Z archiwum wycieczek
Rowerowy urlop, lipiec 2016
Wstęp
Dwa tygodnie po Biegu Wiewiórki kolejny raz walczyłem w Polskiej Lidze Kickboxingu w formule K1. Kompletnie nic wtedy nie zagrało...Zaczynając od tego, że w tygodniu poprzedzającym walke miałem nocki. W przeddzień wyszedłem wcześniej i o 3 w nocy skończyłem zmiane. Pobiłem rekord czasu powrotu do domu, delikatnie mówiąc łamiąc wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego. O 4 poszedłem spać, o 6 pobudka, 7 wyjazd, 9 ważenie o 11 walka. Co się mogło nie udać? Przed walką byłem nieprzytomny, nawet rozgrzewka mnie nie obudziła do porządku. Tuż przed startem walk, z racji dużej ilości zawodników zmienili ilość rund z 3x 2min na 2x 2min. Nie podobało mi się to, bo lepiej byłem kondycyjnie przygotowany na dłuższą walke, niż krótszą a intensywniejszą. W każdym razie w pierwszej wymianie schodząc z linii ciosu nadziałem się na sierpa. Chwile potem dostałem kolano w krocze (w sumie 2-3x). Dopiero po walce zauważyłem, że przeciwnik był mańkutem i za każdym razem schodziłem w złą stronę, prosto na jego mocniejszą rękę. Ahh te ogarnięcie życia po nieprzespanej nocy. Naprawdę w trakcie walki chciałem jak najszybciej ją skończyć i wrócić do łóżka. Szkoda, byłem świetnie przygotowany, ale z brakiem snu ciężko wygrać.



Po walce puściłem całkowicie wodze fantazji i rzuciłem się w wir zakupów wszystkiego, czego unikałem w trakcie przygotowań. Chipsy, czekolada, ciasteczka. Wszystko w hurtowych ilościach (uwielbiam słodycze!). Jeśli do tego dodamy okres przedświąteczny i brak możliwości treningu wychodzi proste równanie. Z 71kg, które były na walce, w dość krótkim czasie zrobiło się prawie 80kg. Często mi się tak zdarzało, że gdy nie trenowałem, przestawałem się zdrowo odżywiać i momentalnie nabierałem sporo cm w pasie... Prędzej czy później wracało opamiętanie i powrót do treningów. Niemniej jak przez parę tygodni nie pojawiałem się na macie, wszyscy zastanawiali się, w którym miesiącu ciąży wróce 😂
Po powrocie na sportową stronę mocy waga i forma dość szybko wróciły do normy.
Z ważniejszych informacji trzeba dodać, że w kwietniu stałem się szczęśliwym posiadaczem nowego roweru. Zamieniłem starego MTB Magnum Diablo (na którym wygrałem pierwszy pucharek) na crossowy Kross Evado 4.0. Większe, węższe opony, inne przełożenia i dystanse, które kiedyś były nie do pomyślenia, coraz bardziej stawały się realne.
wycieczki z tatą po Załęczańskim Parku Krajobrazowym (za to drugie zdjęcie wygrałem koszulke z Pomocy Mierzonej Kilometrami)
Aż w końcu przyszedł lipiec, urlop i właściwa część opowieści.
forma tuż przed wyjazdem na urlop, nie ma już śladu po ciąży
Rowerowy Urlop
Odkąd mamy działke (czyli 2004 roku) był pomysł i marzenie, by dojechać tam na rowerze. Pamiętam, jak pierwszy raz zrobiłem ponad 60 km i tata mi na endomondo skomentował, że jeszcze raz tyle i będę na działce. Pomyślałem wtedy, że skoro zrobiłem 60 to i zrobie 120 :) Zmiana roweru bardzo pomogła w realizacji tego marzenia.
Rowerowy urlop zacząłem od wyjazdu na wieś...autem. Ciężko spakować się
na 2 tygodnie do plecaka i wieź to na plecach przez ponad 100km.
Zabrałem cały potrzebny sprzęt, ubrania, laptopa, buty do biegania i w
sobote pojechałem na działkę, po to, by w niedziele wrócić razem z ojcem
do domu. Działka znajduje się w Mierzycach, koło Wielunia, na terenie
Załęczańskiego Parku Krajobrazowego w województwie Łódzkim. Jak dla mnie
jest to raj na ziemi! Lasy, rzeka (Warta), pagórki (wyżyna wieluńska),
brak ludzi i sama przyroda. Jednym słowem idealne miejsce do treningu,
zarówno biegowego, jak i rowerowego.
W poniedziałek z samego rana wyruszyłem na pierwszą w życiu setke! Najgorszy był początek i przejazd przez Bytom i Tarnowskie Góry. Najszybszy był odcinek drogi krajowej numer 11, pomiędzy Tarnowskimi Górami a Lublińcem. Fajny asfalt, lasy wokoło i naprawdę przyjemnie i szybko pokonywało się kilometry. W okolicach Lublińca jest dużo świetnie oznaczonych ścieżek rowerowych, więc i bezpieczeństwo jazdy się znacznie poprawiło. Kolejny etap to jazda przez wioski i zmiana województwa z Śląskiego na Opolskie. Im bliżej działki, tym bardziej znajome trasy, po których wielokrotnie z ojcem jeździłem na rowerach. W Dalachowie kolejna zmiana województwa, tym razem z Opolskiego na Łódzkie. Jeszcze tylko 20 kilometrów po znanej okilcy i voila! Pierwsza setka w życiu zaliczona!
Wyszło zdecydowanie lepiej, niż się spodziewałem. Początkowo myślałem, że to cały dzień zejdzie, a tu prosze, niecałe 5h i gotowe :D
Po dotarciu na miejsce nie próżnowałem i już następnego dnia pojechałem do Wielunia
Kolejna dłuższa wycieczka była już po 2 dniach. Wybrałem się do Częstochowy, odwiedzić tate w delegacji, a przy okazji zwiedzić zamek w Olsztynie. Pamiętam, że podczas jazdy pierwszy raz spróbowałem żelu energetycznego. Czekoladowy mhm. Nie umiałem go otworzyć podczas jazdy, cały się upaćkałem, ręce się kleiły, od tego kierownica, na spodnie pokapało... Generalnie wszystko było lepkie, ale za to żel był smaczny 😂
Po zwiedzeniu zamku wróciłem do Częstochowy i lekka wtopa. Po dotarciu na właściwy adres, do 100 kilometrów brakło mi kilkuset metrów... Oczywista oczywistość, że dokręciłem. Tyle tylko, że po mieście prędkość spadła i zepsuła mi średnią (przed dokręcaniem było ponad 25 km/h)
Przyjechałem na tyle wcześnie, że udało nam się zrobić ponad 8-kilometrowy spacer po Częstochowie.
Następnego dnia wracałem na działke, tym razem inną, krótszą drogą. Pierwszy raz robiłem dwie dłuższe wycieczki dzień po dniu i naprawdę strasznie męczyłem się po drodze. Pierwsze 40 km jeszcze jako tako, natomiast końcówka to już straszne zmęczenie nóg. Co chwile stawałem na pedałach, by dać troche odpocząć czterem literom. Ciężka podróż, ale za to jaka radość i satysfakcja :)
Pare dni na relaks, krótsze jazdy i lekkie bieganie.
Nadszedł czas na kolejną setke! Chyba najtrudniejszą setke tamtego urlopu, a to dlatego, że większość trasy to były lasy, pola, piaski i kałuże. Trasa biegła na północ, wzdłuż Warty, aż do Konopnicy, gdzie był pałacyk, skąd brakuje mi zdjęcia. Następnie odbicie na południowy-zachód do Wielunia na lody. Stamtąd do Ożarowa, w którym był Dwór Szlachecki z 1757 roku, aktualnie przerobiony na muzeum. Oczywiście, przyjechałem 30 minut po zamknięciu... Ale za to mam zdjęcie z zewnątrz 😂
Po drodze jeszcze selfi z wiatrakiem
I pyk, kolejna setka wpadła!
To co dobre szybko się kończy i trzeba było wracać z raju. Powrót również był na raty. Najpierw pojechałem autem i od razu tego samego dnia wróciłem na wieś pociągiem. Na zakończenie wpadł ładny spacerek z stacji na działke
Tym razem nie wracałem "na pamięć" drogą uczęszczaną od lat, a skorzystałem z nawigacji i od połowy drogi jechałem nową trasą. Pamiętam, że nad Lublińcem droga rowerowa wiodła pomiędzy dwoma stawami i cieszyłem się, że ostatnio nie padało i jej nie zalało. Najgorszy był ostatni odcinek, od Twaroga do Bytomia. Boczne, dziurawe dróżki, nogi ciężkie i ogólnie fest zmęczenie aktywnym urlopem.
przerwa pod wiatą w lasach niedaleko Lublińca
Podczas rowerowego urlopu, za pomocą siły własnych mięśni (rower, bieganie, spacery) pokonałem 705 kilometrów. Spełniłem marzenia, zarówno o dojechaniu rowerem na działce, jak i o przekroczeniu granicy 100 kilometrów (i to nawet 4x!).
Myślałem, że po takim początku i wysypie setek, następne są kwestią tygodni, tymczasem przyszło mi na nie poczekać... 4 lata. Ale o tym już innym razem :P
Zobacz też: