Biegacz - amator lubiący zdjęcia, statystyki i pokonywanie własnych granic.

Moje zdjęcie
Ruda Śląska, Śląskie, Poland

Popularne posty

piątek, 24 listopada 2023

Test Coopera

 Z archiwum zawodów

Test Coopera, 06 wrzesień 2016

Od ostatniego startu minęło ponad pół roku. Cały czas trenowałem Muay Thai, BJJ, jeździłem na rowerze i biegałem. Pojawiły się problemy z kolanem, które po 6-8 km biegu zaczynało odzywać się bólem. Forma była, a latem nie udało się wystartować w drugiej edycji Rudzkiego Półmaratonu Industrialnego.

Muay Thai

siłownia klubowa

wspólny bieg z ojcem na działce

Brazylijskie Jiu-Jitsu z multimedalistką MP

bieganie z trenerem po kopcu w Piekarach Śląskich

Nadeszła jesień, ból kolana jak się pojawił tak zniknął. Dwa wrześniowe starty zbliżały się wielkimi krokami więc dałem się namówić na test Coopera. Był to pierwszy (nie licząc WF w szkole) i zarazem ostatni sprawdzian tego typu. Test odbywał się na stadionie AWF w Katowicach.

z sąsiadem, triathlonistą, który namówił mnie na test Coopera
 

To były czasy, kiedy nie miałem zegarka sportowego, korzystałem z telefonu i Endomondo. Na co dzień spoko, ale ciężko podczas 12-minutowego biegu na maksa wyciągać telefon zza paska i sprawdzać czas. Pożyczyłem od brata stary zegarek z stoperem. Oczywiście przed startem, będąc już na bieżni wyładowała się bateria i zostałem z niczym... Za późno by wymieniać czy szukać innego rozwiązania, pobiegne bez niczego, jakoś to będzie.

w trakcie próby czasowej

 

Pamiętam, że po którymś kółku, przebiegając przez start zapytałem, jaki czas. Odpowiedzieli, żebym nie gadał, tylko biegł. Taa jasne, ale ile mam jeszcze biec? Lecieć na 100% i zajechać się za kilkaset metrów, czy może jeszcze wstrzymać się z finiszem i utrzymywać tempo? Na ile starczy sił? Bieganie z zegarkiem, na którym na bieżąco widzisz wszystkie ważne (i sporo nieważnych) danych naprawdę ułatwia zadanie.

Gwizdek. Minęło 12 minut, czas na spisywanie wyników. 2,97 km. Spory niedosyt, tak niewiele brakło do 3km... Jakby człowiek wiedział, to by wycisnął w końcówce jeszcze więcej i by złamał 4.0. ale skąd miał wiedzieć? Wynik sam w sobie chyba i tak był w miarę przyzwoity. 


 

Na powyższym zdjęciu, po środku jest osoba, która na tamten czas przebiegła prawie (albo i wszystkie?) Maratony Warszawskie. Przyjemnie było posłuchać opowieści o początkach biegów maratońskich w stolicy. Szkoda, że nie zapamiętałem wszystkiego, ba nawet nazwisko wyleciało mi z pamięci. Nie wiem czemu jedna z opowieści wyryła mi się w pamięci. Opowiadał, jak podczas zawodów triathlonowych dostał skurcz i ratownicy wciągali go na ponton. I właśnie ten moment został nagrany i pokazany w relacji z zawodów.


Nazwa: Test Coopera

Data:  06.09.2016

Dystans:  2,97 km

Czas: 0:12:00

Tempo:  4:01 min/km

środa, 22 listopada 2023

Pierwsze 100 km

Z archiwum wycieczek

Rowerowy urlop, lipiec 2016

Wstęp

Dwa tygodnie po Biegu Wiewiórki kolejny raz walczyłem w Polskiej Lidze Kickboxingu w formule K1. Kompletnie nic wtedy nie zagrało...Zaczynając od tego, że w tygodniu poprzedzającym walke miałem nocki. W przeddzień wyszedłem wcześniej i o 3 w nocy skończyłem zmiane. Pobiłem rekord czasu powrotu do domu, delikatnie mówiąc łamiąc wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego. O 4 poszedłem spać, o 6 pobudka, 7 wyjazd, 9 ważenie o 11 walka. Co się mogło nie udać? Przed walką byłem nieprzytomny, nawet rozgrzewka mnie nie obudziła do porządku. Tuż przed startem walk, z racji dużej ilości zawodników zmienili ilość rund z 3x 2min na 2x 2min. Nie podobało mi się to, bo lepiej byłem kondycyjnie przygotowany na dłuższą walke, niż krótszą a intensywniejszą. W każdym razie w pierwszej wymianie schodząc z linii ciosu nadziałem się na sierpa. Chwile potem dostałem kolano w krocze (w sumie 2-3x). Dopiero po walce zauważyłem, że przeciwnik był mańkutem i za każdym razem schodziłem w złą stronę, prosto na jego mocniejszą rękę. Ahh te ogarnięcie życia po nieprzespanej nocy. Naprawdę w trakcie walki chciałem jak najszybciej ją skończyć i wrócić do łóżka. Szkoda, byłem świetnie przygotowany, ale z brakiem snu ciężko wygrać.

 

Po walce puściłem całkowicie wodze fantazji i rzuciłem się w wir zakupów wszystkiego, czego unikałem w trakcie przygotowań. Chipsy, czekolada, ciasteczka. Wszystko w hurtowych ilościach (uwielbiam słodycze!). Jeśli do tego dodamy okres przedświąteczny i brak możliwości treningu wychodzi proste równanie. Z 71kg, które były na walce, w dość krótkim czasie zrobiło się prawie 80kg. Często mi się tak zdarzało, że gdy nie trenowałem, przestawałem się zdrowo odżywiać i momentalnie nabierałem sporo cm w pasie... Prędzej czy później wracało opamiętanie i powrót do treningów. Niemniej jak przez parę tygodni nie pojawiałem się na macie, wszyscy zastanawiali się, w którym miesiącu ciąży wróce 😂

Po powrocie na sportową stronę mocy waga i forma dość szybko wróciły do normy.


Z ważniejszych informacji trzeba dodać, że w kwietniu stałem się szczęśliwym posiadaczem nowego roweru. Zamieniłem starego MTB Magnum Diablo (na którym wygrałem pierwszy pucharek) na crossowy Kross Evado 4.0. Większe, węższe opony, inne przełożenia i dystanse, które kiedyś były nie do pomyślenia, coraz bardziej stawały się realne.

wycieczki z tatą po Załęczańskim Parku Krajobrazowym (za to drugie zdjęcie wygrałem koszulke z Pomocy Mierzonej Kilometrami)

Aż w końcu przyszedł lipiec, urlop i właściwa część opowieści.
forma tuż przed wyjazdem na urlop, nie ma już śladu po ciąży

Rowerowy Urlop
Odkąd mamy działke (czyli 2004 roku) był pomysł i marzenie, by dojechać tam na rowerze. Pamiętam, jak pierwszy raz zrobiłem ponad 60 km i tata mi na endomondo skomentował, że jeszcze raz tyle i będę na działce. Pomyślałem wtedy, że skoro zrobiłem 60 to i zrobie 120 :) Zmiana roweru bardzo pomogła w realizacji tego marzenia. 


Rowerowy urlop zacząłem od wyjazdu na wieś...autem. Ciężko spakować się na 2 tygodnie do plecaka i wieź to na plecach przez ponad 100km. Zabrałem cały potrzebny sprzęt, ubrania, laptopa, buty do biegania i w sobote pojechałem na działkę, po to, by w niedziele wrócić razem z ojcem do domu. Działka znajduje się w Mierzycach, koło Wielunia, na terenie Załęczańskiego Parku Krajobrazowego w województwie Łódzkim. Jak dla mnie jest to raj na ziemi! Lasy, rzeka (Warta), pagórki (wyżyna wieluńska), brak ludzi i sama przyroda. Jednym słowem idealne miejsce do treningu, zarówno biegowego, jak i rowerowego.
W poniedziałek z samego rana wyruszyłem na pierwszą w życiu setke! Najgorszy był początek i przejazd przez Bytom i Tarnowskie Góry. Najszybszy był odcinek drogi krajowej numer 11, pomiędzy Tarnowskimi Górami a Lublińcem. Fajny asfalt, lasy wokoło i naprawdę przyjemnie i szybko pokonywało się kilometry. W okolicach Lublińca jest dużo świetnie oznaczonych ścieżek rowerowych, więc i bezpieczeństwo jazdy się znacznie poprawiło. Kolejny etap to jazda przez wioski i zmiana województwa z Śląskiego na Opolskie. Im bliżej działki, tym bardziej znajome trasy, po których wielokrotnie z ojcem jeździłem na rowerach. W Dalachowie kolejna zmiana województwa, tym razem z Opolskiego na Łódzkie. Jeszcze tylko 20 kilometrów po znanej okilcy i voila! Pierwsza setka w życiu zaliczona!
 
Wyszło zdecydowanie lepiej, niż się spodziewałem. Początkowo myślałem, że to cały dzień zejdzie, a tu prosze, niecałe 5h i gotowe :D

Po dotarciu na miejsce nie próżnowałem i już następnego dnia pojechałem do Wielunia

Kolejna dłuższa wycieczka była już po 2 dniach. Wybrałem się do Częstochowy, odwiedzić tate w delegacji, a przy okazji zwiedzić zamek w Olsztynie. Pamiętam, że podczas jazdy pierwszy raz spróbowałem żelu energetycznego. Czekoladowy mhm. Nie umiałem go otworzyć podczas jazdy, cały się upaćkałem, ręce się kleiły, od tego kierownica, na spodnie pokapało... Generalnie wszystko było lepkie, ale za to żel był smaczny 😂

Po zwiedzeniu zamku wróciłem do Częstochowy i lekka wtopa. Po dotarciu na właściwy adres, do 100 kilometrów brakło mi kilkuset metrów... Oczywista oczywistość, że dokręciłem. Tyle tylko, że po mieście prędkość spadła i zepsuła mi średnią (przed dokręcaniem było ponad 25 km/h)

Przyjechałem na tyle wcześnie, że udało nam się zrobić ponad 8-kilometrowy spacer po Częstochowie.

Następnego dnia wracałem na działke, tym razem inną, krótszą drogą. Pierwszy raz robiłem dwie dłuższe wycieczki dzień po dniu i naprawdę strasznie męczyłem się po drodze. Pierwsze 40 km jeszcze jako tako, natomiast końcówka to już straszne zmęczenie nóg. Co chwile stawałem na pedałach, by dać troche odpocząć czterem literom. Ciężka podróż, ale za to jaka radość i satysfakcja :)

Pare dni na relaks, krótsze jazdy i lekkie bieganie.






Nadszedł czas na kolejną setke! Chyba najtrudniejszą setke tamtego urlopu, a to dlatego, że większość trasy to były lasy, pola, piaski i kałuże. Trasa biegła na północ, wzdłuż Warty, aż do Konopnicy, gdzie był pałacyk, skąd brakuje mi zdjęcia. Następnie odbicie na południowy-zachód do Wielunia na lody. Stamtąd do Ożarowa, w którym był Dwór Szlachecki z 1757 roku, aktualnie przerobiony na muzeum. Oczywiście, przyjechałem 30 minut po zamknięciu... Ale za to mam zdjęcie z zewnątrz 😂

Po drodze jeszcze selfi z wiatrakiem
 
 
I pyk, kolejna setka wpadła!



To co dobre szybko się kończy i trzeba było wracać z raju. Powrót również był na raty. Najpierw pojechałem autem i od razu tego samego dnia wróciłem na wieś pociągiem. Na zakończenie wpadł ładny spacerek z stacji na działke

 

Tym razem nie wracałem "na pamięć" drogą uczęszczaną od lat, a skorzystałem z nawigacji i od połowy drogi jechałem nową trasą. Pamiętam, że nad Lublińcem droga rowerowa wiodła pomiędzy dwoma stawami i cieszyłem się, że ostatnio nie padało i jej nie zalało. Najgorszy był ostatni odcinek, od Twaroga do Bytomia. Boczne, dziurawe dróżki, nogi ciężkie i ogólnie fest zmęczenie aktywnym urlopem. 

 
przerwa pod wiatą w lasach niedaleko Lublińca




Podczas rowerowego urlopu, za pomocą siły własnych mięśni (rower, bieganie, spacery) pokonałem 705 kilometrów. Spełniłem marzenia, zarówno o dojechaniu rowerem na działce, jak i o przekroczeniu granicy 100 kilometrów (i to nawet 4x!). 
Myślałem, że po takim początku i wysypie setek, następne są kwestią tygodni, tymczasem przyszło mi na nie poczekać... 4 lata. Ale o tym już innym razem :P

Zobacz też:

wtorek, 21 listopada 2023

City Trail #2

City Trail chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Pomimo faktu, że słyszałem o nim od dawna, dopiero w tym roku zdecydowałem się wystartować. W sumie to nawet nie był mój pomysł, Becia mnie namówiła. W Katowicach zawody są zawsze w niedziele, co stwarza szanse na ukończenie całego cyklu (czyżby do 8 razy sztuka z cyklami biegowymi?).

Warunki na starcie drugiego biegu były o niebo lepsze niż miesiąc wcześniej. Niemniej nie czułem w ogóle mocy, którą oczekuje stając na starcie szybkiej 5tki. Przez ostatnie 3 tygodnie nie robiłem żadnych mocnych biegów w tempie. Były podbiegi, były sprinty (na podbiegach), było luźnie bieganie, ale nie było nic dłuższego i mocnego. No może oprócz 4-kilometrowego zbiegu podczas Górskiego Biegu Niepodległości, który pokonywałem w tempie zbliżonym do biegu na 5km. Ale to było w górach, więc się nie liczy. Mało tego, tydzień przed Zbójem miałem niską objętość treningową, no i tydzień po Zbóju również prawie nic nie robiłem. Reasumując nie czułem w sobie ognia do krótkiego, mocnego biegu.

Zdecydowanie za rzadko startuje w zimie i zdecydowanie za mało biegam na 5km. A już start na 5km w temperaturze 0 stopni to było coś nowego i poległem na doborze ubioru. Długo wahałem się pomiędzy wersją krótka a długą i koniec końców na nieszczęście zdecydowałem się na długą. Zdecydowanie za grubo się ubrałem i już na pierwszym kilometrze myślałem, że wyrzucę połowę garderoby... No ale było mi szkoda i ubrań i zatrzymywać się, więc zrezygnowałem z tego. Jedyne co, to nowe Salomony Sense Ride 5 idealnie się sprawdziły.

Wyjątkowo, przed startem zrobiliśmy rozgrzewkę biegową! Przebiegliśmy ok 3 km, gdzie zwykle rozgrzewka zajmuje 10s i polega na lekkim poruszaniu biodrami...



 
Plan na bieg był prosty, pierwszy kilometr nie szarżować w tłumie, na 3cim przyspieszyć, a na ostatnim gnać na złamanie karku. Taa, ja i plany na bieg 😂 Generalnie chciałem zanotować lepszy czas, niż miesiąc wcześniej w ulewie (20:20, 4:04 min/km), może nawet złamać 20 minut. A już na pewno zrealizować plan minimum i zejść poniżej 21 minut (4:12 min/km).

 
Jak to Becia stwierdziła, już na starcie wyglądałem na niezadowolonego i zmęczonego...
 
Pierwszy kilometr rzeczywiście był wolny, spory tłum, dużo przeciskania się. 4:05. 17m przewyższeń, więc w sumie nie było tragedii. Nadgonię w końcówce, tak jak było w planie. 
Drugi kilometr lepiej, 3:57, 6m przewyższeń. Najgorsze podbiegi za mną. Szybka kalkulacja w głowie, jest szansa złamać 20 minut, trzeba niedługo zacząć przyspieszać. Serio, rozważałem ściągnięcie bluzy... 
Trzeci kilometr to fragment asfaltu, zakrętów i -9m spadku. Powinienem nadrobić prawda? Niee, zaczęło mnie odcinać. Coraz ciężej się biegło, problem z oddechem. Każde spojrzenie na zegarek pokazywało tętno 185-190
Czwarty kilometr to największy kryzys. -3m spadku, a ja odnotowuje niższe tempo, niż na podbiegu. 4:10. Niech to się już skończy. Ślina stała się tak gęsta, że ani połknąć, ani wypluć, a nie było czym popić. Nosa w ogóle nie czuje, palce u rąk mimo rękawiczek zmarznięte, a reszta ciała się topi z ciepła. Miałem przyspieszać. Eee tam, poczekam do ostatniego kilometra.


Piąty kilometr to fragment wąskiej ścieżki, na której ciężko jest kogoś wyprzedzić (fajna wymówka, żeby nie przyspieszać, prawda?). Jak droga się poszerza, zabieram się za wyprzedzanie. Zresztą nie ja jeden. Gościu, którego oddech czułem na plecach od kilkuset metrów, wyprzedza mnie i ... pare metrów przede mną się potyka i wywraca. Hamuje, pomagam mu wstać, pytam czy wszystko w porządku. Odpowiada "tak, dziękuję", więc lece dalej. Nie ma sensu patrzeć na zegarek, szału nie będzie. Najpierw usłyszałem, a zaraz potem zobaczyłem - staw Janina a zaraz za nim meta. W końcu znalazłem motywacje, by przyspieszyć. Lepiej późno niż wcale, prawda? 
Na finishu tempo wynosiło 2:50 min/km, a ostatni kilometr wyszedł najlepiej ze wszystkich - 3:44. Po przebiegnięciu przez linie mety musiałem poopierać się o barierki i dojść do siebie. Zdecydowanie 5tki nie są dla mnie. Wole maratony. Albo ultra. Zwłaszcza po górach.
Czas na 5km: 19:47, co jest moim 2gim wynikiem życiowym, a po raz 4ty złamałem 20 minut. Może jednak nie było aż tak źle? Jakby głowa nie odpuściła w trakcie biegu, może szłoby urwać znacznie więcej sekund? Może nawet zbliżyć się do rekordu (19:15)? Za miesiąc będzie okazja do rehabilitacji!

Nazwa: City trail

Data: 19.11.2023

Dystans:  5,03km

Czas: 20:03

Tempo: 3:59 min/km   

Czas na 5 km: 19:47

Tempo na 5 km: 3:57 min/km

Miejsce: 51/412

Miejsce w kategorii: 17/61
 
 

Zobacz też:

 

sobota, 18 listopada 2023

Bieg Wiewiórki #1

 Z archiwum zawodów

Bieg Wiewiórki, 13 luty 2016

Na moje 4-te zawody (a 5-te taty) wybraliśmy się na Bieg Wiewiórki. Jest to cykliczna impreza, która odbywa się raz w miesiącu na Halembie - dzielnicy Rudy Śląskiej. W ciągu roku było chyba 8-10 biegów, jeśli zaliczy się większość to na koniec dostawało się statuetkę. 

Trasa jest przełajowa, częściowo po lesie, częściowo po terenach szkoły czy wzdłuż osiedla. Pętla wynosi 4,2 km i można ją pokonywać dowolną ilość razy, ale nie więcej niż 5 (czyli półmaraton). 

Ciekawa impreza, ma swoje plusy i minusy. Dla mnie ogromną przeszkodą w uczestnictwie w tym cyklu był fakt, że odbywa się zawsze w soboty. W soboty albo jestem w robocie, albo ranek odsypiam po nocce, więc ciężko jest znaleźć możliwość do startu. Lepiej sytuacja wygląda w Panewnickim Biegu Dzika, który cykl jest bardzo podobny do rudzkiego Biegu Wiewiórki, tyle tylko, że jest rozgrywana zawsze w niedziele (mimo, że teraz mam rzut kamieniem do Panewnik [dzielnicy Katowic] to jakoś nigdy nie udało mi się wystartować w Biegu Dzika). Z plusów to tani koszt imprezy, blisko (dla mieszkańców Rudy Śląskiej), przyjemna leśna trasa i brak odgórnie ustalonego dystansu. Ten ostatni jest w sumie i plusem i minusem. Z jednej strony, zależy od dnia, czy robię szybką pętle czy próbuje sił w półmaratonie. Z drugiej strony pamiętam, że kiedyś ścigałem się z jakimś młodym biegaczem. Fajne tempo narzucił, biegne tuż za nim. W głowie już myśli, że jak mnie tak pociągnie przez cały wyścig, to pobiegne w okolicach życiówki na półmaratonie! Koniec końców okazało się, że zszedł z trasy po 4,2 km, a ja wypompowany zostałem na sam na kolejne 17 km.

No ale wróćmy do 13 lutego 2016 roku i naszego pierwszego startu w Wiewiórce.

Był to okres, w którym szykowałem się do kolejnej walki w formule K1, więc treningów biegowych było zdecydowanie mniej. A jak były, to najczęściej 3-4 km o 4 rano przed robotą. Pamiętam, że nocy przed biegiem prawie nic nie spałem. Nie wiem o co dokładnie chodziło, w każdym razie na zdjęciach widać wory pod oczami.

 Stat/Meta zlokalizowane są na bieżni stadionu

                      tutaj leśny fragment pętli i ładnie widać nieprzespaną noc na mojej twarzy

 ahh, te czasy gdy byłem fighterem a nie biegaczem i każde zdjęcie musiało być z gardą 😂


 

Nostalgia! Aż się łezka w oku kręci na wspomnienie Endomondo

Dopiero pisząc posta dowiedziałem się, że ten Bieg Wiewiórki był moim 3cim wynikiem na 15 kilometrów :D


Nazwa: Bieg Wiewiórki
Data:  13.02.2016
Dystans:  15,43km
Czas: 1:22:06
Tempo:  5:19 min/km
 

Zobacz też: