 5 - fajne, lekkie, przyjemnie się w nich biega, ale... Od początku mam problemy z wkładkami, które ciągle się przesuwają (i żaden klej na dłuższą mete nie trzyma) no i przede wszystkim są dość twarde, raczej na krótsze dystanse. Maksymalnie zrobiłem w nich 37km, dało rade, ale 150km to inna bajka...
W czwartek zabieramy się do ładownia sprzętów. Power banki, czołówki, kamerka. Okazuje się, że czołówka od Beci się zepsuła i nie chce świecić. W piatek na szybko jedziemy do decathlona po nową, tym razem Becia wybiera dokładnie ten sam model co ja mam. Oryginalna bateria naładowana, wszystko działa, jest okej.
Wspominałem o przesuwających się wkładkach z Sense Ride'ów. W piątek wziąłem się za ich klejenie. Niby banalna rzecz, a tyle udało mi się spierdolić... Wyjmuje wkładke, smaruje klejem, wkładam do buta i.. coś dziwnie leży, nie chce wejść tak jak powinna. Kombinuje jak to ułożyć, klej już zaczyna fajnie chwytać, a ja się orientuje, że wkładam wkładke nie do tego buta co trzeba. Skleiłem 2 wkładki ze sobą... Udaje się rozerwać, ponowna próba. Tym razem klej wylał się i skleiłem palce do tubki. Przypomniał mi się fragment American Pie. Na szczęście Becia przyszła z pomocą, włożyła wkładke do właściwego buta a ja mogłem w spokoju walczyć o odzyskanie palców.
Kiedyś w szatni zaczepił mnie znajomy i pochwalił się, że on też kiedyś biegał maratony. "Raz nawet 13!" dodał. Tak patrze na niego i myśle "co 13? 13 maratonów przebiegł? To więcej niż ja mam oficjalnych asfaltowych!" Widząc moje zdziwienie na twarzy dodał "naprawdę, udało mi się kiedyś przebiec 13 kilometrów"..
.
Dwa tygodnie przed startem spotkałem w szatni 13-kilometrowego maratończyka, który zapytał się mnie czy dalej biegam maratony. Czasem najpierw powiem, potem myśle, więc zacząłem opowiadać o Warcie Trail 24 i taka rozmowa się wywiązała:
- Za dwa tygodnie startuje w biegu 24-godzinnym.
- To ile trzeba przebiec?
- Noo, jak najwięcej. Pętla ma 15 kilometrów i mam 24 godziny czasu na to.
- A to możesz robić przerwy w trakcie?
- Tak.
- A jak Ci starczy czasu, to możesz przebiec więcej niż 15 kilometrów?
- No taa, planuje przebiec 10 kółek, czyli około 150 kilometrów.
W szatni zaległa cisza, tylko słychać było głośne "o kurwa!".
W sobote rano przyjeżdża po nas tata i udajemy się na działkę, gdzie spędzimy urlop majowy po biegu.
Sprzętu pełno, bo nie do końca było wiadomo jak się ubrać, zwłaszcza na 24 godziny. Dwa tygodnie wcześniej upały po 30 stopni, główna myśl, by nie zapomnieć kremu z filtrem... Tydzień przed zawodami... przymrozki. Być tu mądry i pisz wiersze
Sobotnie południe przywitało nas idealnie niebieskim niebem, bez żadnej chmurki.
Tata pożycza nam swoje auto i bez problemu docieramy do Patrzykowa po odbiór wyjątkowo bogatych pakietów startowych. Oprócz koszulki znalazła się jeszcze czapka, chusta i opaska.
Czekając na odprawę i start spacerujemy po okolicy. Selfiaczki muszą być
Naprawdę fajne i pomysłowe podium, podobało mi się. Jak robiliśmy przy nim zdjęcie, podszedł do nas fotograf,
Tomasz Krysiak - Fotografia Sportowa i cyk mamy pierwsze profesjonalne zdjęcie z imprezy.
Gadam
z fotografem, pytam się go jak go znaleźć na facebooku. Wpisuje w
wyszukiwarce i nic nie wyskakuje, nie ma neta. Narzekamy na słaby zasięg i każdy
odchodzi w swoją stronę. Po jakichś kilkunastu godzinach się kapłem, że
to nie wina zasięgu, a tego, że wyłączyłem transmisję danych w celu
oszczędzania baterii... Okazało się, że już mam polubioną jego stronę, w
lutym na półmaratonie (Zimowa Zawierucha) też był. Mało tego, okazało się,
że na moim pierwszym dfbg 2 lata temu też był i jestem na zdjęciach.
Okolice biura zawodów:
Przed 16 wszyscy zawodnicy z dystansu 24h zbierają się przed linią startu. Krótka odprawa, odliczanie i ruszamy. Oczywiście staliśmy w pierwszej linii. Nie dlatego, że chcieliśmy biec na wynik, po prostu liczyłem na fajne zdjęcie
Pierwsza
pętla rozpoznawcza, pokonujemy ją razem. Kilkadziesiąt uczestników,
większość pętli w otoczeniu innych biegaczy. Z niektórymi zamieniamy
parę słów i tutaj ciekawostka, niektórzy nas rozpoznają! Czy to z
biegów, czy ze zdjęć, jesteśmy charakterystyczni. Becia oczywiście
narzeka, że to przez moją brodę, a ja tam się cieszę, fejm się zgadza.
Na trasie, liczącej 15,5 km, były aż 4 punkty odżywcze. Na pierwszym
obsługiwały nas dzieci w mundurach strażaków, drugi znajdował się w
leśniczówce, na 3cim byli strażacy a czwarty zlokalizowany był przy
biurze zawodów i starcie/mecie.
Pierwsza połowa trasy, mniej więcej do leśniczówki była zdecydowanie
cięższa. Początkowe kilometry to leśne ścieżki na przemian z polanami.
Te drugie sprawiały sporo problemów, zwłaszcza, przy końcu biegu. A to
dlatego, że były bardzo nierówne i nachylone co wymuszało inne
ustawianie stóp.
Tuż przed pierwszym punktem był dłuższy fragment drogi pożarowej, po
którym można było rozwinąć większą prędkość bez dodatkowego wysiłku
Jak
tylko zbliżało się do punktu, od razu pojawiało się w nim poruszenie.
Dzieciaki prześcigały się w dolewaniu wody i podawaniu przekąsek. Nawet w
środku nocy dzielnie stały na straży by pomóc zmęczonym ultrasom. Mega
to było, wielkie podziękowania dla nich.
Za pierwszym punktem trasa biegu schodziła z drogi pożarowej w leśną
ścieżkę, która naznaczona była wycinką drzew.
Ciężki teren, a zaraz za nim pojawiały się piaski. Naprawdę, nie spodziewaliśmy się aż tak ciężkich warunków
Ten fragment trasy przebiegał najbliżej Warty. Naprawdę piękne widoki, nogi płakały z bólu, ale oczy był zadowolone.
Fajny, piaszczysty zbieg
Po dotarciu do drugiego punktu i wytrzepaniu butów z piasku zaczynała się łatwiejsza i przyjemniejsza część trasy
Za
3cim punktem spotykamy fotografa z Klubu Biegacza Warta (Piotr Pytlarczyk ). Becia ôd razu
mnie upomina, żebym nie skakał. Nie mogłem, nie byłbym sobą, gdybym nie
skoczy. Może wyjdzie fajne zdjęcie.
Na początku biegu powiedziałem Beci, że po zakończeniu zaszaleje i kupię
sobie Nutelle. Kończymy pierwszą pętle, udajemy się do punktu
odżywczego. Oglądam co tam serwują, odwracam się do Beci i gadam "chcesz
to leć dalij, jŏ tu zostaja, majōm Nutella!"
Naprawdę,
bardzo wypasiony punkt! Nutella, dżem, sery, jogurty, ciasto,
drożdżówki, mikrofalówka, pasztet wegetariański i cała masa przekąsek.
Hilton na Biegu Zbója ma mocną konkurencję.
Po pierwszym kółku się rozdzielamy. Udajemy się do auta po rzeczy od
Beci, która zanosi je do depozytu. Naszykowali jej łóżko polowe, full
serwis!
Podczas krótkiej wizyty w aucie zabieram kamerkę go pro, którą
zapomniałem wziąć na 1szą pętle. Biegnę samemu, dokumentując fragmenty
trasy na video.
Tym razem zatrzymuje się na każdym punkcie i uzupełniam zapasy i
energię. W leśniczówce wkładając flaska do kamizelki, musiałem włączyć
kamerkę i kilkanaście minut nagrywało mi wnętrze kieszeni.
Szybki
pit stop przy biurze i wyruszam na 3cia pętle. Spieszę się, ponieważ
chcę ją skończyć przed zmrokiem. Ubranie na noc leży bezpieczne w aucie,
na następnej pętli już będzie potrzebne. Tempo słabnie, coraz częściej
przechodze do marszu, zwłaszcza w trudniejszym terenie i na podbiegach. W
sumie nie ma co się dziwić, już ponad 30km w nogach.
Robi się coraz
ciemniej, a w połowie pętli, jeszcze przed leśniczówka wyłączyli prąd i
nagle zapadły ciemności. Na szybko wyjmuje czołówkę i kontynuuje bieg
przy sztucznym świetle.
Trzeci raz biegam po nocy w lesie, ale pierwszy raz samemu. Zarówno na
dfbg, jak i Ultra Błatniej całą trasę robiłem wspólnie z Becia. Trasa
świetnie oznakowana, nie ma szans się zgubić. Tylko raz czy dwa miałem
wątpliwości i musiałem sprawdzić na mapie w zegarku, ale to dlatego że
się zamyśliłem albo siedziałem w telefonie i nie zwracałem uwagę gdzie
idę.
Robi się coraz chłodniej, muszę dostać się jak najszybciej do auta i
się przebrać.
Parę minut po opuszczeniu leśniczówki widzę, że w oddali porusza się się
jakiś duży kształt. Przyświecam czołówką i okazuje się, że to Mietek.
Mijałem go na poprzedniej pętli, szedł pchając stary, zardzewiały
składak, w garniturze, gumowcach i z 3 promilami we krwi.
Biegnąc
samemu, wspominam charakterystyczne punkty. "na krziżu w lewo", tutaj
widzieliśmy sarny, tutaj rozmawialiśmy o tym itp. Łącznie wyszło mi
około 55 kilometrów pokonanych samemu, w zupełnej ciszy, po ciemku, w
środku lasu. To było moje katharsis. Zrozumiałem, co tak naprawdę
sprawia mi radość w biegach ultra. Nie ważne gdzie, nie ważne ile, ważne
z kim. Na takich biegach nie ściągam się z innymi, a walczę z samym
sobą, ze swoimi słabościami, bólem i zmęczeniem. Brakującym puzzlem jest
Becia. Bez niej, to nie to samo, uwielbiam wspólnie z nią pokonywać
przeciwności i cieszyć się z sukcesów.
Wiedząc,
że jest w tym samym miejscu, na tej samej trasie, tylko parę kilometrów
obok, poczułem straszną chęć by się z nią zobaczyć. Szybko zgadaliśmy
się, że trzeba się jakoś spotkać na trasie i kontynuować bieg razem.
Dzieliło nas około 8 kilometrów... Piszę do Beci, by dłużej siedziała na
punktach, może z kimś się zabierze by nie musiała sama być w środku
lasu w nocy. Ja w tym czasie kończę 3 pętle, szybko biegnę do auta ubrać
bluzę, rękawiczki i zmienić czapkę. Łykam tabletkę z kofeiną, poświęcam
3 minuty na rolowanie ud i już wracam na trasę. Czuję świeżość, napływ
energii i przede wszystkim mam cel - dogonić Becie!
Zegarek pokazuje już przeszło mi 50 kilometrów, a mnie udaje się
podkręcić tempo. 6:20, 6:14, 5:36... Trochę za mocne, ale spieszę się.
Zmniejszam dzielącą nas odległość, ale nadal sporo jest do nadrobienia.
W pewnym momencie Becia pisze, że wyładowała jej się czołówka... Funkel
nówka, powinna trzymać 10h na najmocniejszym trybie! Taa, jeśli jest
naładowana, a myśmy tylko sprawdzili czy świeci... Becia została sama,
pośrodku lasu w ciemności. Do punktu w leśniczówce ma około 2,5 km,
które musi pokonać po piaskach przyświecając sobie telefonem.
Zajebiście...
Ja w tym czasie mijam 3ci punkt odżywczy i na drodze przed sobą, w
świetle czołówki widzę ślepia. Zmieniam promień i okazuje się, że to
jakieś średniej wielkości stworzonko. Uciekło w krzaki, podchodzę
oświetlam, okazuje się że to kot. Wybiegł na drogę, biegnie kilkanaście
metrów, odwraca się i patrzy na mnie. Zanim dobiegnę do niego, to zaś
zaczyna uciekać, zaś się zatrzymuje, odwraca i patrzy na mnie. Prowadził
mnie tak dobre pół kilometra, później trasa biegu zeszła z drogi
pożarowej i straciłem z nim kontakt.
Marzę
o bułce z miodem schowanej w aucie, ale zamiast po nią iść to szybka
nawrotka i wyruszam na 5tą pętle. Becia w tym czasie dochodzi do
leśniczówki, gdzie udaje się zdobyć kabel i ładować czołówkę. Pisze do
mnie z pytaniem gdzie jestem. Kurwa w lesie. Ciemno jak w dupie u
murzyna, wokół drzewa, skąd mam dokładnie wiedzieć?
Czeka na mnie co najmniej godzinę, zanim w końcu udaje mi się tam do
kulać. Wchodzę do środka a tam wszyscy krzyczą, że przybył wybawca!
Impreza na całego, udało mi się załapać na kōnsek pizzy, ogień w
kominku, ciepło, przyjemnie, aż nie chce się wychodzić

Becia
jest za lekko ubrana, po wyjściu z nagrzanej leśniczówki fest ją
telepie z zimna. Zapowiadali w nocy 8 stopni, okazało się, że były 2...
Mało tego, przy gruncie był przymrozek i trawa oszroniona. Spieszymy się
do biura, by Becia mogła się przebrać, ale ciężko na rzucić tempo, jak
się już ma w nogach 70 km po lasach.
Po dotarciu się rozdzielamy, Becia idzie do depozytu a ja do auta.
Rolowanie się o 2 w nocy na środku ulicy, to jest to!
Rozpoczynamy
kolejną pętla, ja 6 a Becia 5ta. Nie ma już sił na bieg, jest coraz
więcej marszu. Co chwilę spoglądam na zegarek i dystans. Od dłuższego
czasu Warta Trail 24 jest już moim 3cim wynikiem, pod względem
odległości. Wcześniej na najniższym stopniu podium był bieg 8-godzinny, w
którym zrobiłem 67,5 km. Teraz zaczynam zbliżać się do drugiego miejsca
- 82 km uzyskanych podczas biegu 12-godzinnego.
Pierwszą
połowę pętli praktycznie w całości przeszliśmy, tętno spadło,
temperatura też i zaczynamy konkretnie marznąć. Zwłaszcza Becia mocno
odczuwała zimno, dlatego też ona dała sygnał do zaczęcia interwałów.
Parę metrów biegu, parę marszu. Pomału zaczynało świtać, robiło się
coraz jaśniej i cieplej. Dość szybko się rozgrzaliśmy i bez większych
problemów dotarli do biura. Tym razem dłuższy pit stop, kawa i jedzonko.

Zaczynamy
kolejne kółko, plan jest taki, by robić krótkie interwały bieg - marsz -
bieg. Początkowo się udaje, chociaż nie ma lekko. 93 kilometr i ten
bieg awansuje już a 2gie miejsce w moim rankingu. Ciężko, coraz dłuższe
marsze, rzadsze biegi.
Przed pierwszym punktem znajdowała się fajna rzeźba, która w nocy
straszyła Becie. Teraz, po widnoku, zatrzymujemy się zrobić zdjęcie.
Akurat z naprzeciwka jechała autem prezeska Klubu Biegowego Warta (jeśli
mylę osoby, to przepraszam). Zatrzymuje się i wysiada tylko po to, by
zrobić nam zdjęcie. Naprawdę obsługa biegu na pełnym wypasie.
Co
chwilę zerkam na zegarek. 95, 97, 99... Ostatni interwał przed setką
przeciągliśmy do kilkuset metrów, po to, żeby w momencie pojawienia się
biec.
W końcu! Za 3cim podejściem, długo oczekiwana i jak to stwierdziła Becia, należąca mi się setka.
Niecałe
15 godzin potrzebowałem na to. Jak ją zobaczyłem na zegarku, zeszło ze
mnie całe napięcie, pojawiła się ogromna ulga i radość, aż się oczy
zaszkliły. Tak długo na to czekałem! Tak blisko byłem, a za każdym razem
"coś" stawało na przeszkodzie. A to udar cieplny, a to pasmo
biodrowo-piszczelowe. Tutaj wszystko zagrało jak trzeba. Całe zawody bez
problemów zdrowotnych, bez tabletek przeciwbólowych a za to z
najdłuższym dystansem.
Dokańczamy pętle i pojawiają się u mnie ogromne problemy ze stopą.
Pierwszy raz tak spuchła, że nie mieści się w bucie utrudniając
chodzenie.
Po dotarciu do mety ponownie się rozdzielamy. Becia odwiedza punkt i wyrusza na pętle, ja tym czasem udaję się do auta. Musze chwile posiedzieć, dać odpocząć mięśniom i stopom.
Miała być krótka przerwa, ale w aucie było tak cieplutko i przyjemnie, że aż mi się zdrzemło na pare minut. Później wykorzystałem czas na zgranie filmików z kamerki i rozmowe na chacie z naszą drużyną (
Run Away Team ). Poczekałem aż Becia wróci z pętli, by ostatnią zrobić wspólnie. W sumie to w aucie spędziłem prawie 2 godziny...
Najdłuższy kilometr jaki miałem
Na
ostatnią pętle zdjąłem sense ride'y, chciałem ubrać pegasusy, ale
okazało się, że stopa się nie mieści... Dziękowałem sobie w duchu, że
zabrałem zwykle buty do chodzenia. Są o tyle szerokie, że niemal bez
bólu można było wyruszyć na kolejne 15,5 km.
Nogi
wypoczęte, stopy mają miejsce, początkowo był fajny marszobieg, ale
później już ani nie udawaliśmy, że coś biegniemy. Po prostu marsz,
byleby się dostać do mety.
Na ostatnich 2-3 kilometrach trasy spotkaliśmy tatę. Przyjechał od nas
na rowerze (jego auto ja miałem) by po kibicować nam na końcówce
zawodów.
Cierpliwie
czekał aż się dokulamy do mety, później został z nami na dekoracji i
nawet udało się schować rower do bagażnika i zawieźć nasze zwłoki na
działkę.
Ostatnie kilkaset metrów do mety, już ledwo co człapie. Dostaje cynk od
taty, że fotograf czeka na drodze. Nawet nie próbujemy biec, jedynie co
dało radę to wciągnąć brzuszki. Zbliżamy się, a on proponuję, bym wziął
Becie na ręce, to będzie fajna fotka. Myśla se, chłopie co ty chcesz ode
mnie? Po 120 kilometrach mamy jakieś akrobacje robić? Koniec końców się
udało, mam nadzieję że fajnie wyszło.
Przebiegamy, tzn odchodzimy parę metrów a ja dostaje muchą w migdałka...
Krztuszę się, pokazuje na migi Beci, by dała mi flaska (na ostatnią
pętle wyszedłem bez kamizelki - zapomniałem wziąć z auta, a potem nie
chciało mi się wracać). Dostałem torsji i odruchu wymiotnego, zginam się
wpół i łapie mnie skurcz w brzuchu... Becia informuje mnie, że cały
czas pstryka mi fotki.
Ostatnie 2 (słownie dwa) metry udaje się zmusić organizm do biegu (a
raczej marnej imitacji truchtu) i przekroczyć metę na biegowo.
