Z archiwum zawodów
8 Bytomski Półmaraton, 18 wrzesień 2016
Latem, z powodu problemów z kolanem zrezygnowałem z startu w II Rudzkim Półmaratonie Industrialnym. Dobre pare miesięcy nie mogłem przebiec więcej niż 3-4 km bez bólu, natomiast po 6-8 km tak blokowało kolano, że ledwo można było chodzić. Raz mi się zdarzyło jakieś 10 km od domu utknąć z bólem, bez kasy i bez możliwości łatwego powrotu... Z obecną wiedzą i doświadczeniem moge z niemal stuprocentową pewnością zdiagnozować tamte objawy - przeciążone pasmo biodrowo-piszczelowe. Wtedy nie wiedziałem co to fizjoterapia, joga, rolowanie. Kompletnie nie robiłem nic, poza rozciąganiem po treningach Muay Thai. Czekałem aż samo przejdzie, skupiając się bardziej na sportach walki, które wtedy były dla mnie priorytetem. Z czasem ból jak się znikąd pojawił, tak i sam się skończył, więc można było pomyśleć o startach.
Jak to u mnie bywa, wybór był dość nie oczywisty. Ktoś, kto debiutuje w biegach od razu na półmaratonie, nie może kontynuować krótszych startów w okolicy, tylko od razu jedzie do stolicy. Na maraton.
No a żeby się sprawdzić przed debiutem w maratonie, postanowiłem wcześniej zrobić połówkę w Bytomiu, gdzie wówczas mieszkałem. Oczywiście nie zrobiłem tego jak wszyscy, 2-3 tygodnie przed maratonem. 7 dni musiało wystarczyć.
Przygotowania do tych startów od początku były utrudnione i krótkie, z powodu bólu kolana. Mało tego, jakieś 3 tygodnie przed półmaratonem nabawiłem się kontuzji na treningu. Podczas sparingu Wladymirowi idealnie siadła obrotówka i pięknie wbił mi się piętą w żebro. Spoko, chwila na oddech, dokańczamy sparing, potem następny i jeszcze jeden. Koniec treningu i zaczynają się problemy z rozciąganiem. Coś mnie bolą żebra. W szatni trudności z przebraniem się, coś jest nie halo. Dopiero w domu, jak opadła adrenalina poczułem jak bardzo, boli mnie to żebro... Cała noc nie przespana, nie mogłem znaleźć żadnej pozycji, w której nie rwałoby bólem. Oddychać za bardzo też nie mogłem. Następnego dnia w robocie jak kichnąłem, to się zesrałem. Pytają mnie "co Ci się stało?", odpowiadam leżąc na podłodze "kichnąłem!". Ogólnie jakieś 6-7 tygodni odczuwałem skutki obrotówki. Najgorsze były pierwsze kilka dni gdy nie szło sie ani ruszyć, ani nawet oddychać do porządku. Później było lepiej, niemniej na dłuższy czas musiałem zrezygnować z BJJ a na Muay Thai uważać, by nie przyjąć kolejnego ciosu na żebro.
Na początku września mieliśmy sparingi międzyklubowe w Silesian Cage Club. Pojechałem na nie, chociaż na dobrą sprawę nie wiem po co. Zaliczyłem może jedną rundę sparingu i to tylko w boksie. Bałem się sparować na zasadach K1 by nie uszkodzić bardziej żebra, więc siedziałem z boku dopingując reszte. Z ciekawostek dodam, że spotkałem w szatni byłego mistrza KSW (wtedy przyszłego mistrza) - Artura "Kornika" Sowińskiego. Chciałem zrobić sobie z nim zdjęcie, ale akurat wychodził spod prysznica i głupio mi było pytać nagiego faceta o zdjęcie. Za to na grupowym zdjęciu znalazł się główny sędzia KSW - Tomasz Bronder.
Do Bytomskiego Półmaratonu (i przede wszystkim do maratonu) przygotowywałem się na sali trenując Muay Thai, a wracając zatrzymywałem się na 10-kilometrową pętle biegową po Parku Śląskim.
Najpierw z Jarkiem przejechaliśmy trasę półmaratonu na rowerach, a kilka dni później postanowiłem samemu ją przebiec. Dwie 10,5-kilometrowe pętle, z fajnym 1,6-kilometrowym zbiegiem (30m różnicy), nawrotka i te same 1,6 km pod górkę. Tak się złożyło, że zawody były 18 września, natomiast moje 25 urodziny były dzień później. Dzięki dofinansowaniu od rodziców udało mi się wcześniej kupić i przetestować prezent - pierwszy zegarek sportowy, Garmin Forerunner 15. Jakże przyjemnie było móc na bieżąco widzieć podstawowe informacje o biegu. Wystarczyło spojrzeć na zegarek, a nie jak dotychczas słuchać co pełny kilometr powiadomienia z endomondo i w głowie przeliczać średnie tempo biegu. Jedynym minusem zegarka był długi czas, który potrzebował do złapania GPSa. Czasami 5-10 min rozciągałem się przed biegiem, zanim się w końcu połączył. Dlatego też, gdy wybrałem się prosto po robocie, po nocce, na biegowe sprawdzenie trasy, to już jadąc w aucie załączyłem zegarek. Myśle sobie, zanim dojade to GPS się załaduje i nie będe musiał czekać. Plan prosty i fajny, ale nie do końca mi wyszło... Owszem, zanim dojechałem to Garmin połączył się z GPSem, ale z powodu długiego czasu oczekiwania na start, wrócił w stan czuwania. Więc rad, nie rad i tak musiałem, czekać pod Atrium Plejada w Bytomiu na sygnał, by móc ruszyć na trening. Trochę pomyliłem trasę, ale w 90% się zgadzała, więc git.
Pakiety odebrane, trasa znajoma, forma chyba jest, można ruszać na bieg!
Jak mieszkałem w wieżowcu na Szombierkach, to na jednym piętrze znajdowało się pięć mieszkań. Mieliśmy najbardziej sportowe piętro, ponieważ aż 3 mieszkania z naszego piętra, miały swojego reprezentanta w Bytomskim biegu. Jarek i ja biegliśmy półmaraton, a Witek robił 10,5 km.
Przed startem Jarek podzielił się ze mną patentem na sznurówki, co odmieniło całe moje biegowe życie. Serio. Od Bytomskiego Półmaratonu, aż do teraz, ani razu nie rozwiązała mi się sznurówka na zawodach bądź treningu, co wcześniej było moją zmorą!
Załapałem się też na grupowe zdjęcie z grupą biegową z Szombierek (zapomniałem nazwy). Tak, na zdjęciu wyglądam jak gbur i odludek i znajduję się w idealnym miejscu do wycięcia. No cóż, kiedyś nie umiałem się uśmiechać na zdjęciach.
Stojąc na linii startu i czekając na sygnał do ruszenia, usłyszałem rozmowe dwóch ultrasów, którzy stali tuż za mną. Opowiadali o problemach, podczas 100-kilometrowych biegów górskich. Jak można w ogóle biegać po górach, przecież to jest niewyobrażalnie ciężkie. 100km? To są jakieś cyborgi, nie ludzie. Maraton był wyzwaniem, natomiast 100km nawet nie mogłem sobie wyobrazić. A 100km w górach? Da się tak? Te pare zdań, które wtedy usłyszałem, zasiało ziarenko w mojej duszy, które po wielu latach wykiełkowało i sprawiło, że samemu zacząłem startować w górach.
A wracając do Bytomskiego Półmaratonu, z biegu niewiele pamiętam. Wiem, że na pierwszej nawrotce na Stolarzowickiej mijałem Jarka. Ja dopiero zbiegałem, a on już kończył podbieg, był jakieś 2,5 km przede mną. Na nawrotce korzystałem z jego rady i nie brałem ostrego zakrętu, a wydłużyłem łuk dzięki czemu nie straciłem nic na prędkości.
Największy kryzys miałem na 17 kilometrze i wtedy właśnie pierwszy raz spotkałem się z ścianą. Nie wiem w jaki sposób udało mi się ją przetrwać, ani jak znalazłem siły na podkręcenie tempa. Ściane pokonywałem tempem 5:15 min/km, następne 3 kilometry ok 4:37 min/km. 21-kilometr jeszcze lepszy - 4:22 min/km. Ostatnie 200m to był lekki podbieg przy parkingu, a następnie prosta wzdłuż szpaleru flag, prosto do mety. Na finiszu miałem tempo 3:16 min/km. Jakim cudem, skoro pare minut wcześniej uderzyłem w ścianę? Nie wiem. Zawsze mnie to zastanawiało, skąd biorę siły na finisz? To nie pierwszy i nie ostatni raz. Pamiętam, że gdy za dziecka startowałem w biegach przełajowych, zawsze biegłem gdzieś z tyłu umierając z wysiłku, natomiast na końcówce odpalałem nitro i nadrabiałem straty. Na pierwszym półmaratonie tak samo, na końcówce wyprzedziłem kilkudziesięciu zawodników. Albo źle rozkładam siły i powinienem cały bieg biec ciut szybciej albo widok mety i końca wyścigu działa na mnie pobudzająco i dodaje mi dodatkowej energii. Nie wiem.
8 bytomski półmaraton pokonany w 1:39:48! O niecałe 8 minut udało mi się poprawić życiówke sprzed roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz