Biegacz - amator lubiący zdjęcia, statystyki i pokonywanie własnych granic.

Moje zdjęcie
Ruda Śląska, Śląskie, Poland

Popularne posty

niedziela, 26 maja 2024

X Bieg im. Janusza Sidły

Bieg taki trochę z przypadku, wcześniej nie planowany i nie brany pod uwage. Ot, po prostu mając Medicover mieliśmy zniżke 20zł na ten bieg. Pobiec 10 km w biegu, w którym są kategorie wiekowe za 30 zł? I to w niedziele, gdzie nie ma problemu z wolnym? Okej, idźmy w to!
Im bliżej startu, tym większa "niechęć" do wzięcia w nim udziału. Po pierwsze, ciągnie nas w góry, a nigdy nie ma kiedy jechać. Po drugie Becia w tym tygodniu w pracy miała wyzwanie All4Kids2024 i dziennie biegała to roboty, robiąc 110 km w 5 dni. Do tego 40 km spaceru i 8h ćwiczeń. Obciążenie w sam raz na start w mocnej dyszce nie? 
Jeśli chodzi o mnie, to miałem propozycje wycieczki rowerowej z tatą i bratem. Do Wisły pociągiem i powrót rowerami. Do tego od dawien dawna nie miałem wolnego dnia i czuje straszne zmęczenie materiału. Ostatni wolny weekend miałem... na początku kwietnia. Reasumując nie czuje ani świeżości, ani sił, tylko przemęczenie. Dobry prognostyk przed startem nie?

Dojeżdżamy komunikacją miejską na Szopienice w Katowicach, odnajdujemy biuro zawodów, odbieramy pakiety i oczekujemy na start. Upał niemiłosierny... 



Testuje nowe słuchawki na przewodnictwo kostne z Philipsa, tworzę na prędko playlistę w Spotify, wziąłem swój szczęśliwy grosik, posmarowałem się olejkiem przeciwsłonecznym, tylko wyjątkowo nie wziąłem wody...
Standardowo ustawiam się na przodku stawki licząc na fajne zdjęcia 🤫 

 
Początek biegu to asfalt i na dodatek spadek. Pierwszy kilometr 3:38. Trochę za szybko, nie ma szans na uciągnięcie tego, zamiast tego się za szybko zajadę.Skręt w prawo i zniknęła mi z widoku czołówka biegu. Andrzej Nowak wiem, że biegnie na 5km, natomiast reszta? 5 km czy 10 km? 🤔 
Upał, wysiłek i w gardle taka susza, że nie idzie przełknąć śliny. Za zakrętem jeszcze trochę asfaltu, później jest zeskok, lądujemy na piasku i biegniemy wzdłuż plaży Stawu Borki. Drugi kilometr spokojniejszy 4:02.
Trzeci kilometr dalej częściowo po plaży, później tereny leśne. Sporo zakrętów i zaczyna się wznios. Biegnąc w tym upale marzy mi się, by wskoczyć do tej wody... Garmin pokazuje 4:24




Na czwartym kilometrze miałem poważną awarie... Biegnąc przez las, wpadła mi do nosa mucha. Wiadomo, zapierdalałem, więc impet uderzenia był na tyle duży, że weszła dość głęboko do nosa i nie umiałem jej wysmarkać. Charkam, ksztusze się, próbuje wydmuchać nos, nic z tego! Niemal przechodze do marszu w trakcie tej walki. W końcu czuje drożność górnych dróg oddechowych i coś nieprzyjemnego przechodzi mi przez przełyk w dół, ku żołądkowi. Brak wody do popicie, nawet śliny zbytnio nie było, naprawde, nie fajne uczucie i serio myślałem, że zaraz będe wymiotował. Mimo to 4ty kilometr pokonany w czasie 4:32 i to przy 16m łącznym wzniosie.
Piąty kilometr to ponownie asfalt, początkowo w dól, a tuż przed końcem pętli podbieg. Oczywiście zegarek zaś mi uciął dystans i w półowie biegu pokazał 4,85 km. Tempo 4:10, nie ma źle.




Tuż za linią startu/mety jest punkt z wodą. Niemal od początku biegu marzyłem o nim! Chwytam kubeczek, przechylam go z dziką radością w oczach... i prawie nic się nie napiłem, większość wleciała mi do nosa. No cóż, przynajmniej przemyłem po kolizji z muchą. 
Usta zwilżone, idzie już w miare normalnie przełykać ślinę, wiec na 6tym kilometrze decyduje się na Dextro. Dalej asfalt i w dół, więc czas odcinka 4:11.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o mocne bieganie. Od 5tego kilometra nie widziałem nikogo za sobą, przede mną tylko na dłuższej prostej. Nie ma szans dogonić, nie ma przed kim uciekać. Upał straszny. Następne kilometry słabe, 4:30, 4:41, 4:39... 




W połowie 9tego kilometra miałem dość nieprzyjmną sytuacje, a mianowicie doganiałem zawodników nordic walking. Na szerszej leśnej drodze nie ma problemu z wymijaniem, natomiast na kilkusetmetrowym odcinku polnej ścieżki, był z tym problem. I właśnie podczas przeciskania się przez zawodników Nordic Walking spadłem ze ścieżki na koleine. Oczywiście skrzywiłem kostkę, którą mam stłuczoną... Spory kawałek utykałem, ale jak na końcówce pojawił się asfalt, to udało się odzyskać stabilny, szybszy bieg. Na finiszu tempo z powrotem spadło poniżej 4 minut i wyniosło 3:55.
Wbiegając na mete musiałem skoczyć. Wcześniej widziałem fotografów, ale zmęczenie brało góre. Natomiast na mecie już wszystko jedno, mam nadzieje, że zdjęcie fajnie wyszło.[edit. noo nie do końca]
 


 
 

Oficjalny czas to 0:42:15, co pozwoliło ukończyć rywalizacje na 8 miejscu OPEN i 3 w kategorii!
 
Czekając na dekoracje korzystamy z posiłku i nadrabiamy zaległości w zdjęciach 






Musze w tym momencie pochwalić Becie, bardzo dzielnie pracowała łokciami by zając lepszą pozycje do zrobienia mi zdjęcia na podium!







 
Podsumowując napisze, że trasa mi się mega spodobała. Nie można się było na niej nudzić, trochę asfaltu, piasku, lasu, pól, widok na jeziorko. Piękna trasa, szkoda, że to ostatnia edycja i więcej na niej nie wystartuje. Warunki też były ciężkie, ostatnio ciągle robie popołudniówki i prawie w ogóle nie widze słońca, więc dzisiejszy upał mocno dał mi się we znaki. Były nieśmiałe przebąkiwania o łamaniu 41:30, ale patrząc na przygotowania (w tym miesiącu prawie nic nie biegałem!!) i przemęczenie, to jestem mega pozytywnie zaskoczony zarówno wynikiem, jak i miejscem!
 
Nazwa: Jubileuszowy X Bieg im. Janusza Sidły - ostatnia edycja
Data 26.05.2024
Dystans: 9,88 km
Czas: 0:42:16
Tempo: 4:17 min/km
Przewyższenia: 58m
Miejsce: 8/109
Miejsce w kategorii: 3/23

Najlepsze międzyczasy:
5 km: 20:46 (4:09 min/km)
10 km: 42:50 (4:17 min/km) - 3ci wynik w roku i 7 w karierze

Bonus
W ramach regeneracji po zawodach, wykręciliśmy 40 kilometrów na rowerach. Całkiem aktywny dzionek wyszedł :D




Zobacz też:

czwartek, 9 maja 2024

12 PKO Bytomski Półmaraton

 

 Z archiwum zawodów

12 Bytomski Półmaraton, 18 wrzesień 2021

 
Po powrocie znad morza rozpocząłem swój pierwszy plan treningowy w Garmin Coach. Wybór padł na Jeffa Galloway'a i jego metodę run-walk-run. 3 treningi tygodniowo, "magiczne mile", serie z szybszym tempem i docelowym oraz dłuższe wybiegania. Wszystko to miało zagwarantować sukces w głównej imprezie - Silesia Marathon. 

Na początku września doszedłem do wniosku, że fajnie byłoby się sprawdzić na jakimś dłuższym starcie. Tak się złożyło, że za 2 tygodnie był półmaraton w Bytomiu i były wolne miejsca. Szybko się zapisałem, opłaciłem. Trasa znana, biegłem tam 5 lat wcześniej ustanawiając swoją życiówke. 

Końcówka 2021 roku była dla mnie dość ciężka, niemniej przygotowania szły idealnie. Aż do ostatnich dni przed startem 🤦

Środa. 
Ostatni trening przed sobotnimi zawodami. Lekkie rozciąganie przed blokiem, w planach luźne 6 serii tempem docelowym. Pierwsze 300m, jeszcze nie wybiegłem do końca z osiedla, a tu ni z gruchy, ni z pietruchy, jak mi przeskoczyło coś w biodrze, to aż posypały się niecenzuralne słowa z mojej strony. Próbuje pokręcić biodrami, rozchodzić to. Niby pomogło, ale przy każdym mocniejszym nacisku (czy to podbiegi, szybszym biegu albo z paleta w robocie) odczuwam ból i dyskomfort. Od razu udaje się do apteki po coś na stawy. Dostaje saszetki do rozpuszczania w wodzie. Farmaceutka gada, że to najmocniejsze co mają i po miesiącu powinno się czuć znaczną poprawę. Tak patrzę na nią i się pytam "po miesiącu?! Ja to muszę mieć sprawne za 2 dni...". Jej mina jak bezcenna 😂

Czwartek. 
Jadąc na nockę (oczywiście na rowerze) złapała mnie konkretna ulewa, która skutkowała przeziębieniem. Świetnie, za 2 dni zawody, a mnie łamie w kościach, trzyma gorączka i cieknie z nosa... Pierwszy raz na bieg zabrałem ze sobą tabletkę przeciwbólową. Nie użyłem jej, ale fakt, że wziąłem już dużo mówił o moim stanie zdrowotnym. 

Piątek. 
Już wcześniej zapowiedziałem, że tego dnia wychodzę koło 1 w nocy. Normalnie, siedząc do 6 rano, raczej bym nie spał przed biegiem. Wracam do domu, a tam panowała dość gęsta atmosfera. Cóż, byłem w trakcie rozwodu, więc w sumie czego się spodziewać? Plan, by przyjemnie zasnąć i odpocząć przed biegiem nie wypalił, zamiast tego kolejna kłótnia i nerwy. Kładąc się do łóżka tętno wysokie jak podczas biegu, więc weszło jeszcze piwko na zamulenie...

Sobota. 
Dzień startowy, a u mnie ani sił, ani chęci, ani zdrowia na bieganie. Wstając z łóżka rozważam czy do śniadania pić kawę czy aspirynę... Żona zostawiła włączonego laptopa i chcąc nie chcąc dowiedziałem się o kolejnej zdradzie... Nie była to informacja, jaką chciałbym się dowiedzieć tuż przed startem. Kawa? Aspiryna? Niee, ochota jest na piwo... Ale jako, że mam robotę do zrobienia (no i przede wszystkim jadę autem) odkładam go na później. 

Docieram do Atrium Plejady w Bytomiu, pogoda idealna do biegu, stosunkowo chłodno, bez deszczu. Patrząc na przeziębienie wolałbym parę stopni więcej na termometrze. Decyduje się na therme i koszulkę z 8 edycji Bytomskiego Półmaratonu. 
Ostatnio odkryłem nowe funkcje zegarka i teraz też z nich korzystam. Kurs mam z poprzedniej edycji, ustawiam strategie tempa Peace Pro tak, by pobić życiówke. Ehh, ja i moje plany... Co z tego, że tempo było zaplanowane na każdy kilometr biegu, z uwzględnieniem wzniosów i spadków. Co kilometr aktualizacja, w zależności od tego, czy mamy zapas czasowy czy stratę. Musiałem biec tak, by zawsze mieć zapas czasu, lepiej się wtedy czułem 🙄 Pierwsze kilometry nawet 25s szybciej niż zakładane.


Generalnie udaje mi się na tyle wyłączyć myśli i skupić na biegu, że jest w miarę przyjemnie. Nie licząc przeziębienia i biodra. Niestety co jakiś czas myśli przechodzą na sprawy pozasportowe, momentami pojawiają się łzy w oczach. Ale cały czas do przodku, cały czas z zapasem czasowym! 
 
 

 
Pierwszą ścianę złapałem na 16tym kilometrze, tempo spadło prawie do 5.00, następny też nie najlepszy, później przyszła motywacja i napływ nowych sił. Na 20tym kilometrze znajdował się ostatni podbieg, tempo też spadło, ale udało się finiszować w moim stylu. Tempo w okolicach 3.00 jest dla mnie jak najbardziej satysfakcjonujące 😁



Pomimo problemów przed startowych życiówka poprawiona o około 3,5 minuty. 
Pozując do zdjęcia nogi miałem tak zajechane, że trząsły się jak galareta. Naprawdę, myślałem, że zaraz się obale i nici ze zdjęcia 🤦



Na kōniec było losowanie nagrōd i dekoracja. To chyba jedyny bieg, na którym wszyscy zostają do końca. Cóż, możliwość wygrania samochodu jest chyba dobrym motywatorem do tego 😁 
Na 8 edycji do wygrania były narzędzia z Castoramy, zegarki z Decathlona i masa innych nagród. Na 12 edycji było ciut słabiej, wiadomo kryzys, ale i tak nieźle. Zwłaszcza Toyota Aygo przemawiała do wyobraźni. 
Przed losowaniem nagród była dekoracja. Wszystkie kategorie wiekowe, open itd itd. Sporo tego było, a mnie się spieszyło do roboty. Sobota, sobotą, ale kolejną nockę trzeba było zaliczyć... Gdy dekoracja zbliżała się ku końcowi, wszedł spiker i oznajmił, że doszło do pomyłki w kategorii wiekowej kobiet i że proszą na scenę panią Beatę, która zajęła 3cie miejsce 🥉. Nosz kurczaczki 🐥, streszcajcie się, bo się spóźnię do roboty! 
O ironio, właśnie wtedy, będąc w trakcie rozwodu, stojąc pod sceną i czekając na losowanie nagród, pierwszy raz zobaczyłem swoją przyszła żonę. Tak, tą osobą, która właśnie wchodziła na 3ci stopień podium była Becia!! 

 
Porównanie Bytomskich Półmaratonów:

Nazwa: 12 PKO Bytomski Półmaraton
Data 18.09.2021
Dystans:  21,15 km
Czas: 1:36:54
Tempo: 4:35 min/km
Przewyższenia: 201m
Średnie nachylenie: 9,5 m/km
Miejsce: 91
Miejsce w kategorii: 35
Aktualne (maj'24) miejsce na liście najdłuższych biegów: 67
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:22:17 (4:27 min/km)
10 km: 0:45:01 (4:30 min/km)
21,097 km: 1:36:39 (4:35 min/km) - ówczesny rekord, aktualnie 5ty wynik w karierze
 
Ciekawostka na koniec:
Następnego dnia miałem 30 urodziny i postanowiłem je spędzić na biegowo. W sobote półmaraton, a w niedziele 30 kilometrów na 30 urodziny. Był to pierwszy raz, kiedy robiłem 2 dłuższe biegi, dzień, po dniu. Bardzo się z tego ucieszyłem, chociaż nie było lekko. 
Świętują urodziny kupiłem sobie wypasionego gofra w Parku Śląskim. Nutella, owoce, bita śmietana... Udało mi się przebiec może kilometr, uratowała mnie stacja benzynowa... 


 
 
 
Zobacz też:
14 PKO Półmaraton Księżycowy

poniedziałek, 6 maja 2024

Wings for Life

Na Wingsa chciałem jechać już od dawien dawna. Z 8 lat temu, gdy razem z tatą zaczynaliśmy przygodę ze startami w biegach, widzieliśmy relacje z Wingsa w teleexpresie. Bieg w Poznaniu, goniąca meta, no i Małysz! Trzeba wziąć w tym udział! Oczywiście przegapiliśmy zapisy. I następne. I kolejne... 2 lata temu przypomniało mi się o Wingsie w styczniu, gdy już nie było miejsc. Rok temu pilnowałem terminu, ale zanim wyszedłem po 12h z roboty było już po ptokach. 
Jak zawsze na ratunek przyszła Becia. W sumie, to została zmuszona przyjść na ratunek 🤫 Punktualnie o 12tej przerwała zabiegi w szpitalu i zaczęła nas rejestrować. Najpierw ogarnęła siebie, a potem zdążyła i mnie. A niech by się tylko jej nie udało... Koniec końców zapisani, z Run Away Team dużo osób też się załapało. Wspólnie ogarniamy hostel, przejazd itp. No dobra, ja po prostu jestem, wszystko załatwia reszta 🙄

Początkowo plan był na co najmniej 30 km. No ale że tydzień przed Wingsem byliśmy na biegu 24 - godzinnym, trzeba było trochę inaczej oszacować siły i zmienić podejście. Przede wszystkim fun i zdjęcie z Małyszem, a ile kilometrów wyjdzie tyle będzie, bez spiny.

W sobote przed wyjściem na autobus, ostatni raz sprawdzamy czy wszystko mamy. I okazuje się, że ze spodenek wypadł mi mój szczęśliwy grosik! Znalazłem go jadąc do Żywca, gdzie uzyskałem swój drugi wynik w półmaratonie (1:30:30, 4:17 min/km). Następnie towarzyszył mi na City Trail, gdzie również uzyskałem swój drugi czas na 5 km (19:33, 3:55 min/km). Ostatnim biegiem z grosikiem była Warta Trail 24, gdzie pierwszy raz przekroczyłem 💯, a dokładniej 125 km.
I właśnie po Warcie grosik się zawieruszył. Panika. Przerażenie. Strach. Niepewność o przyszłość. Jak żyć? Po 2 minutach nie intensywnych poszukiwań znalazł się obok żelów i dextro, które zostały po biegu. Uff, ulga, napływ nowych sił, pewność, że wszystko się uda.


Z Run Away Team spotykamy się na dworcu w Katowicach. Od dobrych dwóch lat nie jechałem na zawody w tak licznej ekipie!


Podróż pociągiem zdecydowanie przyjemniejsza, niż ostatnim razem, gdy jechałem do Poznania na półmaraton. 

Na tym zdjęciu też jestem, ktoś mnie znajdzie? 

Widzicie te oko pod Becią? To ja!

Pierwsze kroki w Poznaniu skierowaliśmy na targi. Pakiety odebrane, zdjęcia porobione 





Rzeczy zostawione w hostelu, ruszamy na miasto w poszukiwaniu pożywienia. Parę metrów i znajdujemy da grasso. Okej, brzmi jak plan 



Rynek w Poznaniu. Ostatnio jak byłem, to był w remoncie. Teraz już lepiej wygląda, ale i tak nie załapaliśmy się na koziołki. 





Most świętego Rocha. Nie wiem co to, ale był na styku dwóch kratek, więc trzeba było go zaliczyć 😂


Z reguły dzień przed biegiem staram się jeść zdrowo i przede wszystkim mało. O ile z ilością się w miarę udało, to nie wiem czy promocja na Desperadosy i pizza 🍕 pomogły 🙄 Nie da się jechać ekipą na wyjazd i nie integrować się przy procentach 🤫

Tak więc w dzień zawodów wstajemy kompletnie niewyspani, zmęczeni i bez energii. Straszna duchota, człowiek ledwo co się rusza jak mucha w smole, a tu każą mu biegać... 
Idziemy na poszukiwania żabki i kawy, a tu surprise mada faka, w niedzielę otwarte od 11...
Znaleźliśmy jedyny otwarty sklep spożywczy, a w nim wczorajsze pączki i bułki. Jesteśmy uratowani!

W kuchni w hostelu była dostępna kawa, w miarę zaczynamy funkcjonować, więc idziemy na rynek. 




Ostatnie chwile w hostelu
 

 
 
O 11 grupowa zbiórka i kierujemy się w strone Targów. Żar leje się z nieba, torby coś strasznie nabrały wagi, ogólnie męczarnia. Docieramy razem z rzeszą innych biegaczy, bezproblemowo ogarnęliśmy depozyty. Co teraz? Mamy ponad 1,5h do startu. Stanie w kolejce do zdjęcia na ściance brzmi słabo... 

Po 12 otwierają się bramki do stref startowych. Oczywiście moje ADHD kazało nam wyjść na pełne słońce i stać w nim przez dobre 40 minut. Wiadomo, trzeba było zając lepsze miejsce. Zawsze lepiej startować, gdy przed Tobą jest tylko 2148 biegaczy, zamiast 3 tysięcy.



 

Jak widać bezchmurne niebo. Tysiące osób i pełno asfaltu. Stojąc w tym piekarniku mieliśmy obawy, czy w ogóle dotrwamy do startu...
13:00 nareszcie zaczynamy! Początkowe 150m po placu targów wśród wiwatów kibiców, następnie przez przejście w bloku, które bardzo przypominało Bieg dla Słonia na Stadionie Śląskim. Po drugiej stronie kolejne rzesze kibiców, emocje aż ciarki przechodzą. Naprawdę, dla tych kilku chwil na początku biegu warto było jechać do Poznania.
Pierwsze kilometry bez szału, bardzo duży tłok. 
Bodajże na 4tym kilometrze, na przejściu dla pieszych stała trójka Afrykańczyków, którzy dopingowali kibiców rytmicznym śpiewem, tańcem i klaskaniem. Fajnie to brzmiało, aż żal, że człowiek leciał dalej i nie mógł posłuchać dłużej. 
Pierwsze 5 km pokonuje w czasie 25:28. Szału ni ma, ale w końcu miało być for fun co nie?
Na 6 albo 7 kilometrze spotykam znajomego z Bytomia. Chyba do 15 kilometra biegliśmy razem, co chwile rozmawiając. Wątpie, bym kiedykolwiek wcześniej biegł tak długo z kimś na zawodach i rozmawiał. Wiadomo, było to luźne tempo, w granicach 5:00-5:10, ale i tak spora nowość, jeśli chodzi o moje starty.
Na 10 kilometrze miałem drobną awarię zegarka, a mianowicie chciałem usunąć powiadomienie i zlapowałem okrążenie... Na szczęście było to 60m po pełnym kilometrze, więc łatwo było w głowie odjąć i ustalić właściwy dystans.
Na 3cim punkcie, w okolicach 15 kilometra, dopadam do banana, który nadzwyczajnie dodał mi sił.
O ile pierwsze 15 kilometrów w granicach 5:00, to po bananie przyspieszam do 4:30-4:40 min/km. I to na pełnym luzie. Z uśmiechem na twarzy wymijam kolejnych zawodników. Byle do półmaratonu, plan minimum będzie wykonany, później to już lajcik.
Na 20 kilometrze dużo się działo. Najpierw Becia pisze, że dogonił ją Małysz. Później zaczęło kropić, a na końcu spotkałem Warszawskiego Biegacza, który biegł rodzinnie z wózkiem. Zatrzymuje się, pytam czy moge zrobić z nim fotke, zbijam piątke i lece dalej.

Na zdjęciu obok niego wyglądam fest ulany, ale to tylko złudzenie optyczne :D

Deszcz coraz mocniej pada, w tle słychać grzmoty. Robi się coraz zimniej, a wiatr jak zwykle wieje w twarz. Kilometry mijają, a ja czuje coraz większe zmęczenie. Na 25 kilometrze decyduje się na red bulla rozcieńczonego z wodą. Szczerze to nie smakował za dobrze, zwłaszcza na ciepło. Zerkam na ściąge w telefonie
 
Szybko przeliczam w głowie i dochodzę do wniosku, że nie ma szans na 30 kilometrów. Trochę podcięło mi to skrzydła i zniechęciło do dalszej walki, ale tempo cały czas w granicach 5:00, więc nie było tragedii. 
Niedaleko mnie biegnie ekipa dziewczyn z Team Asics (nie wiem czy dobrze zrozumiałem), która motywuje biegaczy do biegu. Słysze, że ktoś mówi, że Małysz będzie za 200m. 200m? No to pizda na gaz! 28 kilometr tempo wzrosło do 4:36 a tu auta pościgowego jak nie było tak nie ma!
W końcu jest! Wyjmuje telefon, robie zdjęcie za zdjęciem

 

Zatrzymuje się, chce wyłączać Garmina, a tu wszyscy dalej biegną. Patrze na pojazd który mnie minął... niee, zdecydowanie nie wyglądało to jak Porshee z Małyszem. Chcąc nie chcąc wracam do truchtu i czekam na właściwe auto pościgowe.
Po drodze mijam chorągiewke z 71 kilometrem. Jeszcze nie dzisiaj, ale może kiedyś?

Jestem z pokolenia, które lata temu, każdy weekend siedziało przed telewizorem i oglądało skoki narciarskie na fali Małyszomani. Po tylu latach, po tylu kilometrach w końcu moge na żywo zobaczyć Adama Małysza! No dobra, mignął mi tylko i na do datek na zdjęciach widać tylko fragment jego ręki. Ale był tam! Widziałem go! I prawie mam zdjęcie! Jestem tym usatysfakcjonowany :D




Udało się uciekać przez 2 godziny 21 minut i przebiec 28,7 km. Niewiele zabrakło do celu, ale patrząc na to, że tydzień temu biegłem 125 km, jaki upał dzisiaj panował, wiatr i kac, nieprzespana noc i brak jedzenia, to z wyniku jestem zadowolony.
Człapie pomału do następnej chorągiewki z kilometrem. Czekając na autobus załapuje się do zdjęcia z w/w grupą Asicsa


Przyjazd transportu strasznie się dłużył, później jechaliśmy ściśnięci jak sardynki w puszce. Co jakiś czas zerkam na stronę Eurosportu i ślędze relacje na żywo. Dominika Stelmach kolejny raz wygrywa całego Wingsa, niesamowita kobitka! 
Spoglądam na zegarek i coraz bardziej się stresuje, że nie zdąże na pociąg. Na szczęście kierowca nie wysadzał nas na pętli tramwajowej, a podjechał pod targi. Wysiadam, od razu biegiem po medal. Pierwsze 4 metry jak Usain Bolt, później przyszedł kryzys i musiałem przejść do marszu. No cóż, łydeczki zabolały.
Przy mecie czekała już cała drużyna Run Away Team. Przepraszam za spóźnienie 
 
Szybkie zdjęcie z Becią na tle mety i biegiem na dworzec.


Dopiero siedząc w przedziale, mogłem wziąć się za uzupełnianie kalorii. Tak, jadłem 4 godziny. Tak po powrocie do domu dalej jadłem. Tak, łatwiej mnie ubierać niż karmić. Podziękowanie dla drużyny za ogarnięcie jedzonka.
 
 
Powrót dość szybko zleciał w świetnej atmosferze. Naprawdę, przyjemnie się jechało pociągiem, nie wykluczone, że jeszcze się skusimy na wspólny wyjazd.


Ogólnie jestem zadowolony, nietypowy sposób zawodów, goniąca meta, atmosfera, kibice, oprawa. Fajne to było. Jeśli by to był mój główny bieg, to bym był zawiedziony, że nie walczyłem o 35km albo chociaż o 30. Ale traktując to jakie bieg for fun, bez spiny to uważam, że był on bardzo udany :)
Trochę statystyk z biegu.






Nazwa: Wings for Life
Data 05.05.2024
Dystans:  28,7 km
Czas: 2:21:21
Tempo: 4:56 min/km
Przewyższenia: 103m
Miejsce w Poznaniu: 446 / 8000
Miejsce na świecie: 3797 / 265818
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 35

Najlepsze międzyczasy:
5 km: 23:26 (4:41 min/km)
10 km: 47:42 (4:46 min/km)
21,097 km: 1:42:49 (4:52 min/km) - 3ci wynik w roku i 9ty w karierze