Ogromna ulga, radość i... zaskoczenie gdy spoglądamy na tablice wyników
Do
końca zawodów niecałe 1,5h, ale nawet nie próbujemy ruszać na trasę. Na
spokojnie, najpierw posiłek, później lekkie ogarnięcie i czekamy na
dekoracje, która niestety się przeciąga.
Przed / po 125 kilometrach
Dekoracja
Zgadnijcie,
co Becia dostała w nagrodę za 2 miejsce? Podpowiem, że najpierw jedna
się zepsuła, a później druga wyładowała. Tak, o ironio wygrała czołówkę
(i torbę sportową)!
Koniec końców okazało się, że zakończyłem zawody na 11 miejscu open i 3 w
kategorii wiekowej, która akurat nie była nagradzana. Niemniej pierwsze
podium w biegu ultra, fest się jaram!
Podsumowując całą imprezę powiem, że jestem z niej mega zadowolony. Nie
tylko chodzi o wynik, ale przede wszystkim o organizacje. Pełen
profesjonalizm, punkty na full wypasie, miła obsługa. Co człowiek
podszedł, o wszystko się pytają, co trzeba, jak pomóc. Nawet auto
zatrzymają w środku lasu by zrobić fotkę. Zajebista ekipa, świetni
ludzi, super klimat. Naprawdę z czystym sumieniem mogę polecić każdemu
tą imprezę. Oprócz biegu na 24h, był też na 12h, 6h oraz 15,5 km.
Wszystko w kategoriach biegowych i nordic walking. Do tego biegi
dzieciaków. Każdy znajdzie coś dla siebie, niezależnie od poziomu
zaawansowania. Rozmawiając na trasie z ludźmi, niektórzy opowiadali, że
szykują się na 240 na dfbg, inni, że chcą przebiec swój pierwszy
maraton. Każdy może się tu sprawdzić i to w wyjątkowo pięknych
okolicznościach przyrody.
Żeby nie było tak słodko, to muszę się doczepić do jednej rzeczy, a
mianowicie dekoracji. Sporo było zamieszania, nieścisłości i poprawek.
Wiadomo, sprzęt do pomiaru nie jest niezawodny i zdarzają się błędy. Po
tym można poznać profesjonalnego organizatora, że nie zamiata sprawy pod
dywan i udaje że nic się nie stało, a potrafi przyznać się do błędu i
przeprosić za zwłokę. Szacuneczek.
Bardziej nie podobała mi się
kolejność dekoracji, czyli zaczynanie od najkrótszych dystansów.
Wiadomo, bieg główny powinien być na końcu, jako creme de la creme, ale
patrząc z perspektywy zawodnika, było to strasznie męczące. Po spędzęniu
24h na trasie, będąc na nogach od ponad 36h marzy się o tym, by jak
najszybciej wrócić do domu i odpocząć. Może jestem egoistą, ale
zawodnicy, którzy startowali 21 godzin później, mogą dłużej poczekać
przy dekoracji.
Porównanie pętli:
Parę statystyk z Garmina
Porównanie statystyk z trzech najdłuższych biegów
Nazwa: Warta Trail 24
Data 27-28.04.2024
Dystans: 125,64 km
Czas: 22:41:28
Tempo: 10:50 min/km
Przewyższenia: 698m
Średnie nachylenie: 5,55 m/km
Miejsce: 13/37
Miejsce w kategorii: 3/6
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 1
Miejsce na liście największych wzniosów: 19
Najlepsze międzyczasy:
21,097 km: 2:22:33 (6:45 min/km)
42,195 km: 4:59:56 (7:06 min/km) - 9 wynik
50 km: 6:04:05 (7:17 min/km) - 5 wynik
100 km: 14:57:36 (8:59 min/km) - rekord życiowy!
Bonus
Jako bonus dla wytrwałych, którzy doszli aż tutaj, pokaże pare zdjęć z działki, na której odpoczywaliśmy po biegu. Powinno to być ciekawsze niż smęcenie o trudach biegu i niekończących się tabelkach :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz