Biegacz - amator lubiący zdjęcia, statystyki i pokonywanie własnych granic.

Moje zdjęcie
Ruda Śląska, Śląskie, Poland

Popularne posty

sobota, 23 grudnia 2023

Katowice Wieczorową Porą

 Z archiwum zawodów

Katowice Wieczorową Porą, 16 listopad 2016



Katowice Wieczorową Porą jest to cykl zawodów na orientację, odbywających się w zimowe miesiące (listopad, grudzień, styczeń, luty). Zawsze po zmroku i zawsze w innej dzielnicy miasta. Można startować solo, można w parach, można całymi rodzinami. Jest to naprawdę świetna rozrywka i urozmaicenie codziennego treningu. Dowiedziałem się o tym dzięki sparingpartnerce z Muay Thai, która ogarnęła mi zapisy, partnera do biegu i ogólnie pomogła przy starcie. 

Pierwsza z imprez odbywała się na terenie Parku Śląskiego. Tyle razy tam byłem, ze nawet po zmroku ogarnę punkty kontrolne! Taa, jasne. Były zlokalizowane w takich miejscach, o których istnienia nie miałem pojęcia.
W środę wieczorem zbieramy się w biurze zawodów i czekamy na swoją kolej. Co minute startuje kolejna para. Gdy jedni zaczynają, następna para dostaje mape i ma 60 sekund na jej przestudiowanie, po czym rusza na poszukiwanie punktów (oczywiście mape zabierając ze sobą).
 
 
 

 
 
Wybiegamy z biura zawodów, udajemy się w stronę Parku Śląskiego. Przebiegamy jakieś 300m, a ja dostaje zadyszki. Tak to jest jak się od dłuższego czasu nic nie biegło. Mało tego, praktycznie od samego początku czuje mocny ból w lewej łydce. Pare dni wcześniej, podczas treningu BJJ chwycił mnie taki mocny skurcz, że pewnie coś sobie naderwałem w mięśniu, noga w ogóle nie chce współpracować. Dobiegamy do Parku Śląskiego. Rzut oka na mape i szybka decyzja od których punktów zaczynamy. 
Ciekawe doświadczenie, kilkadziesiąt osób biegało po ciemku z mapą w ręku i wchodziło w dziwne zakamarki parku. Jedyne co się widziało, to migotające między drzewami światełka z czołówek. Niektóre punkty były łatwo dostępne, a przy innych krążyliśmy obok nie mogąc go dostrzec. 
Pamiętam, że biegnąc do punktu zlokalizowanego obok ogrodu różanego wpadłem do sadzawki. Podobno dobrze znałem Park Śląski, ale po zmroku jakoś mi się o istnieniu wody zapomniało.
Udało nam się zebrać wszystkie punkty (przy każdym punkcie był specjalny dziurkacz, trzeba było go odbić w odpowiednim miejscu listy kontrolnej), wracamy do biura zawodów, spoceni, zmęczeni, mokrzy po sadzawce. Wyszło nam niecałe 7km tempem ok 6:30 min/km. Nie pamiętam jakie miejsce zajęliśmy, ale nie o to w tym chodziło. Naprawde świetnie się bawiłem! 
Spodobała mi się idea biegów na orientacje, interesowałem się dłuższymi rajdami przygodowymi (ok 80km, połączenie roweru i biegu, a czasem i spływu kajakowego). Jak zwykle w moim przypadku ani razu się nie udało. Nawet w żadnym lokalnym biegu spod szyldu Katowice Wieczorową Porą już więcej nie wystartowałem.
Był to pierwszy i póki co ostatni bieg na orientacje w mojej karierze. Może kiedyś się to zmieni...?

czwartek, 21 grudnia 2023

38 PZU Maraton Warszawski

 Z archiwum zawodów

38 PZU Maraton Warszawski, 25 wrzesień 2016

Kiedyś ojciec powiedział, że przed 50 urodzinami przebiegnie maraton. Także 5 dni przed zmianą cyfry z przodu meldujemy się w Warszawie. Wybór padł na stolice, ponieważ trasa jest bardzo płaska, dzięki czemu będzie idealna na debiut w maratonie. W sobote po robocie pędem do domu, zabieram torbę z butami, lece na pociąg i wieczorem spotykam sie z ojcem w Warszawie. 
 

 
Nocleg w hostelu, spory stres przed biegiem, problemy ze snem w nocy. Rano półprzytomny 10x sprawdzam czy mam numerek i chipa. Wszystko gotowe, ruszamy. Najpierw spacer, potem pare przystanków metrem (którym pierwszy raz jechałem) i znajdujemy się w okolicach startu. Znajdujemy depozyt, odkładamy ubranie na zmiane, zostaje tylko w starej bluzie, którą wyrzuce przed startem (wszystkie wyrzucone bluzy będa zbierane i odawane na zbiórke dla potrzebujących). Oczywiście wziąłem nie tą bluze co planowałem, trudno. Na przemian rozgrzewamy się i marzniemy, aż w końcu nadchodzi czas, by udać się do swoich stref startowych. Na zgłoszeniu nie było opcji "chce doczołgać się do mety" więc zaznaczyłem 4:30-5:00. 
Wystrzał. Ruszam, pierwsze 2 metry spoko, potem korek, przechodzę do marszu. Pierwszy raz startowałem w takim tłumie, gdzie nie można było biec. I tak wyglądał pierwszy kilometr, który pokonuje w czasie 6:28. Jak zrobiło się luźniej to zostawiłem ojca i pognałem do przodku. Spotkałem kumpla z klasy z liceum, zamieniliśmy pare słów i jego też zostawiłem z tyłu. 
 

 
 
Większość biegu pokonywana stałym tempem, w okolicach 5:30 min/km. Naprawdę, czułem się dobrze przygotowany do biegu. Nie ważne, że nigdy wcześniej nie przebiegłem więcej niż 23 km, jest forma, damy rade zrobić 42 km. Praktycznie na całej trasie sporo kibiców, co pare kilometrów strafa muzyczna z zespołem. Ich doping dodawał skrzydeł i aż się przyjemnie biegło. Niektórzy nawet czytali imiona z numerów startowych i imiennie motywowali biegaczy! Fajnie tak, gdy obcy ludzi krzyczą do ciebie "dawaj Marcin, już niedaleko!". Gdy na 20-25km mijałem ludzi, to większość sapała, miała ciężko oddech, ja natomiast biegłem se na lajcie bez śladu zmęczenia, tak, jakbym właśnie był na 2km rundki wokół osiedla. Jednak racje mieli Ci wszyscy, co mówili, że prawdziwa walka zaczyna się po 30km. Wprawdzie kondycyjnie dalej było wszystko bardzo dobrze, jednakże nogi zaczynały coraz bardziej boleć.
Na punktach zaopatrywałem się w wode i cukier. Bałem się, testować żeli, nie wiedziałem, jak organizm na nie zareaguje. Nie oznacza to, że co punkt nie brałem żadnego. Brałem i chowałem na później do kieszeni. Na mecie miałem je tak wypchane, że nie wiem, jak udawało mi się biec z takim balastem 😂
 



Cały bieg bałem się spojrzeć na zegarek. Bateria trzymała niewiele ponad 4h użytkowania, jeśli bym sprawdzał tempo albo tętno, to mogłaby nie wytrzymać do końca. Jeśliby w debiucie w maratonie endomondo zapisało dystans poniżej 40 km, to polałaby się krew...
Największe problemy zaczęły się od 35km, gdy nie dość, że nogi fest już bolały, to jeszcze zaczynały odzywać się stawy (kolana + prawe biodro). Wtedy właśnie zaczęła się prawdziwa walka z dystansem - nogi wyły z bólu i błagały o litość, a każdy krok to była istna mordęga. Na szczęście, gdy mięśnie zawodzą to głowa pcha je naprzód. Na 41km powiedziałem sobie "kiedy kurwa jak nie teraz?" i udało mi się na tym ostatnim kilometrze wykrzesać resztki sił z organizmu i biec niemal sprintem, wyprzedzając co najmniej z 50 zawodników. Kibice przy barierkach entuzjastycznie zareagowali na taki finisz i dopingiem pomogli mi utrzymać wysokie tempo do samej mety. Ostatnie 700m pokonałem średnim tempem 3:55 min/km.




Wpadam na mete, serce wali jak oszalałe, tętno grubo powyżej maksymalnych wartości. Nogi sztywne, a zarazem chwiejne. Organizm był już tak wyczerpany, że idąc po medal zataczałem się jak pijany. Byłem w takim szoku, że niewiele z tego nie pamiętam. Wiem tylko, że gdy przeszedłem pare chwiejnych metrów, zauważyłem, że w ręce mam butelke z wodą, a na szyi medal. Siadam, albo raczej przewracam się, na krawężnik i próbuje opanować zawroty głowy. Popijam wode i jakoś udaje mi się dojść do siebie. Rozwiązuje sznurówki, oddaje chipa i ruszam na poszukiwanie depozytu.






Depozyt odebrany, wyjmuje z niego telefon i pisze SMS do ojca, że jestem już na mecie. Zastanawiam się co teraz. Spaceruje po miasteczku biegowym i odkrywam duży namiot z strefą masażu. Nigdy nie korzystałem, mam chwile, może pomóc, czemu nie? Ustawiam się w kolejce i czekam zerkając do środka jak to wygląda. Prawie wszystkie masażystki to młode studentki. Fajnie! Nie wiem czy to kolor mojej brody, czy pech sprawił, że trafiłem na jedynego studenta...
 
 
 
 
Tata dobiegł na mete w czasie 04:52:15. Jak na debiut w maratonie w wieku 50 lat to super wynik! Niestety w trakcie biegu wyszły problemy z kolanami, które utrzymują się do teraz. Także debiut w maratonie był dla ojca jednocześnie ostatnim startem w karierze. 
 

 
 
Dla mnie natomiast, miał to być początek nowej drogi. Przez ostatnie 1,5 - 2 miesiące zdrowie pozwoliło więcej biegać, szczególnie ostatnie 3 tygodnie były intensywne jeśli chodzi o treningi biegowe. Także w dość krótkim czasie udało mi się dojść do życiowej formy, tydzień temu życiówka na półmaratonie (1:39:48), a teraz debiut w maratonie z dobrym czasem (3:49:44).
Będąc już w domu dowiedziałem się, że w 38 PZU Maraton Warszawski debiutowała polska multimedalistka w skoku o tyczce - Anna Rogowska. Uzyskała czas 03:48:04 czyli niewiele lepszy ode mnie. Niewykluczone, że mijałem się z nią na trasie albo przy mecie. Ja, zwykły amator, który bieganie traktuje jako dodatek do sportów walki, pokonuje maraton w czasie podobnym do medalistki mistrzostw świata, europy czy igrzysk olimpijskich? Normalnie moja pewność siebie podskoczyła o +10 pkt!
O dziwo, po biegu czułem się dość dobrze. Do domu wróciłem po północy, a już o 17 byłem na treningu w klubie. 10 rund sparingu w ramach przygotowań do walki. Nie ma problemu, żadnego bólu nóg, zmęczenia nic. Po treningu jeszcze od razu na nocke do roboty jechałem. Forma i kondycja nie do zajechania!
Rok wcześniej debiut w półmaratonie, teraz debiut w maratonie, w przyszłym roku może debiut w 1/2 IM? A już na pewno więcej startów w półmaratonach i maratonach! Ehh jak bardzo się wtedy pomyliłem... Na kolejny start przyszło mi czekać 4 lata.
 

Nazwa: 38 PZU Maraton Warszawski
Data: 25.09.2016
Dystans: 42,69  km
Czas: 03:52:32
Tempo: 5:28 min/km  
Czas maratonu: 3:49:44 (5:28 min/km)
Wysokość: 108m
Miejsce: 2126/5921
Miejsce w kategorii: 276
Aktualne (grudzień '23) miejsce na liście najdłuższych biegów: 10
Aktualne (grudzień '23) miejsce na liście najlepszych 30km: 3 (2:43:10, 5:26 min/km)
Aktualne (grudzień '23) miejsce na liście najlepszych maratonów: 3 (3:49:44, (5:28 min/km)


Zobacz też:

13 Silesia Marathon 

27 Prague International Marathon

poniedziałek, 18 grudnia 2023

City Trail #3

City Trail składa się z 5 biegów, natomiast żeby zaliczyć cykl wystarczy wystartować w 3 (i też najlepsze 3 czasy liczą się do klasyfikacji generalnej). Jeszcze nigdy nie udało mi się skończyć żadnego cyklu biegowego... Z tego też powodu czułem presje ale i motywacje. Jeśli ukończe teraz te zawody, to mam już zapewnione miejsce w klasyfikacji i medal na koniec. Ostatnie dwa starty będą okazją na poprawe wyników, już bez presji o zaliczenie cyklu. 



City Trail #3 był ostatnim zaplanowanym startem w tym roku. Pierwszy start rozpoznawczy, na przeziębieniu. Drugi był tydzień po biegu górskim, bez przygotowania do szybkiego biegania (priorytetem były góry, więc wchodziło więcej podbiegów niż tempa). No i nachodzi on. Trzeci start, pod którego się przygotowywałem. Przez ostatni miesiąc weszło pare fajnych treningów w tempie, a 2 z nich zasługują na szczególne wyróżnienie.

Pierwszy to były serie z szybkim tempem, które wykonywaliśmy na bieżni.
3x 5 min (3:42 min/km) / 3 min tr + 6x 30s (3:13 min/km) / 1 min tr
 

 
Od początku cały bieg pod kontrolą tempa, z dużym zapasem mocy. W trakcie pierwszej serii biegło mi się tak dobrze i lekko, że rozważałem atakowanie życiówki na 5km. Doszedłem jednak do wniosku, że na rekordy przyjdzie czas na zawodach, teraz lepiej skupić się na treningu. Trzeci, może i czwarty raz robiłem dokładnie taki sam trening, ale na tym miałem najlepsze tempo, przy zachowaniu pełnej kontroli. Czułem się na tyle dobrze, że biegłem bez zadyszki i ze świadomością, że w każdej chwili mogę przyspieszyć, albo utrzymać tempo dłużej niż wynosiła seria. Naprawdę, bardzo podbudował mnie ten trening.

 

Drugi trening odbywał się na osiedlowej pętli, która wynosiła 1 km. Proste założenie, przebiec ciągiem 5 kilometrów w granicach progu 4:20-4:30 min/km. Nie było to łatwe, ponieważ na chodnikach zalegał śnieg, było ślisko i zimno. Jakieś 100 metrów trasy przebiegało po nieośnieżonym fragmencie, w którym zapadałem się po kostki, natomiast spory problem stwarzało przebiegnięcie przez przystanek autobusowy i omijanie przechodniów. No dobra, damy rade. Pierwszy kilometr tętno w 3ciej strefie, tempo 4:14. Za szybko, trzeba zwolnić. Drugi kilometr 4:19, tętno dalej nie weszło na progowe. Trzeci kilometr zbliżam się do tętna docelowego, ale jeszcze nie łapię się na 4tą strefe, tempo 4:14. Czwarty kilometr przyspieszam, jest zapas mocy i sił. Tętno weszło na progowe, a tempo 4:02. Ostatni kilometr, w końcu tętno wzrosło bardziej i delikatnie puka do bram 5tej strefy, ale nie do końca jest zdecydowane by przez nią przejść. 3:57. I to już? Koniec? Przecież nawet się nie zmęczyłem do porządku, a wyszedł mi jeden z lepszych czasów na 5km (20:47). Po robocie, po śniegu, treningowo, zostając z dużym zapasem sił. Spokojnie mogłem przebiec jeszcze pare kilometrów podobnym tempem, albo zrobić jeszcze jedną rundke grubo poniżej 4:00 i atakować rekord. Naprawdę, dostałem takiej pewności siebie i swojej formy, że plan złamania 20:00 minut wydawał mi się śmiesznie prosty. Zbliżenie się do rekordu (19:15)? Jak najbardziej realnie, a jak się pofarci, to może i złamie 19 minut!




Jak widać, wszystko szło idealnie, forma była, cel ambitny, ale jak najbardziej realny do wykonania. Pogoda też dopisała, pare stopni powyżej zera, praktycznie bez śniegu, niewiele błota. Wymarzone warunki. Ale jak idzie za dobrze, to znaczy, że prędzej czy później coś się spierdoli. Do gry weszła moja ukochana robota... Będąc chyba w najlepszej formie na 5km jaką miałem, dowiaduje się, że tydzień poprzedzający start, będę robił na nocki. Przez 12 lat co drugi tydzień robiłem na noc, ale dalej organizm nie może się do nich przystosować. Z reguły jak mam nocki, to nie jestem w stanie trenować, wiecznie zmęczony, słaby, opuchnięty, niewyspany itd. Idealnie przed startem... W tym roku miałem farta, bo to są drugie zawody, które biegne po nockach. Pierwszy start był w lutym.Z powodu nocek byłem zmuszony zrezygnować z niego, a decyzje podjąłem pare godzin przed startem.

Tydzień poprzedzający City Trail prawie nic nie trenowałem, niewiele spałem, przytyłem 2 kilo. Malo tego, jeszcze w sobote poszedłem na nocke. Na szczęście nie siedziałem do 6 rano, udało się wyjść o 3, ale i tak za długo nie pospałem.

Becia mnie budzi żebym nie zaspał na start, a ja nie mam pojęcia na jakiej planecie się znajduje. Z problemami ale udaje się jakoś ogarnąć i dotrzeć na Giszowiec. Pomogła kawa + kofeina. 

Będąc na miejscu rozgrzewamy się po terenach kopalni Staszic. Tempo powyżej 6:40, a ja mam tętno 160 i problemy z poruszaniem. Po jednym kółku Becia udała się w okolice startu, jest jeszcze czas, posiedze w aucie, żeby nie marznąć. 10:40, wyruszam na drugą pętle rozgrzewki. Po drodze przerwa na podlanie krzaczka i rozciąganie, potem spokojnie kontynuuje rozgrzewke. Patrze na zegarek, a tu zostało niecałe 10 min do startu, jestem nie przebrany i w odległości ponad kilometra. Trzeba zwiększyć tempo, 5:30 a ja mam tętno porównywalne z treningiem progowym... Dopadam do auta, szybko ściągam kurtkę, spodnie, biore łyk izotonika. Złoszczę się, że Becia wypiła prawie wszystko, zostawiając mi resztki. Do tego strasznie zimne, coś to mega się wychłodziło przez te pare minut. Okej, ubrany, gotowy, numerek założony, jeszcze tylko znaleźć rękawiczki. Okej znalazłem i rękawiczki i izotonika, prawie pełnego. Ten zimny łyk co wypiłem, został z poprzedniego city traila, butelka musiała się zawieruszyć pod fotelem. Spoko, może nie zaszkodzi. Zerkam na zegarek, 3 minuty do startu, jakieś 400 metrów, zdąże. 
Wbijam na start, przeciskam się przez tłum biegaczy, by ustawić się w pierwszej fali, poniżej 22 minut. Okej, jest pare sekund, może by tak chociaż poruszać biodrami albo kolanami? Schylam się, niee, to się nie uda, oleje to. Burczy w brzuchu, zapomniałem zjeść batonika. Co ja tu w ogóle robie? Jakie łamanie 19 minut? Jakie rekordy? Jakie schodzenie poniżej 20 minut? Jakie 5 kilometrów? Przecież w tym stanie tego nie przelece...
Wystrzał, włączam zegarek i lece. Wyjątkowo nie pcham się do przodu, dzisiaj nie ma sensu. Od początku problem z oddechem, co często mi się zdarza na nockach. Nie jestem w stanie wziąć głębokiego oddechu. Jedynie płytki oddech, który nie pozwala w pełni się dotlenić. A tu jeszcze trzeba biec... Spokojnie biegne pierwszy podbieg i pokonuje go w czasie 4:11. W sumie nie ma źle, ale jeszcze pare dni temu zakładałem średnie tempo poniżej 3:50. Drugi kilometr zaczynam wyprzedzać, cały czas problemy z oddechem. Cieszy mnie tempo równe, stabilne, nawet przyjemnie się biegnie. Trzeci kilometr również na względnym luzie, naprawdę, był to pierwszy start na 5km, w którym nie czekałem na mete jak na zbawienie. Kontrola tempa, mięśnie pracują jak należy, tylko coraz bardziej odczuwam problemy z tlenem. Na czwartym kilometrze zastanawiam się, czy w ogóle ukończe bieg. Naprawde, nie mogąc wziąć normalnego oddechu bałem się, ze zaraz zjade i będą mnie znosić z trasy. Widze fotografa, nie ma przede mną nikogo, więc skacze. Bieg nie wyjdzie, ale może będe miał fajne zdjęcie (a jednak nie mam 🤦). Lekkie zachwianie przy lądawaniu, pare koślawych kroków i lece dalej. Ostatni kilometr najszybszy, momentami pojawiało się tempo w graniach 3:05. Wbiegam na mete, niewiele powyżej 20 minut. 
 

 
 
Wyłączam zegarek, odchodze pare metrów i zgina mnie w pół. Dostałem takich torsji, że myślałem, że zaraz wszyscy zobaczą co jadłem na śniadanie. Zdecydowanie nie był to dzień na mocne bieganie...
Szkoda, mam ogromny zawód po tym biegu. Niby czas całkiem przyzwoity, zważywszy na nocki to rzekłbym iż bardzo dobry, ale... Patrząc na przygotowania i forme przed startem, spodziewałem się zdecydowanie lepszego wyniku niż urwanie paru sekund w porównaniu z treningiem wykonywanym po śniegu.
 
JA 1:1 nocki

 

Nazwa: City Trail

Data: 17.12.2023

Dystans:  5,02 km

Czas: 20:17

Tempo: 4:02 min/km   

Miejsce: 42/336

Miejsce w kategorii: 15/50

Czas na 5 km: 20:07

Tempo na 5 km: 4:01 min/km  

TOP 10 czasów na 5km: 5 miejsce

niedziela, 10 grudnia 2023

8 Bytomski Półmaraton

 Z archiwum zawodów

8 Bytomski Półmaraton, 18 wrzesień 2016


Latem, z powodu problemów z kolanem zrezygnowałem z startu w II Rudzkim Półmaratonie Industrialnym. Dobre pare miesięcy nie mogłem przebiec więcej niż 3-4 km bez bólu, natomiast po 6-8 km tak blokowało kolano, że ledwo można było chodzić. Raz mi się zdarzyło jakieś 10 km od domu utknąć z bólem, bez kasy i bez możliwości łatwego powrotu... Z obecną wiedzą i doświadczeniem moge z niemal stuprocentową pewnością zdiagnozować tamte objawy - przeciążone pasmo biodrowo-piszczelowe. Wtedy nie wiedziałem co to fizjoterapia, joga, rolowanie. Kompletnie nie robiłem nic, poza rozciąganiem po treningach Muay Thai. Czekałem aż samo przejdzie, skupiając się bardziej na sportach walki, które wtedy były dla mnie priorytetem. Z czasem ból jak się znikąd pojawił, tak i sam się skończył, więc można było pomyśleć o startach. 

Jak to u mnie bywa, wybór był dość nie oczywisty. Ktoś, kto debiutuje w biegach od razu na półmaratonie, nie może kontynuować krótszych startów w okolicy, tylko od razu jedzie do stolicy. Na maraton.


 

No a żeby się sprawdzić przed debiutem w maratonie, postanowiłem wcześniej zrobić połówkę w Bytomiu, gdzie wówczas mieszkałem. Oczywiście nie zrobiłem tego jak wszyscy, 2-3 tygodnie przed maratonem. 7 dni musiało wystarczyć.

Przygotowania do tych startów od początku były utrudnione i krótkie, z powodu bólu kolana. Mało tego, jakieś 3 tygodnie przed półmaratonem nabawiłem się kontuzji na treningu. Podczas sparingu Wladymirowi idealnie siadła obrotówka i pięknie wbił mi się piętą w żebro. Spoko, chwila na oddech, dokańczamy sparing, potem następny i jeszcze jeden. Koniec treningu i zaczynają się problemy z rozciąganiem. Coś mnie bolą żebra. W szatni trudności z przebraniem się, coś jest nie halo. Dopiero w domu, jak opadła adrenalina poczułem jak bardzo, boli mnie to żebro... Cała noc nie przespana, nie mogłem znaleźć żadnej pozycji, w której nie rwałoby bólem. Oddychać za bardzo też nie mogłem. Następnego dnia w robocie jak kichnąłem, to się zesrałem. Pytają mnie "co Ci się stało?", odpowiadam leżąc na podłodze "kichnąłem!". Ogólnie jakieś 6-7 tygodni odczuwałem skutki obrotówki. Najgorsze były pierwsze kilka dni gdy nie szło sie ani ruszyć, ani nawet oddychać do porządku. Później było lepiej, niemniej na dłuższy czas musiałem zrezygnować z BJJ a na Muay Thai uważać, by nie przyjąć kolejnego ciosu na żebro.


Na początku września mieliśmy sparingi międzyklubowe w Silesian Cage Club. Pojechałem na nie, chociaż na dobrą sprawę nie wiem po co. Zaliczyłem może jedną rundę sparingu i to tylko w boksie. Bałem się sparować na zasadach K1 by nie uszkodzić bardziej żebra, więc siedziałem z boku dopingując reszte. Z ciekawostek dodam, że spotkałem w szatni byłego mistrza KSW (wtedy przyszłego mistrza) - Artura "Kornika" Sowińskiego. Chciałem zrobić sobie z nim zdjęcie, ale akurat wychodził spod prysznica i głupio mi było pytać nagiego faceta o zdjęcie. Za to na grupowym zdjęciu znalazł się główny sędzia KSW - Tomasz Bronder.


 

Do Bytomskiego Półmaratonu (i przede wszystkim do maratonu) przygotowywałem się na sali trenując Muay Thai, a wracając zatrzymywałem się na 10-kilometrową pętle biegową po Parku Śląskim.

 

 

Najpierw z Jarkiem przejechaliśmy trasę półmaratonu na rowerach, a kilka dni później postanowiłem samemu ją przebiec. Dwie 10,5-kilometrowe pętle, z fajnym 1,6-kilometrowym zbiegiem (30m różnicy), nawrotka i te same 1,6 km pod górkę. Tak się złożyło, że zawody były 18 września, natomiast moje 25 urodziny były dzień później. Dzięki dofinansowaniu od rodziców udało mi się wcześniej kupić i przetestować prezent - pierwszy zegarek sportowy, Garmin Forerunner 15. Jakże przyjemnie było móc na bieżąco widzieć podstawowe informacje o biegu. Wystarczyło spojrzeć na zegarek, a nie jak dotychczas słuchać co pełny kilometr powiadomienia z endomondo i w głowie przeliczać średnie tempo biegu. Jedynym minusem zegarka był długi czas, który potrzebował do złapania GPSa. Czasami 5-10 min rozciągałem się przed biegiem, zanim się w końcu połączył. Dlatego też, gdy wybrałem się prosto po robocie, po nocce, na biegowe sprawdzenie trasy, to już jadąc w aucie załączyłem zegarek. Myśle sobie, zanim dojade to GPS się załaduje i nie będe musiał czekać. Plan prosty i fajny, ale nie do końca mi wyszło... Owszem, zanim dojechałem to Garmin połączył się z GPSem, ale z powodu długiego czasu oczekiwania na start, wrócił w stan czuwania. Więc rad, nie rad i tak musiałem, czekać pod Atrium Plejada w Bytomiu na sygnał, by móc ruszyć na trening. Trochę pomyliłem trasę, ale w 90% się zgadzała, więc git.



Pakiety odebrane, trasa znajoma, forma chyba jest, można ruszać na bieg!

Jak mieszkałem w wieżowcu na Szombierkach, to na jednym piętrze znajdowało się pięć mieszkań. Mieliśmy najbardziej sportowe piętro, ponieważ aż 3 mieszkania z naszego piętra, miały swojego reprezentanta w Bytomskim biegu. Jarek i ja biegliśmy półmaraton, a Witek robił 10,5 km. 


Przed startem Jarek podzielił się ze mną patentem na sznurówki, co odmieniło całe moje biegowe życie. Serio. Od Bytomskiego Półmaratonu, aż do teraz, ani razu nie rozwiązała mi się sznurówka na zawodach bądź treningu, co wcześniej było moją zmorą!

Załapałem się też na grupowe zdjęcie z grupą biegową z Szombierek (zapomniałem nazwy). Tak, na zdjęciu wyglądam jak gbur i odludek i znajduję się w idealnym miejscu do wycięcia. No cóż, kiedyś nie umiałem się uśmiechać na zdjęciach.


Stojąc na linii startu i czekając na sygnał do ruszenia, usłyszałem rozmowe dwóch ultrasów, którzy stali tuż za mną. Opowiadali o problemach, podczas 100-kilometrowych biegów górskich. Jak można w ogóle biegać po górach, przecież to jest niewyobrażalnie ciężkie. 100km? To są jakieś cyborgi, nie ludzie. Maraton był wyzwaniem, natomiast 100km nawet nie mogłem sobie wyobrazić. A 100km w górach? Da się tak? Te pare zdań, które wtedy usłyszałem, zasiało ziarenko w mojej duszy, które po wielu latach wykiełkowało i sprawiło, że samemu zacząłem startować w górach. 

A wracając do Bytomskiego Półmaratonu, z biegu niewiele pamiętam. Wiem, że na pierwszej nawrotce na Stolarzowickiej mijałem Jarka. Ja dopiero zbiegałem, a on już kończył podbieg, był jakieś 2,5 km przede mną. Na nawrotce korzystałem z jego rady i nie brałem ostrego zakrętu, a wydłużyłem łuk dzięki czemu nie straciłem nic na prędkości. 

półmetek trasy


Największy kryzys miałem na 17 kilometrze i wtedy właśnie pierwszy raz spotkałem się z ścianą. Nie wiem w jaki sposób udało mi się ją przetrwać, ani jak znalazłem siły na podkręcenie tempa. Ściane pokonywałem tempem 5:15 min/km, następne 3 kilometry ok 4:37 min/km. 21-kilometr jeszcze lepszy - 4:22 min/km. Ostatnie 200m to był lekki podbieg przy parkingu, a następnie prosta wzdłuż szpaleru flag, prosto do mety. Na finiszu miałem tempo 3:16 min/km. Jakim cudem, skoro pare minut wcześniej uderzyłem w ścianę? Nie wiem. Zawsze mnie to zastanawiało, skąd biorę siły na finisz? To nie pierwszy i nie ostatni raz. Pamiętam, że gdy za dziecka startowałem w biegach przełajowych, zawsze biegłem gdzieś z tyłu umierając z wysiłku, natomiast na końcówce odpalałem nitro i nadrabiałem straty. Na pierwszym półmaratonie tak samo, na końcówce wyprzedziłem kilkudziesięciu zawodników. Albo źle rozkładam siły i powinienem cały bieg biec ciut szybciej albo widok mety i końca wyścigu działa na mnie pobudzająco i dodaje mi dodatkowej energii. Nie wiem.


sprinterski finish




8 bytomski półmaraton pokonany w 1:39:48! O niecałe 8 minut udało mi się poprawić życiówke sprzed roku.


Nazwa: 8 Bytomski Półmaraton
Data: 18.09.2016
Dystans:  21,22 km
Czas: 1:40:29
Tempo: 4:44 min/km  
Wysokość: 159m
Miejsce: 183/765
Miejsce w kategorii: 33 
Aktualne (grudzień '23) miejsce na liście najdłuższych biegów: 55
Aktualne (grudzień '23) miejsce na liście najlepszych półmaratonów: 4


Zobacz też:

sobota, 2 grudnia 2023

Podsumowanie listopada

 

Listopad 2023

 



Bieganie
🏃

Dystans:  142,71 km

Miejsce w rankingu TOP 30 miesięcy: 26

Najdłuższy bieg: 21,34 km

Wpisy w rankingu TOP 50 biegów: 0

Przewyższenia: 2725m

Miejsce w rankingu TOP 30 miesięcy: 8

Największy wznios: 1030m

Wpisy w rankingu TOP 50 wzniosów: 3 (11, 23 i 30 miejsce)

Średnia przewyższeń: 19,09 m/km

Miejsce w rankingu TOP 30 miesięcy: 5

Największe nachylenie: 48,27 m/km

Wpisy w rankingu TOP 50 nachyleń: 5  (12, 22, 31, 33 44 miejsce)

Czas biegu: 15h:03min:39s 

Zawody: 2x

Wpisy na liste najlepszych wyników: 1x (2gi wynik na 5 km)

Opis:

Mały kilometraż, ale w założonych widełkach. Początek miesiąca to sporo podbiegów zwieńczonych startem w Górskim Biegu Niepodległości. Jeszcze żaden bieg tak bardzo nie sponiewierał mi czworogłowych ud! Stąd też mniejszy kilometraż, bo potrzebowałem paru dni by dojść do siebie, a tydzień później City Trail, na którym wykręciłem 2gi wynik w życiu na 5 km (19:47). Cieszy to, że mimo iż treningów jest stosunkowo mało, to zwiększa się dystans. Z 8~ kilometrów, które były w poprzednich miesiącach, teraz jest 10-14 km. Jest sporo podbiegów, są też szybsze jednostki. Na koniec miesiąca dodatkowe utrudnienie w postaci śniegu, Uważam, że pozwoli to zbudować niezłą baze na przyszły sezon. 

Podbiegi w Dolinie Kochłówki
Górski Bieg Niepodległości

City Trail
Tempówki na stadionie

Hałdy Szombierki


 
 
Kolarstwo 🚴‍♂️

Dystans: 422,77 km

Miejsce w rankingu TOP 30 miesięcy: 17

Przewyższenia: 4233m

Średnia przewyższeń:  10,01 m/km

Najdłuższa jazda:  102,1 km

Wpisy w rankingu TOP 50 jazd: 1 (19 miejsce)

Największy wznios: 628m

Czas jazdy: 21h:08min:39s 

Opis: Kolejny miesiąc z wynikiem powyżej 400km, nieźle. Dojazdy do roboty to jakieś 220 km, troche dokręcałem wracając okrężną drogą do domu. Jedna setka i dwie wycieczki po ok 30 km. Jak na listopad to nie ma źle.

Rynek w Bieruniu
Park Śląski
 
 
Błoto w lasach


Pływanie 🏊

Dystans: 6000m

Miejsce w rankingu TOP 30 miesięcy:2

Najdłuższe pływanie: 2000m

Wpisy w rankingu TOP 50 pływań: 5 (1, 4, 5, 7 i 10 miejsce)

Czas pływania: 4h

Opis:

Początek miesiąca to bicie rekordu długości podczas jednego treningu (2000m), natomiast w końcówce listopada skupiłem się na oddechu. Cały czas pływam żabką i głównie oddychałem nosem. Wszystko spoko, ale przy większej liczbie osób na torze, gdy woda jest bardziej wzburzona, często się zachłystałem wodą. Pracuje nad synchronizacją oddechu na zasadzie: ruch rękami i wdech, ruch nogami i wydech. Póki co na powierzchni, z schodzeniem pod wodę jeszcze są problemy, ale spoko, ogarne to jakoś :)


 

Chodzenie 🚶‍♂️

Dystans: 127,9 km

Miejsce w rankingu TOP 30 miesięcy: 4

Najdłuższy spacer: 13,09 km

Wpisy w rankingu TOP 50 spacerów: 2  (10 i 19 miejsce)

Czas spacerowania: 42h:35min

Opis: Codzienne krótkie spacery z psem, plus codziennie ponad 1,5-kilometrowe spacery z psem. Do tego kilka spacerów koło 7-8 kilometrów. Razem dało najlepszy wynik w tym roku i aż 42 godziny poświęcone na chodzenie!

Spacer po lasach za blokiem

Siłownia, joga i fitness 🏋️‍♂️🧘‍♂️

Łączny czas: 8h:25min

Opis: Przez cały miesiąc ani razu nie dźwigałem żelastwa. Ostatnio coś nie mam na to motywacji. trudno, nic na siłe. W grudniu postaram się korzystać z domowej siłki, żeby wzmocnić się przed styczniowymi startami w górach. Nie był to jednak całkiem stracony miesiąc w tym względzie. Wprowadziłem nową rutyne - codziennie kilkuminutowe ćwiczenia wzmacniające. Codziennie o 5 rano, pomiędzy spacerem z psem a śniadaniem :) Standardowo połowa fitnessu to joga i rolowanie, głównie po bieganiu.

Kroki 👣

Wynik: 752 136 kroków

Miejsce w rankingu TOP 30 miesięcy: 5

Najwięcej kroków w ciągu dnia: 38009

Wpisy w rankingu TOP 50 dni: 4 (18, 23, 28 i 50 miejsce)

Opis: Patrząc na mały kilometraż biegowy, brak długich wybiegań i wolne soboty w robocie, to aż zadziwiająco dużo tych kroków wyszło.

 

Waga ⚖️

Średnia waga:  71,3 kg

Miejsce w rankingu TOP 10 najchudszych miesięcy: 2

Najmniejsza waga:  70,7 kg 

Największa waga:  73,3 kg

Wpisy na liste TOP 50 najmniejszych wag: 7 (4, 19, 20, 26, 27, 38 i 39 miejsce)

Opis: 0,6 kg mniej niż w październiku. Waga cały czas się utrzymuje na podobnym poziomie, nawet po cheat day nie skacze zbytnio w góre. Jest dobrze i świetnie rokuje na przyszły sezon.


 


Kratki ⬛

Nowe kratki: 34

Trasy w listopadzie
 

Opis: Wszystkie kratki zdobyte podczas rowerowej setki w okolicach Lędziny - Imielin - Chełmek - Bieruń.

 
Odznaki w Garminie ⌚
 
Liczba nowych odznak: 37
Liczba zyskanych punktów: 73
Suma punktów: 914
 

 
 
Opis: Chyba rekordowa ilość punktów w miesiącu :)
 
 
Dla ciekawych: 
Opis początkowych podbiegów i listopadowej setki: