Ultra ZADEK
czyli Zuchwałe Aktywności Dobrze Ekstremalnymi Kniejami
Spis Treści:
- Jak to się zaczęło?
- Przygotowania i ogólny zarys
- Piątek - ostatnie godziny przed startem
- Sobota - dzień prawdy i początek biegu
- Zmartwychwstanie czyli esencja ultra w czystej postaci
- Epilog biegu
- Niedziela i ostatnie Koziołki
- Podsumowanie i wnioski
- Informacje o zdjęciach
- Statystyki
1. Jak to się zaczęło?
Skąd się w ogóle wziął u nas pomysł na Ultra Zadka? Trzeba się cofnąć o pół roku. Ostatnie dni pakietów medicover i ostatnia szansa na pobranie zniżek na biegi. Sporo tego pobraliśmy, nie wszystkie zrealizowali. Jednym takim biegiem, który zwrócił naszą uwagę był Festiwal Biegowy Dzień Dobry Kędzierzyn-Koźle. Oprócz paru mniej istotnych aspektów, takich jak ciekawa leśna trasa (takie jak lubimy) czy dystans około maratoński (czyli taki w sam raz, nie za długi, nie za krótki) była świetna koszulka, tudzież longsleeve. I to właśnie skuli tej koszulki wystartowaliśmy w
DDKK. Poznaliśmy organizatorów - świetni ludzie! Już sama nazwa Ultra ZADEK wskazuje na ich poczucie humoru i luz. Trasa i ogólnie tereny Kędzierzyna nam się spodobały. Wtedy też powstał mój pierwszy odcinek
videobloga. Oboje stanęliśmy na najwyższym stopniu podium - Becia wygrała Open Kobiet, a ja kategorię wiekową. Reasumując bardzo mile i pozytywnie wspominamy tamto wydarzenie.
Pod postem wywiązała się tak rozmowa:
Zachęcili, namówili więc się zapisaliśmy. Do wyboru były 4 dystanse:
1. ultra ZADEK – tropem łosia – dystans około 100+
2. ultra ZADEK – dziki orła cień – dystans około 70 km
3. ultra ZADEK – śladem wilka – dystans około 50 km
4. ZADEK – zajęczy – dystans około 30 km
Oczywiście zdecydowaliśmy się szukać łosia.
2. Przygotowania i ogólny zarys
Ultra ZADEK był jednym z 3 większych biegów, które mają przygotować Becie na najważniejszą impreze w roku (tutaj pozostawię miejsce na domysły :P). W lutym wzięliśmy udział w
biegu 24-godzinnym na Błatniej, teraz był Ultra ZADEK, a pod koniec kwietnia ponownie pojawimy się na
Warta Trail 24. Oprócz testu własnej sprawności i wytrzymałości, sporo testowaliśmy sprzętu. Zwłaszcza przed Łosiem pojawiło się sporo nowości. Zaczynając od butów - Brooks Cascadia 18. Dla mnie były to pierwsze buty od Brooksa, natomiast Becia zaktualizowała swoje 16 tki do nowszej wersji.
Z Decathlona mieliśmy nową ultra lekka kurtka wiatrówka marki quechua oraz nową kamizelke 5l, która idealnie wypełniła luke pomiędzy 2,5l a 15l.
Nowe słuchawki
Zainwestowaliśmy w catering:
Oraz w końcu znaleźliśmy żele, które nam odpowiadają!
Podsumowując sporo się działo, sporo nowości i testów. Ultra Zadek to też nasz pierwszy wyścig na 100 kilometrów. Poprzednie setki robiłem na biegach 24-godzinnych, więc też była fajna możliwość sprawdzić się w innym formacie niż dotychczas.
3. Piątek - ostatnie godziny przed startem
W tygodniu poprzedzającym zawody miałem nocki, dlatego też na piątek wzięliśmy wolne. Jako, że start zaczynał się o 6:03 (nie wiem czemu w Kej-Kej zawsze mają dziwne godziny startów) postanowiliśmy skorzystać z możliwości noclegu w MOSIR i już w piątek po południu zameldowaliśmy się w Kędzierzynie-Koźlu.
Panie z recepcji były bardzo sympatyczne, serdecznie pozdrawiamy. Pokój również pozytywnie nas zaskoczył, chociaż szczerze mówiąc prawie w ogóle w nim nie byliśmy.
W oczekiwaniu na otwarcie biura zawodów ruszamy na poszukiwanie Koziołków. Tym razem łamiemy naszą rutyne i w dniu przedstartowym nie robimy kilkunasto kilometrowego spaceru, a do centrum podjeżdżamy autem. Tutaj anegdotka. Wbiłem w GPSa parking przy rynku, znaleźliśmy wolne miejsce udajemy się do parkometru i niespodzianka - tylko gotówka. Nikt z nas jej nie ma więc szukamy alternatyw. Udało się kupić bilet z aplikacji MoBilet. Niby wszystko fajnie, ale kupiliśmy bilet na parking przy rynku, a okazało się, że stoimy przy dworcu 😂
5 kilometrów spaceru i pierwsze Koziołki znalezione.
Wieczorem odbieramy pakiet i zauważamy świetną bluzę z logo Ultra ZADEK firmy Adrunaline. Postanawiamy, że jak będziemy zadowoleni z biegu to je kupimy.
4. Sobota - dzień prawdy i początek biegu
Pomimo zwykłego problemu z przestawieniem się z nocek na rano, udało się w miarę przespać noc i zregenerować. Standardowa bułka z dżemem, kawa i ruszamy szukać miejsca parkingowego. Prognoza pogody nie do końca się sprawdziła, na starcie ok 2-stopniowy mróz. Telepiąc się z zimna biegniemy na odprawe przedstartową, chociaż szczerze mówiąc bardziej zależało nam na ciepłej sali, niż odprawie.
Start bardzo klimatyczny, mrok i pochodnie. Początek trasy dobrze znany z poprzedniej wizyty w Kędzierzynie.
Już na drugim kilometrze jestem na tyle rozgrzany, że ściągam kurtkę. Swoją drogą pomimo niemal prześwitującego materiału, bardzo dobrze chroni przed wiatrem / zimnem.
Ledwo przekroczyłem 7 kilometr, a ja kolejny raz zahaczam o trawę i wykonuje pare chwiejnych kroków, ratując się przed upadkiem. Zegarek wydał dźwięk, sprawdzam, czy to nie przypadkiem wykrywanie zdarzeń. Ale nie, wszystko w porządku, biegne dalej. I tak se biegne i biegne i po czasie doszło do mnie, że nie widze szlajfek ani żadnych ludzi. Co się okazało? W momencie gdy walczyłem o uniknięcie gleby była strzałka w prawo, a ów dźwięk zegarka to informacja z kursu, że mam skręcić. No cóż, już na starcie miałem dodatkowe metry :P
Pierwsze 10 kilometrów spokojnie i przyjemnie. Niskie tętno, tempo ok 5:30. Docieramy po raz pierwszy do wieży a mnie korci, by na nią wejść. Jednak mając w perspektywie 90 kilometrów biegu postanawiam przełożyć 144 stopnie na później.
Standardowo łapie się na fotke z jedzeniem. Nie wiem czemu, ale po zdjęciach wychodzi na to, że na zawody jeżdże tylko i wyłącznie pojeść :D
Zapowiadali deszcz, a około 15 kilometra zaczął pruszyć śnieg. Był to też moment, w którym trasa prowadziłą poprzez małe krzaczki - pojedyncze gałązki, które strzelały po udach i łydkach choćby z bicza.
Na 22 kilometrze kolejny punkt, na którym spotykam Tomka oraz Damiana, czyli organizatorów i autorów trasy. Dziękuje za świetną trase, jest taka jakie lubie. Dostaję obietnice, że suchą nogą nie ukończe biegu i zadowolony ruszam dalej.
Zaraz za punktem spotykam się z Agą Wysocką, biegniemy razem pare kilometrów zamieniając kilka zdań. "100 kilometrów w 12 godzin, to się robi w górach". No cóż, jak się wygrywa Kreta Hardcora (388 km) to setka to pikuś, dla mnie 12h to wynik marzenie :D
Na 32 kilometrze ponownie znajdujemy się pod wieżą, a ja ponownie odmawiam nalewki. Uzupełniam flaski, biore małe co nie co na drogę i już mnie nie ma. Wybiegam z punktu, przecinam asfaltową drogę i ... strzałka w lewo. A tam skarpa. No nic zbiegam, jedynie po to, żeby za chwile podbiec pod takie same wzniesienie.
Następnie trasa prowadzi na przełaj, przez pola, później wzdłuż strumyka. Ciężki był to fragment, bardzo nierówny teren i stopy oraz kostki to odczuły. Nie zabrakło oczywiście powalonych drzew i innych przeszkód :D
Pierwszy maraton, a u mnie wychodzą braki w wybieganiach. To nie jest tak, że w tym roku nic większego nie robiłem. Była
setka na Błatniej w lutym, było też
60+ na Klimczoku w styczniu. Stricte biegowe wybieganie ostatni raz było na wigilie, a i to jedynie 30 kilometrów.
Zaczynam przechodzić do marszu, im głębiej w las, tym częściej. Tempo spada powyżej 6 minut na kilometr, później jest jeszcze gorzej. Punkt lekko podładował, włączam muzyczke i ruszam dalej. Po przekroczeniu 50 kilometra odzyskuje siły i chęci, ale nie na długo - teren zaś nie pozwala biec a wręcz wymusza marsz.
Coraz więcej marszu a mniej biegu. Mam kryzys i słabości, ale próbuje posuwać się do przodu. Nie tak wyobrażałem sobie swoją dyspozycje w tym dniu.
60 kilometr i 3cia wizyta pod wieżą. Tym razem nie odmawiam, biore piwo, siadam na ławce i grzeje się przy ogniu. Wyjmuje telefon, by napisać Beci, że jestem na punkcie ale zanim zdążyłem, to wpada tutaj we własnej osobie. Chwile siedzimy, pijemy i gadamy po czym postanawiam spróbować ruszyć dalej.
Początek udaje się truchtać, ale bardzo szybko przechodzę do marszu. Ponownie trasa prowadzi wokół strumienia, sporo zygzaków, lekkich podejść, przeszkód na trasie. I w końcu jest i ono - obiecane przejście przez strumień!
Nie umiem wejść na wyższe obroty, tętno niskie, do tego deszcz i wiatr. Wszystko to skutkuje odczuciem zimna i dreszczami, wydaje mi się, że mam gorączke. Próbuje jakoś się zmotywować do dalszego wysiłku, ale wszystko na marne. Wyjmuje telefon i sprawdzam wyniki online. Na 60 kilometrze byłem 3ci w kat. M30, jest o co walczyć! Taa, ale zawodnicy z miejsc 4-6 byli dosłownie pare minut za mną. A w momencie sprawdzania tego, już co najmniej 10 osób mnie wyprzedziło. Morale spadło jeszcze bardziej...
Ledwo człapie, jestem zawiedziony i sfrustrowany. Kolejny raz ultra mnie przeżuło i wypluło, a ja kolejny raz zastanawiam się, po co na siłe pcham się do długich biegów, jak lepiej czuje się w krótkich bieganych w tempie? Dochodzę do wniosku, że mam dość. Doczłapie do punktu na 70 kilometrze i schodze z trasy. Trudno, kolejny raz się nie udało. Pisze SMS do Beci z decyzją i z perspektywą rychłego końca męki ide dalej.
5. Zmartwychwstanie czyli esencja ultra w czystej postaci
Docieram do 70 kilometra, na punkt obsługiwany przez ekipe
3x Kopa. Pauzuje zegarek i gadam, że chce zejść z trasy, a oni na to, że nie ma takiej mowy! "Siadaj, odpocznij, zajmiemy się Tobą i ukończysz". Nie jestem asertywny, więc włączam zegarek i daje się poprowadzić do ogniska. Nie mam zbytnio nadziei, że odpoczynek coś zmieni, ale można spróbować, nic innego mi nie pozostało. Zajął się mną, jak to sam o sobie powiedział, Ultra Świr, czyli Paweł. Dostałem rozgrzewającego drinka x2, coś do jedzenia i ibuprofen. I przede wszystkim dostałem rozmowe, wsparcie i motywacje. Dowiedziałem się, jak Paweł przygotowywał się do B7S oraz min o tym, że ukończył potrójnego Iron Mana!
Dostałem jasne instrukcje co mam zrobić, wziąłem ze sobą sporą dawke motywacji i chęci i wypuścili mnie na dalszą część trasy. Paweł przebiegł ze mną kilkaset metrów. Początkowo myślałem, że nic z tego nie będzie, zwłaszcza, jak na pierwszym zbiegu mnie odsadził. Niemniej z każdym kolejnym krokiem mijało odrętwienie, mięśnie przypominały sobie do czego służą, a w głowie przyjemna pustka. Przestało być zimno i dość szybko ściągłem kurtke, rękawiczki, podciągnąłem rękawki...
Nie było marszu, był bieg. Nie dość, że naprawdę przyjemnie mi się biegło, to jeszcze tempo znacznie wzrosło! Teren nadal był dość trudny, była wycinka drzew, trzeba było przeskakiwać przez powalone drzewka i gałęzie. A pomimo to, pokonywałem kilometr w niewiele powyżej 5 minut! Ajeszcze niedawno ledwo co w 9 minut udawało mi się człapać!
Byłem jakby w transie, naćpany biegiem. Nie liczyło się nic. Mam już 80 kilometrów w nogach? Nie ważne. Trasa jest ciężka? Nie przeszkadzało mi to. Byłem zmęczony? Już nie jestem. Chciałem zejść z trasy? Teraz cisne na wynik. Biegłem lekko i przyjemnie, jakbym robił ulubioną rundkę po lasach wokół bloku. Wymijałem kolejnych zawodników. Niektórzy byli lekko zdziwieni. Cóż, pare kilometrów wcześniej mnie mijali jak ledwo powłóczyłem nogami, a teraz ich wyprzedzam na pełnej prędkości i z obłędem w oczach. Osiągnąłem stan, który opisywał Scott Jurek w swojej autobiografii. Biegowy haj, który jest możliwy dopiero wtedy, gdy przekroczysz granice własnego organizmu. Serio, to było moje najlepsze 20 kilometrów, jakie kiedykolwiek przebiegłem na zawodach!
Docieram do punktu pod wieżą (mam wrażenie, że już tu dzisiaj byłem i to nie raz) i spotykam się z Becią. Wymieniam na szybko dwa zdania, biore kubek nalewki i już mnie nie ma. Zostawiam zdziwionych ludzi i pędze dalej. Mam jasny cel - zrobić półmaraton w dwie godziny i tym sposobem ukończyć 100-kilometrowy wyścig w 12 godzin.
Organizatorzy zadbali, żeby ostatnie 20 kilometrów nie było nudne i nagromadzili na nich prawie wszystkie większe podbiegi z trasy :D Jak Damian powiedział po zawodach "mogłem je dać na początku trasy, ale tak było ciekawiej". Zgodze się z nim, potrafiły sponiewierać. I niestety skutecznie ostudziły mój pomysł łamania 12h.
Do 90 kilometra jeszcze wszystko szło zgodnie z planem, ale później zaś
pojawił się kryzys. Ostatnie 10 kilometrów poruszałem się marszo-biegiem (z przewagą biegu) ale tempo i tak pomiędzy 7-8 minut na kilometr. W międzyczasie jeszcze zgasili słońce i trzeba było zakładać czołówki. Na tych ostatnich kilometrach co chwile zamieniałem się pozycją z ambasadorką biegu - Ewą. Raz ona przechodziła do marszu, a ja ją wyprzedzałem, później ja szedłem, a ona mnie przeganiała. I za każdym razem, co się mijaliśmy, to pytała ile jeszcze zostało do mety, bo padł jej zegarek i nie ma jak sprawdzić 😂
1,5 kilometra przed końcem trasy wychodzimy z "dobrze ekstremalnych kniei" i wracamy na dobrze znaną utwardzoną droge leśną. To było kolejne przebudzenie z mojej strony. Już niemal, że widać było mete. Pojawiła się euforia, że się udało, że ukończe zawody i nogi same zaczęły przyspieszać.
Wpadam na mete niemal półprzytomny, zataczam się na boki. Siadam na ławce i czekam na światełko, które może oznaczać, że Becia kończy bieg.
6. Epilog biegu
O ile na 70 kilometrze spadłem na 6 miejsce z kilkuminutową stratą, to na mecie zameldowałem się z pół godzinną przewagą nad następnym zawodnikiem z kategorii. Nie wiem co to był za drink, ale potrzebuje go więcej 😂
Becia dobiegła na mete 7 minut za mną, przegrywając podium Open Kobiet z wyżej wspominaną ambasadorką o 5 minut. Na pocieszenie wygrała kategorie wiekową i pierwszy raz razem staliśmy na podium.
Ciekawe statuetki
Po szybkiej dekoracji i zjedzeniu kilku porcji ciasta (te z budyniem było najlepsze!) kupujemy bluzy, (bo jednak człowiek troche się ucieszył z wyniku) i wracamy na hotel się ogarnąć przed powrotem na losowanie nagród. Szczerze mówiąc złapaliśmy takiego lenia, że ledwo zmusiliśmy się do zejścia z łóżka i wyjścia na mroźny wieczór. Jakby nie fakt, że trzeba było zrobić spacerową mile do passy w Garminie, to pewnie byśmy to olali... i sporo stracili.
Do wylosowania był zegarek Garmin, ufundowany przez eazymut.pl, weekendowy pobyt w Hotelu Hugo, bony do sklepu adrunaline oraz plecak turystyczny.
Przychodzi pora losowania przed ostatniej nagrody, czyli pobytu w hotelu. Tomek zażartował, że voucher jest ważny tylko do niedzieli, ale za to będzie okazja pobiegać po lasach. I dlatego zaprasza wygranego o 10 pod start, bo trzeba szlajfki z trasy pozbierać. Meksykanin losuje i ... wygrała Becia! 2-osobowy pobyt w Hotelu Hugo na pełnym wypasie. Trochę to osłodziło 4 miejsce :p
7. Niedziela i ostatnie Koziołki
Na odchodnym, po wyjeździe z hotelu, udajemy się rozprostować nogi. Tak jak zaczynaliśmy pobyt w Kędzierzynie, tak i zakończymy - od szukania Koziołków. Nie wszystkie mamy zaliczone, więc przy następnej wizycie będzie co zbierać :P
8. Podsumowanie i wnioski
Moim ulubionym treningiem jest bieg w tempie, na granicy progu. 5x 9 min, 2x 16 min, 1x 30 min. Nie ważne, grunt żeby była leśna trasa i większa prędkość. Podobnie jest na zawodach, największą frajdę mam z tych bieganych w tempie. Noo, może nie na 5 km, bo to już ekstremalne tempo, ale taki szybki leśny półmaraton? Brzmi cudownie!
Więc czemu na upartego zapisuje się na ultra, skoro na nich mam tylko frustracje, złość i zniechęcenie? Chciałem przebiec setke? Przebiegłem. Chciałem setke w górach? Zrobione. Chciałem wystartować w wyścigu na 100 km? Zaliczone. Oznacza to koniec ultra? Jak najbardziej nie!
ZADEK miał dać pare odpowiedzi na temat mojego ultra, a zamiast tego pojawiło się więcej pytań... Wychodzi na to, że pomimo, iż w ogóle nie odczuwam stresu przedstartowego, to jednak głowa nie jest moją mocną stroną. I to nad nią musze najbardziej popracować. Teraz, skoro wiem, że moge na 70 kilometrze się odpalić , to znaczy że zawsze moge i wszystko jest we mnie. Musze tylko jakoś rozbudzić w sobie drzemiące pokłady energii. Czy uda mi się zrobić to samemu, bez pomocy Ultra Świra? Nie wiem, przekonam się pod koniec kwietnia na kolejnym ultra.
Teraz na pytanie po co te całe ultra mam już gotową odpowiedź. Chce się naćpać bieganiem. Chce znowu poczuć ten stan, który miałem pod koniec ZADEKa.
9. Informacje o zdjęciach
Zdjęcia pochodzą zarówno z własnych materiałów (moich i Beci) jak i od mistrzów fotografii:
10. Statystyki
Nazwa: Ultra Zadek - Tropem Łosia
Data 01.03.2025
Dystans: 100,91 km
Czas: 12:12:43
Tempo: 7:16 min/km
Średnie tempo skorygowane względem nachylenia: 7:08 min/km
Średnie tempo ruchu: 6:51 min/km
Miejsce: 20/79
Procent najlepszych zawodników: 25,32%
Miejsce w kategorii: 3/10
Zawody numer: 64 (4 w 2025)
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 2 miejsce
Miejsce na liście największych wzniosów: 29 miejsce
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:25:52 (5:10 min/km)
10 km: 0:54:42 (5:28 min/km)
21,097 km: 2:01:56 (5:47 min/km)
30 km: 2:55:29 (5:51 min/km) - najlepszy wynik w roku i 9 ogólnie
42,195 km: 4:16:34 (6:05 min/km) - najlepszy wynik w roku i 6 ogólnie
50 km: 5:18:40 (6:22 min/km) - 3 wynik życiowy
100 km: 12:07:18 (7:16 min/km) - rekord życiowy
Spalone kalorie: 7492 kcal
Szacunkowa utrata płynów: 7312 ml
Różnica w wadze przed / po starcie: -1,5 kg
Średnie tętno: 131 bpm
Czas biegu: 9:01:06
Czas marszu: 2:34:22
Czas bezczynności: 0:37:15
Porównanie 3 dotychczasowych "setek"