Biegacz - amator lubiący zdjęcia, statystyki i pokonywanie własnych granic.

Moje zdjęcie
Ruda Śląska, Śląskie, Poland

Popularne posty

czwartek, 2 maja 2024

Warta Trail 24

Warta Trail 24 jest naszym trzecim podejściem do biegów czasowych. 

Pierwszy raz, w czerwcu ubiegłego roku, startowaliśmy w XXV Rudzkim Ultramaratonie 12h. Zawody wyjątkowo odbywały się na bieżni stadionu, co dla mnie okazało się zgubne. Mocne słońce, zero cienia i moja jasna karnacja... Po 10h zdjęli mnie z trasy w mocnymi oparzeniami. Udało się przebiec ponad 200 kółek co dało 83 km. Beci poszło zdecydowanie lepiej, wykorzystała pełny czas i pierwszy raz pokonała 100km!

Już po 4 tygodniach kolejny raz stanęliśmy na starcie biegu czasowego, podczas Szychty na Gichcie - Ultramaratonu 8h. 7,5 - kilometrowa leśna pętla zdecydowanie bardziej mi służyła. Udało sie przebiec 67,5 km i zająć wysokie 11 miejsce (na 210 uczestników). Becia zrobiła 1 pętle mniej (60 km) i uplasowała się na 3 miejscu wśród kobiet!

Powiedzieliśmy sobie, że następnym razem chcemy spróbować czegoś więcej - biegu 24 - godzinnego! Becia znalazła na facebooku informacje o Warcie i od razu się zapisałem. Trasa leśna, 15,5 - kilometrowa pętla i 24h zabawy. Zapowiada się dobrze!

Warta jest pierwszym biegiem od dawien dawna, w którym miałem dylemat w jakich butach pobiec. Zdecydowałem się na Salomon Sense Ride 5 - fajne, lekkie, przyjemnie się w nich biega, ale... Od początku mam problemy z wkładkami, które ciągle się przesuwają (i żaden klej na dłuższą mete nie trzyma) no i przede wszystkim są dość twarde, raczej na krótsze dystanse. Maksymalnie zrobiłem w nich 37km, dało rade, ale 150km to inna bajka... 

W czwartek zabieramy się do ładownia sprzętów. Power banki, czołówki, kamerka. Okazuje się, że czołówka od Beci się zepsuła i nie chce świecić. W piatek na szybko jedziemy do decathlona po nową, tym razem Becia wybiera dokładnie ten sam model co ja mam. Oryginalna bateria naładowana, wszystko działa, jest okej. 

Wspominałem o przesuwających się wkładkach z Sense Ride'ów. W piątek wziąłem się za ich klejenie. Niby banalna rzecz, a tyle udało mi się spierdolić... Wyjmuje wkładke, smaruje klejem, wkładam do buta i.. coś dziwnie leży, nie chce wejść tak jak powinna. Kombinuje jak to ułożyć, klej już zaczyna fajnie chwytać, a ja się orientuje, że wkładam wkładke nie do tego buta co trzeba. Skleiłem 2 wkładki ze sobą... Udaje się rozerwać, ponowna próba. Tym razem klej wylał się i skleiłem palce do tubki. Przypomniał mi się fragment American Pie. Na szczęście Becia przyszła z pomocą, włożyła wkładke do właściwego buta a ja mogłem w spokoju walczyć o odzyskanie palców.

Kiedyś w szatni zaczepił mnie znajomy i pochwalił się, że on też kiedyś biegał maratony. "Raz nawet 13!" dodał. Tak patrze na niego i myśle "co 13? 13 maratonów przebiegł? To więcej niż ja mam oficjalnych asfaltowych!" Widząc moje zdziwienie na twarzy dodał "naprawdę, udało mi się kiedyś przebiec 13 kilometrów"..
.
Dwa tygodnie przed startem spotkałem w szatni 13-kilometrowego maratończyka, który zapytał się mnie czy dalej biegam maratony. Czasem najpierw powiem, potem myśle, więc zacząłem opowiadać o Warcie Trail 24 i taka rozmowa się wywiązała:
- Za dwa tygodnie startuje w biegu 24-godzinnym.
- To ile trzeba przebiec?
- Noo, jak najwięcej. Pętla ma 15 kilometrów i mam 24 godziny czasu na to.
- A to możesz robić przerwy w trakcie?
- Tak.
- A jak Ci starczy czasu, to możesz przebiec więcej niż 15 kilometrów?
- No taa, planuje przebiec 10 kółek, czyli około 150 kilometrów.
W szatni zaległa cisza, tylko słychać było głośne "o kurwa!".
 

W sobote rano przyjeżdża po nas tata i udajemy się na działkę, gdzie spędzimy urlop majowy po biegu.

 


Sprzętu pełno, bo nie do końca było wiadomo jak się ubrać, zwłaszcza na 24 godziny. Dwa tygodnie wcześniej upały po 30 stopni, główna myśl, by nie zapomnieć kremu z filtrem... Tydzień przed zawodami... przymrozki. Być tu mądry i pisz wiersze 
Sobotnie południe przywitało nas idealnie niebieskim niebem, bez żadnej chmurki. 


Tata pożycza nam swoje auto i bez problemu docieramy do Patrzykowa po odbiór wyjątkowo bogatych pakietów startowych. Oprócz koszulki znalazła się jeszcze czapka, chusta i opaska. 

 
Czekając na odprawę i start spacerujemy po okolicy. Selfiaczki muszą być 




Naprawdę fajne i pomysłowe podium, podobało mi się. Jak robiliśmy przy nim zdjęcie, podszedł do nas fotograf, Tomasz Krysiak - Fotografia Sportowa i cyk mamy pierwsze profesjonalne zdjęcie z imprezy.



Gadam z fotografem, pytam się go jak go znaleźć na facebooku. Wpisuje w wyszukiwarce i nic nie wyskakuje, nie ma neta. Narzekamy na słaby zasięg i każdy odchodzi w swoją stronę. Po jakichś kilkunastu godzinach się kapłem, że to nie wina zasięgu, a tego, że wyłączyłem transmisję danych w celu oszczędzania baterii... Okazało się, że już mam polubioną jego stronę, w lutym na półmaratonie (Zimowa Zawierucha) też był. Mało tego, okazało się, że na moim pierwszym dfbg 2 lata temu też był i jestem na zdjęciach.

Okolice biura zawodów:









Przed 16 wszyscy zawodnicy z dystansu 24h zbierają się przed linią startu. Krótka odprawa, odliczanie i ruszamy. Oczywiście staliśmy w pierwszej linii. Nie dlatego, że chcieliśmy biec na wynik, po prostu liczyłem na fajne zdjęcie





Pierwsza pętla rozpoznawcza, pokonujemy ją razem. Kilkadziesiąt uczestników, większość pętli w otoczeniu innych biegaczy. Z niektórymi zamieniamy parę słów i tutaj ciekawostka, niektórzy nas rozpoznają! Czy to z biegów, czy ze zdjęć, jesteśmy charakterystyczni. Becia oczywiście narzeka, że to przez moją brodę, a ja tam się cieszę, fejm się zgadza. 
 
Na trasie, liczącej 15,5 km, były aż 4 punkty odżywcze. Na pierwszym obsługiwały nas dzieci w mundurach strażaków, drugi znajdował się w leśniczówce, na 3cim byli strażacy a czwarty zlokalizowany był przy biurze zawodów i starcie/mecie. 
 
Pierwsza połowa trasy, mniej więcej do leśniczówki była zdecydowanie cięższa. Początkowe kilometry to leśne ścieżki na przemian z polanami. Te drugie sprawiały sporo problemów, zwłaszcza, przy końcu biegu. A to dlatego, że były bardzo nierówne i nachylone co wymuszało inne ustawianie stóp. Tuż przed pierwszym punktem był dłuższy fragment drogi pożarowej, po którym można było rozwinąć większą prędkość bez dodatkowego wysiłku




 
 
Jak tylko zbliżało się do punktu, od razu pojawiało się w nim poruszenie. Dzieciaki prześcigały się w dolewaniu wody i podawaniu przekąsek. Nawet w środku nocy dzielnie stały na straży by pomóc zmęczonym ultrasom. Mega to było, wielkie podziękowania dla nich. 
 
Za pierwszym punktem trasa biegu schodziła z drogi pożarowej w leśną ścieżkę, która naznaczona była wycinką drzew.
 


Ciężki teren, a zaraz za nim pojawiały się piaski. Naprawdę, nie spodziewaliśmy się aż tak ciężkich warunków






Ten fragment trasy przebiegał najbliżej Warty. Naprawdę piękne widoki, nogi płakały z bólu, ale oczy był zadowolone.




Fajny, piaszczysty zbieg 



Po dotarciu do drugiego punktu i wytrzepaniu butów z piasku zaczynała się łatwiejsza i przyjemniejsza część trasy



Za 3cim punktem spotykamy fotografa z Klubu Biegacza Warta  (Piotr Pytlarczyk ). Becia ôd razu mnie upomina, żebym nie skakał. Nie mogłem, nie byłbym sobą, gdybym nie skoczy. Może wyjdzie fajne zdjęcie. 
 
Na początku biegu powiedziałem Beci, że po zakończeniu zaszaleje i kupię sobie Nutelle. Kończymy pierwszą pętle, udajemy się do punktu odżywczego. Oglądam co tam serwują, odwracam się do Beci i gadam "chcesz to leć dalij, jŏ tu zostaja, majōm Nutella!"
 

 


Naprawdę, bardzo wypasiony punkt! Nutella, dżem, sery, jogurty, ciasto, drożdżówki, mikrofalówka, pasztet wegetariański i cała masa przekąsek. Hilton na Biegu Zbója ma mocną konkurencję. 
 
Po pierwszym kółku się rozdzielamy. Udajemy się do auta po rzeczy od Beci, która zanosi je do depozytu. Naszykowali jej łóżko polowe, full serwis! Podczas krótkiej wizyty w aucie zabieram kamerkę go pro, którą zapomniałem wziąć na 1szą pętle. Biegnę samemu, dokumentując fragmenty trasy na video. 
 

 
 

 
 
Tym razem zatrzymuje się na każdym punkcie i uzupełniam zapasy i energię. W leśniczówce wkładając flaska do kamizelki, musiałem włączyć kamerkę i kilkanaście minut nagrywało mi wnętrze kieszeni.






Szybki pit stop przy biurze i wyruszam na 3cia pętle. Spieszę się, ponieważ chcę ją skończyć przed zmrokiem. Ubranie na noc leży bezpieczne w aucie, na następnej pętli już będzie potrzebne. Tempo słabnie, coraz częściej przechodze do marszu, zwłaszcza w trudniejszym terenie i na podbiegach. W sumie nie ma co się dziwić, już ponad 30km w nogach. 
 

 
 
 

 

 
 
Robi się coraz ciemniej, a w połowie pętli, jeszcze przed leśniczówka wyłączyli prąd i nagle zapadły ciemności. Na szybko wyjmuje czołówkę i kontynuuje bieg przy sztucznym świetle. Trzeci raz biegam po nocy w lesie, ale pierwszy raz samemu. Zarówno na dfbg, jak i Ultra Błatniej całą trasę robiłem wspólnie z Becia. Trasa świetnie oznakowana, nie ma szans się zgubić. Tylko raz czy dwa miałem wątpliwości i musiałem sprawdzić na mapie w zegarku, ale to dlatego że się zamyśliłem albo siedziałem w telefonie i nie zwracałem uwagę gdzie idę. 
 




 

 
Robi się coraz chłodniej, muszę dostać się jak najszybciej do auta i się przebrać. Parę minut po opuszczeniu leśniczówki widzę, że w oddali porusza się się jakiś duży kształt. Przyświecam czołówką i okazuje się, że to Mietek. Mijałem go na poprzedniej pętli, szedł pchając stary, zardzewiały składak, w garniturze, gumowcach i z 3 promilami we krwi.

Biegnąc samemu, wspominam charakterystyczne punkty. "na krziżu w lewo", tutaj widzieliśmy sarny, tutaj rozmawialiśmy o tym itp. Łącznie wyszło mi około 55 kilometrów pokonanych samemu, w zupełnej ciszy, po ciemku, w środku lasu. To było moje katharsis. Zrozumiałem, co tak naprawdę sprawia mi radość w biegach ultra. Nie ważne gdzie, nie ważne ile, ważne z kim. Na takich biegach nie ściągam się z innymi, a walczę z samym sobą, ze swoimi słabościami, bólem i zmęczeniem. Brakującym puzzlem jest Becia. Bez niej, to nie to samo, uwielbiam wspólnie z nią pokonywać przeciwności i cieszyć się z sukcesów.
 

 
Wiedząc, że jest w tym samym miejscu, na tej samej trasie, tylko parę kilometrów obok, poczułem straszną chęć by się z nią zobaczyć. Szybko zgadaliśmy się, że trzeba się jakoś spotkać na trasie i kontynuować bieg razem. Dzieliło nas około 8 kilometrów... Piszę do Beci, by dłużej siedziała na punktach, może z kimś się zabierze by nie musiała sama być w środku lasu w nocy. Ja w tym czasie kończę 3 pętle, szybko biegnę do auta ubrać bluzę, rękawiczki i zmienić czapkę. Łykam tabletkę z kofeiną, poświęcam 3 minuty na rolowanie ud i już wracam na trasę. Czuję świeżość, napływ energii i przede wszystkim mam cel - dogonić Becie! Zegarek pokazuje już przeszło mi 50 kilometrów, a mnie udaje się podkręcić tempo. 6:20, 6:14, 5:36... Trochę za mocne, ale spieszę się. Zmniejszam dzielącą nas odległość, ale nadal sporo jest do nadrobienia. 
 
 

 
W pewnym momencie Becia pisze, że wyładowała jej się czołówka... Funkel nówka, powinna trzymać 10h na najmocniejszym trybie! Taa, jeśli jest naładowana, a myśmy tylko sprawdzili czy świeci... Becia została sama, pośrodku lasu w ciemności. Do punktu w leśniczówce ma około 2,5 km, które musi pokonać po piaskach przyświecając sobie telefonem. Zajebiście... 
 
Ja w tym czasie mijam 3ci punkt odżywczy i na drodze przed sobą, w świetle czołówki widzę ślepia. Zmieniam promień i okazuje się, że to jakieś średniej wielkości stworzonko. Uciekło w krzaki, podchodzę oświetlam, okazuje się że to kot. Wybiegł na drogę, biegnie kilkanaście metrów, odwraca się i patrzy na mnie. Zanim dobiegnę do niego, to zaś zaczyna uciekać, zaś się zatrzymuje, odwraca i patrzy na mnie. Prowadził mnie tak dobre pół kilometra, później trasa biegu zeszła z drogi pożarowej i straciłem z nim kontakt.

Marzę o bułce z miodem schowanej w aucie, ale zamiast po nią iść to szybka nawrotka i wyruszam na 5tą pętle. Becia w tym czasie dochodzi do leśniczówki, gdzie udaje się zdobyć kabel i ładować czołówkę. Pisze do mnie z pytaniem gdzie jestem. Kurwa w lesie. Ciemno jak w dupie u murzyna, wokół drzewa, skąd mam dokładnie wiedzieć? Czeka na mnie co najmniej godzinę, zanim w końcu udaje mi się tam do kulać. Wchodzę do środka a tam wszyscy krzyczą, że przybył wybawca! Impreza na całego, udało mi się załapać na kōnsek pizzy, ogień w kominku, ciepło, przyjemnie, aż nie chce się wychodzić


Becia jest za lekko ubrana, po wyjściu z nagrzanej leśniczówki fest ją telepie z zimna. Zapowiadali w nocy 8 stopni, okazało się, że były 2... Mało tego, przy gruncie był przymrozek i trawa oszroniona. Spieszymy się do biura, by Becia mogła się przebrać, ale ciężko na rzucić tempo, jak się już ma w nogach 70 km po lasach. Po dotarciu się rozdzielamy, Becia idzie do depozytu a ja do auta. Rolowanie się o 2 w nocy na środku ulicy, to jest to!
 

 

Rozpoczynamy kolejną pętla, ja 6 a Becia 5ta. Nie ma już sił na bieg, jest coraz więcej marszu. Co chwilę spoglądam na zegarek i dystans. Od dłuższego czasu Warta Trail 24 jest już moim 3cim wynikiem, pod względem odległości. Wcześniej na najniższym stopniu podium był bieg 8-godzinny, w którym zrobiłem 67,5 km. Teraz zaczynam zbliżać się do drugiego miejsca - 82 km uzyskanych podczas biegu 12-godzinnego.



Pierwszą połowę pętli praktycznie w całości przeszliśmy, tętno spadło, temperatura też i zaczynamy konkretnie marznąć. Zwłaszcza Becia mocno odczuwała zimno, dlatego też ona dała sygnał do zaczęcia interwałów. Parę metrów biegu, parę marszu. Pomału zaczynało świtać, robiło się coraz jaśniej i cieplej. Dość szybko się rozgrzaliśmy i bez większych problemów dotarli do biura. Tym razem dłuższy pit stop, kawa i jedzonko.



Zaczynamy kolejne kółko, plan jest taki, by robić krótkie interwały bieg - marsz - bieg. Początkowo się udaje, chociaż nie ma lekko. 93 kilometr i ten bieg awansuje już a 2gie miejsce w moim rankingu. Ciężko, coraz dłuższe marsze, rzadsze biegi. Przed pierwszym punktem znajdowała się fajna rzeźba, która w nocy straszyła Becie. Teraz, po widnoku, zatrzymujemy się zrobić zdjęcie. Akurat z naprzeciwka jechała autem prezeska Klubu Biegowego Warta (jeśli mylę osoby, to przepraszam). Zatrzymuje się i wysiada tylko po to, by zrobić nam zdjęcie. Naprawdę obsługa biegu na pełnym wypasie.
 


 
Co chwilę zerkam na zegarek. 95, 97, 99... Ostatni interwał przed setką przeciągliśmy do kilkuset metrów, po to, żeby w momencie pojawienia się 💯 biec. W końcu! Za 3cim podejściem, długo oczekiwana i jak to stwierdziła Becia, należąca mi się setka.


Niecałe 15 godzin potrzebowałem na to. Jak ją zobaczyłem na zegarku, zeszło ze mnie całe napięcie, pojawiła się ogromna ulga i radość, aż się oczy zaszkliły. Tak długo na to czekałem! Tak blisko byłem, a za każdym razem "coś" stawało na przeszkodzie. A to udar cieplny, a to pasmo biodrowo-piszczelowe. Tutaj wszystko zagrało jak trzeba. Całe zawody bez problemów zdrowotnych, bez tabletek przeciwbólowych a za to z najdłuższym dystansem. 
 
Dokańczamy pętle i pojawiają się u mnie ogromne problemy ze stopą. Pierwszy raz tak spuchła, że nie mieści się w bucie utrudniając chodzenie.







Po dotarciu do mety ponownie się rozdzielamy. Becia odwiedza punkt i wyrusza na pętle, ja tym czasem udaję się do auta. Musze chwile posiedzieć, dać odpocząć mięśniom i stopom.



Miała być krótka przerwa, ale w aucie było tak cieplutko i przyjemnie, że aż mi się zdrzemło na pare minut. Później wykorzystałem czas na zgranie filmików z kamerki i rozmowe na chacie z naszą drużyną (Run Away Team ). Poczekałem aż Becia wróci z pętli, by ostatnią zrobić wspólnie. W sumie to w aucie spędziłem prawie 2 godziny... 
Najdłuższy kilometr jaki miałem


Na ostatnią pętle zdjąłem sense ride'y, chciałem ubrać pegasusy, ale okazało się, że stopa się nie mieści... Dziękowałem sobie w duchu, że zabrałem zwykle buty do chodzenia. Są o tyle szerokie, że niemal bez bólu można było wyruszyć na kolejne 15,5 km.


Nogi wypoczęte, stopy mają miejsce, początkowo był fajny marszobieg, ale później już ani nie udawaliśmy, że coś biegniemy. Po prostu marsz, byleby się dostać do mety. 
 

 
Na ostatnich 2-3 kilometrach trasy spotkaliśmy tatę. Przyjechał od nas na rowerze (jego auto ja miałem) by po kibicować nam na końcówce zawodów.

 
Cierpliwie czekał aż się dokulamy do mety, później został z nami na dekoracji i nawet udało się schować rower do bagażnika i zawieźć nasze zwłoki na działkę. 
 

 
 
Ostatnie kilkaset metrów do mety, już ledwo co człapie. Dostaje cynk od taty, że fotograf czeka na drodze. Nawet nie próbujemy biec, jedynie co dało radę to wciągnąć brzuszki. Zbliżamy się, a on proponuję, bym wziął Becie na ręce, to będzie fajna fotka. Myśla se, chłopie co ty chcesz ode mnie? Po 120 kilometrach mamy jakieś akrobacje robić? Koniec końców się udało, mam nadzieję że fajnie wyszło. 




Przebiegamy, tzn odchodzimy parę metrów a ja dostaje muchą w migdałka... Krztuszę się, pokazuje na migi Beci, by dała mi flaska (na ostatnią pętle wyszedłem bez kamizelki - zapomniałem wziąć z auta, a potem nie chciało mi się wracać). Dostałem torsji i odruchu wymiotnego, zginam się wpół i łapie mnie skurcz w brzuchu... Becia informuje mnie, że cały czas pstryka mi fotki. 
 
Ostatnie 2 (słownie dwa) metry udaje się zmusić organizm do biegu (a raczej marnej imitacji truchtu) i przekroczyć metę na biegowo. Ogromna ulga, radość i... zaskoczenie gdy spoglądamy na tablice wyników



Do końca zawodów niecałe 1,5h, ale nawet nie próbujemy ruszać na trasę. Na spokojnie, najpierw posiłek, później lekkie ogarnięcie i czekamy na dekoracje, która niestety się przeciąga.


Przed / po 125 kilometrach




Dekoracja





Zgadnijcie, co Becia dostała w nagrodę za 2 miejsce? Podpowiem, że najpierw jedna się zepsuła, a później druga wyładowała. Tak, o ironio wygrała czołówkę (i torbę sportową)! 
 
Koniec końców okazało się, że zakończyłem zawody na 11 miejscu open i 3 w kategorii wiekowej, która akurat nie była nagradzana. Niemniej pierwsze podium w biegu ultra, fest się jaram! 
 
Podsumowując całą imprezę powiem, że jestem z niej mega zadowolony. Nie tylko chodzi o wynik, ale przede wszystkim o organizacje. Pełen profesjonalizm, punkty na full wypasie, miła obsługa. Co człowiek podszedł, o wszystko się pytają, co trzeba, jak pomóc. Nawet auto zatrzymają w środku lasu by zrobić fotkę. Zajebista ekipa, świetni ludzi, super klimat. Naprawdę z czystym sumieniem mogę polecić każdemu tą imprezę. Oprócz biegu na 24h, był też na 12h, 6h oraz 15,5 km. Wszystko w kategoriach biegowych i nordic walking. Do tego biegi dzieciaków. Każdy znajdzie coś dla siebie, niezależnie od poziomu zaawansowania. Rozmawiając na trasie z ludźmi, niektórzy opowiadali, że szykują się na 240 na dfbg, inni, że chcą przebiec swój pierwszy maraton. Każdy może się tu sprawdzić i to w wyjątkowo pięknych okolicznościach przyrody. 
 
Żeby nie było tak słodko, to muszę się doczepić do jednej rzeczy, a mianowicie dekoracji. Sporo było zamieszania, nieścisłości i poprawek. Wiadomo, sprzęt do pomiaru nie jest niezawodny i zdarzają się błędy. Po tym można poznać profesjonalnego organizatora, że nie zamiata sprawy pod dywan i udaje że nic się nie stało, a potrafi przyznać się do błędu i przeprosić za zwłokę. Szacuneczek. 
 
Bardziej nie podobała mi się kolejność dekoracji, czyli zaczynanie od najkrótszych dystansów. Wiadomo, bieg główny powinien być na końcu, jako creme de la creme, ale patrząc z perspektywy zawodnika, było to strasznie męczące. Po spędzęniu 24h na trasie, będąc na nogach od ponad 36h marzy się o tym, by jak najszybciej wrócić do domu i odpocząć. Może jestem egoistą, ale zawodnicy, którzy startowali 21 godzin później, mogą dłużej poczekać przy dekoracji.

Porównanie pętli:
 
Parę statystyk z Garmina


Porównanie statystyk z trzech najdłuższych biegów




Nazwa: Warta Trail 24  
Data 27-28.04.2024
Dystans:  125,64 km
Czas: 22:41:28
Tempo: 10:50 min/km
Przewyższenia: 698m
Średnie nachylenie: 5,55 m/km
Miejsce: 13/37
Miejsce w kategorii: 3/6
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 1
Miejsce na liście największych wzniosów: 19
Najlepsze międzyczasy:
21,097 km: 2:22:33 (6:45 min/km)
42,195 km: 4:59:56 (7:06 min/km) - 9 wynik 
50 km: 6:04:05 (7:17 min/km) - 5 wynik
100 km: 14:57:36 (8:59 min/km) - rekord życiowy!


Bonus

Jako bonus dla wytrwałych, którzy doszli aż tutaj, pokaże pare zdjęć z działki, na której odpoczywaliśmy po biegu. Powinno to być ciekawsze niż smęcenie o trudach biegu i niekończących się tabelkach :D































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz