Ultra Błatnia 24h dla Ksawerego, 17 luty 2024
O tej inicjatywie słyszałem już jakiś czas temu, ale nigdy wcześniej nie udało mi się w niej wziąć udziału. Szczerze mówiąc, w tym roku też nie planowałem... Wszystko zmieniło się 13 stycznia podczas Zimowego Biegu Zbója. Stałem wtedy przy mecie, czekałem na Becie i gadałem z Ciastkiem. Opowiadał o swoich planach startowych i wspominał właśnie o Ultra Błatniej. Zaciekawiło mnie to i stwierdziłem, że czemu nie? Na 17-18 luty nie mieliśmy żadnych planów, a w ramach wybiegania zrobić pare wejść na Błatnią i przy okazji wspomóc Ksawerego? Becia bardzo szybko zgodziła się na ten start, pare dni po Zbóju zapisaliśmy się i się zaczęło.
Początkowo plan był taki, że w sobote do 16 miałem być w robocie. Mieliśmy przyjechać na 18, zrobić może 30km i wrócić do domu. Jako, że planowaliśmy luźne wybieganie, w tygodniu poprzedzającym Ultra Błatnią robiliśmy normalne, mocne treningi. Becia na biegowo, sporo tempówek i interwałów, natomiast u mnie, z biegowych akcentów, to były tylko mocne podbiegi. Tak to więcej pływałem w basenie i jeździłem na rowerze. W weekend 16-18 luty była do zdobycia odznaka w Garminie za 40-kilometrową jazdę na rowerze, więc oczywiście ją zrobiłem w piątek, dzień przed startem. Jeśli do tego dodać 35 tyś kroków w robocie, to mogło wyjść dość ciężkie wybieganie. Ale to tylko 30km, więc na lajcie.
Wszystko zmieniło się w piątek po 14, kiedy dostałem informacje, że jednak mam wolny weekend... Szybka zmiana planów, jedziemy w sobote na 12tą i próbujemy zrobić najwięcej jak się da. Czy uda się 100km? Będzie ciężko. Może 12h? Tak na spontanie bez przygotowania? Zobaczymy co wyjdzie, plan minimum to przebiegnięcie maratonu.
W sobote z rana powitał nas deszcz. Szybkie pakowanie, standardowa nerwówka i dylematy, co zabrać i jak się ubrać. Na szybko udało się załatwić opieke nad psem (zawieźliśmy go przed startem do rodziców), natomiast kot miał wolną chate i mógł robić co jej się żywnie podoba. Cała podróż w deszczu i w Jaworzu również przywitał nas deszcz.

Zwykle na starcie zawodów staramy się być zdecydowanie wcześniej, ale jako, że jest to charytatywne wybieganie, to przyjeżdżamy niemal na styk. I zaczyna się pierwszy problem, a mianowicie brak miejsca parkingowego. Udało się zaparkować w zatoczce koło przystanku autobusowego, jakieś 800m od startu. Spoko, mamy jeszcze pare minut, zdążymy. Idąc do biura zawodów spotykamy sporo znajomych. Ustawiamy się w kolejce po odbiór numerków i kolejna niespodzianka. Są pakiety startowe! Nie przewidzieliśmy tego na biegu charytatywnym. Mało tego, jeszcze wzięliśmy udział w loterii, Becia wygrała książke, a ja wejściówke do parku rozrywki w Szczyrku. Trzeba wracać do auta zanieść to wszystko. Kolejnym problemem był...pas na numer startowy. Od zawsze biegam w jednym i tym samym, który kupiłem lata temu w decathlonie. Tym razem postanowiłem wypróbować nowy, który dostałem w pakiecie na Biegu Zbója w tamtym roku. Wszystko spoko, ale w numerze startowym były takie małe dziurki, że nie szło tego przecisnąć. Męczyliśmy się, próbowaliśmy poszerzać kluczami, a dopiero na koniec przypomniałem sobie, że mam nóż w aucie. Raz dwa udało się z tym uporać i można zaczynać.

Na trase weszliśmy z około 30 minutowym opóźnieniem. Spoko, to luźne wybieganie, nie ma pośpiechu. Trasa sama w sobie była bardzo prosta. Spod wiaty w Jaworzu, żółtym szlakiem wchodzimy na Błatnią, robimy małe kółko i wracamy niemal tą samą drogą. 4,5 km do góry, a potem 4,5 km w dół.
Na początku podbiegu spotykamy Tomka Wysockiego, więc oczywiście od razu zaczynamy biec, by lepiej wyglądało zdjęcie. Biegniemy już pare metrów (na stromym podbiegu!), gdy Tomek gada, że włączał aparat i dopiero teraz może zrobić zdjęcie. Serio? To po co przez te pare metrów się człowiek męczył? :D
Na 3cim kilometrze podbiegu zaczynał się fragment, który najbardziej nam się spodobał. Mocno trailowy, wąski, techniczny z dużą ilością błota! Najpierw przy kamieniu z tabliczką odbijało się na pętle, był lekki zbieg, chwilę później krótki, ale stromy. Następnie kręta ścieżka, błoto, strumyczek, korzenie, kamienie, jeszcze więcej błotka. Ten fragment zawsze pokonywany z uśmiechem na twarzy i dużą frajdą
Po wybiegnięciu była już niemal ostatnia prosta na szczyt Błatniej. Szeroka droga, oczywiście błotnista, później stromy skręt w lewo, wąska ścieżka i wychodziło się koło Rancza na Błatniej. Stamtąd już koncek do Schroniska, tron, a potem zbieg do wiaty w Jaworzu. Na zbiegu trzeba było uważać, bo oprócz błota i luźnych kamieni, gdzieniegdzie był jeszcze lód.
Aaa i jakby ktoś pytał, czy w górach jest śnieg to tak! Oto dowód:
Koło schroniska na Błatniej jest mural, postanawiamy co pętle robić przy nim zdjęcie.
Wspominałem o tronie na Błatniej. Na Klimczoku mamy zdjęcie, natomiast tutaj jeszcze nie. Becia staje obok, cyk i ma fajną fotkę. Potem moja kolej, kucam udając, że siedze, pstryk i wygląda choćbym cisnął klocka...
Pierwszy podbieg pokonaliśmy w czasie 56:27 (11:50 min/km) i zaczynamy zbieg. Jak nigdy czułem fest radość i lekkość na zbiegu! Zwykle na podbiegach wyprzedzałem Becie, a na zbiegu nie mogłem jej dogonić, tym razem było inaczej i niemal wszystkie zbiegi czułem na sobie jej oddech. Bez hamowania, żeby nie zajechać czwórek, ale i bez zbędnego przyspieszania. Po prostu zbieg na luzie. Zajęło nam to 22:41 (6:00 min/km, chociaż momentami było poniżej 4:30 min/km) i ani się obejrzeliśmy jak wbiegliśmy pod wiate szukając jedzenia. Pełno ciast, co chwile nowe dodawane, ekspres do kawy, woda, herbata, izo, zupa, orzeszki i cała masa innych smakołyków. Na początek delikatnie, trzeba zachować miejsce na później. Flaski napełnione, lecimy na kolejną pętle.
Cały czas pada, przez co robi się jeszcze więcej błotka. Trailowy fragment najprzyjemniejszy, później przerwa fizjologiczna, korzystając z okazji foteczka i wspinamy się dalej.
Błatnia zdobyta 2gi raz, więc kolejne zdjęcie przy muralu. Drugie podejście 59:51 (12:32 min/km)
Na zbiegu wyprzedzam bardziej Becie, zatrzymuje się i próbuje odblokować telefon, by nagrać filmik. Nie jest to łatwe, cały mokry, ciągle pada.
Zbieg zajął nam 23:12 (6:09 min/km) i można skosztować kolejnego ciasta i tym razem popić go kawą.
Na trzecim podejściu kolejny raz mijamy Ciastka. Jest pare metrów przed nami i pozuje do zdjęć. Nie wiem czemu ludzie chcieli mieć z nim zdjęcie. Może przypadkowo go wciągali do kadru, a może dlatego, że biegł przebrany za Williama Wallace z Braveheart, wymachiwał mieczem i krzyczał "FREEDOM!!". Korzystamy z okazji, że nie zbiega i również robimy z nim zdjęcie.
Chwilę później spotykamy Michała i Beate. Poznaliśmy ich w zeszłym roku na biegu 12h. Był to nasz debiut w biegu czasowym i otrzymaliśmy od nich sporo cennych rad i wskazówek.
Tym razem, podczas trailowego odcinka postanawiam nagrać filmik. Strasznie żałuje, że nie mam GoPro (zostawiłem w aucie...). Najpierw nagrywam zbieg Beci
A później Becia mnie nagrywa. Polecam oglądać z dźwiękiem, fajnie słychać mlaskanie błota.
Tuż po nagraniu filmiku, jest zbieg, ostry winkiel w lewo i stromy błotny podbieg zakończony strumyczkiem. Na tym zakręcie, za drzewem siedział schowany Tomek Wysocki i robił zdjęcia. Jak błysło fleszem to się Becia aż przestraszyła, natomiast ja się ucieszyłem, idealne miejsce na zdjęcie! Krzycze do Tomka "fajne miejsce, miałem nadzieje, że tu będziesz!".
Chwile potem sięgam po dextro, później okazało się, że zgubiłem wtedy rękawiczki. Po ciemku, w blŏcie już ich nie odnalazłem.
Błatnia x3 pokonana w czasie 1:02:42 (13:08 min/km) i ląduje kolejne zdjęcie koło schroniska:
Zbieg był ostatnim "biegowym" zbiegiem, który pokonaliśmy w 23:30 (6:07 min/km). Kolejne ciasto, kawa, zdjęcie i ruszamy na 4tą pętle. Przestało padać, na niższych wysokościach nie było mgły i poprawiła się widoczność, więc w końcu można było zrobić selfie z widokiem na góry!
Podczas podbiegu Becia gada, że następny zbieg będzie już przy szarówce i będzie trzeba szykować czołówki. Taa mhm, nie zdążyliśmy dojść do rozwidlenia szlaku, a ktoś prąd wyłączył i momentalnie zapadła ciemność. Jakby tego było mało, w miare wzrostu wysokości mgła była coraz bardziej gęsta, tak, ze ledwo szło zobaczyć wyciągniętą przed siebie ręke. Noo powiem szczerze, że w takich warunkach pierwszy raz biegaliśmy. Ciemno, mgła, środek lasu, kompletnie nie widać drogi. Człowiek biegnie na ślepo, co chwila ślizgając się na błocie. A wyszliśmy tylko lekko potruchtać po górach, co poszło nie tak?
Przy muralu kombinujemy jak zrobić zdjęcie po ciemku, chyba widać 4 palce :P
4 pętla pokonana w czasie podbieg 1:01:31 (12:53 min/km) i 30:55 (8:11 min/km) na zbiegu. Widać, jaka różnica w pokonywaniu zbiegu! Już nie było lekkiego biegu na luzie w tempie 5:30, a ciężkie hamowanie przy niemal 0 widoczności i tempie 8:0. Ojj, mięśnie czworogłowe ud odczuły ten fragment.
Docieramy do wiaty, Becia robi kawe, a ja nalewam izo do flaska. Oczywiście otwór mały, miarka duża i sporo się rozsypało wokoło. Słysze, jak ktoś mówi, żeby tego nie marnować a wciągnąć, lepiej pobudzi. Odwracam się i widze Marka, którego poznałem 2 lata temu na Biegu Zbója. Rozmawialiśmy o Piwnej Mili, którą organizowała jego grupa. Siemianowice i Przyjaciele Biegają. Oczywiście na piwnej mili też się spotkaliśmy i doszli do wniosku, że Wielki Zbój to pikuś, bieganie po 4 piwach to jest wyczyn! Nie miałem z nim jeszcze zdjęcia, więc wykorzystuje okazje
Pod wiatą natykam się też na Tomka Wysockiego i z nim też robie selfi.
Zaczynamy 5te podejście na Błatnią i podziwiamy nocne widoki oświetlonego Bielska
Jako, że moja czołówka ma zdecydowanie mocniejszą baterie od czołówki Beci, decydujemy się na podbiegach korzystać tylko z mojej, a oszczędzać lampke Beci na zbieg. Niby spoko, ale często zapominam o tym. Po prostu, podczas biegu lubie rozglądać się na boki, a wtedy Becia zostaje bez światła. W pewnym momencie spoglądam w góre, patrze jak księżyc fajnie widać. Wspominam o tym Beci, a ona złości się na mnie, że się przez to potknęła i prawie straciła zęby...
Na trailowym etapie, przeszedłem przez strumyczek, widoczność praktycznie zerowa, Becia pare kroków za mną. Nagle słysze dziwny odgłos, coś jakby szczeknięcie. Momentalnie żołądek podszedł do gardła, hercklekoty, serce bije jak oszalałe a ja świece próbując dostrzec jakie zwierze wydało ten odgłos. Ciemno jak w dupie u Murzyna i kompletnie nic nie widze. Zastanawiam sie, w którą stronę uciekać, a Becia się ze mnie śmieje. Okazało się, że stanęła na kamieniu, on się uniósł a potem chlapnął w błoto wydając ów dziwny szczek, który mnie wystraszył. Okej. kontynuujemy wspinaczke, która zajęła 1:05:09 (13:39 min/km)
Już prawie jesteśmy przy schronisku, jak pojawia się za nami jakieś światełko. Spoko, dawno nikogo nie widzieliśmy. Okazuje się, że to Ciastek! Robimy razem zdjęcie przy naszym muralu.
Cały zbieg do wiaty gadamy, przez co nie dość, że zapomnieliśmy o bólu czwórek, to jeszcze czas szybciej zleciał. 29:12 (7:44 min/km) zleciało jak mrugnięcie. Kilometr przed wiatą migają mi w ciemności oczy, zmieniam światło czołówki i dostrzegam zająca. Zawsze cieszą nas dzikie zwierzęta!
Pod wiatą się rozdzielamy, Ciastek wrzuca relacje z biegu, a my kontynuujemy wspinaczke. Czuć już zmęczenie, dystans i przewyższenia robią swoje. Na naszym ulubionym fragmencie ponownie widzimy oczy, tym razem jest to kot, który siedzi i bezczelnie obserwuje jak taplamy się w błocie. 6te podejście na Błatnią zajmuje nam 1:04:53 (13:36 min/km) a na szczycie mamy problem, jak ogarnąć zdjęcie przy muralu. Na szczeście ktoś akurat przebiegał, poświecił nam czołówką i się udało.
Dopiero za 6tym zbiegiem omijamy dużą kałuże na trasie. Na poprzedniej rundzie Ciastek pokazał nam skrót, tak to cały czas taplaliśmy się w błotku. Uda już bolą, dalej ciemno, mgła i błoto, zbieg pokonujemy w czasie 31:40 (8:23 min/km).
Pod wiatą standardowo ciasto, a oprócz tego fest mnie wzięło na słone, wiec rzuciłem się na orzeszki.
Szybka decyzja co dalej, Becia stwierdza jak to co? Biegniemy dalej. No dobra, długo mnie nie trzeba namawiać. Podejście już ledwo, ledwo. Czuć te przeszło 50km w nogach, a przypominam, że jest to start na spontanie. Uszliśmy może 500m i widzimy zbiegającego Ciastka, który mówi, żebyśmy poczekali na niego. Został bez partnera, z którym biegł, bo pojechał on zawieźć Agę do szpitala (na 2 albo 3 kółku poślizgnęła się na lodzie i uszkodziła kolano). Odpowiadam by nacisł, po czym delikatnie kontynuujemy wspinaczke. Zmęczenie oraz brak przygotowania solidnie dają się we znaki, postanawiamy, że na tej pętli kończymy. Ciastek dość szybko nas dogania. Zajmujemy się rozmową i jakoś udaje się wdrapać na szczyt, co zajęło nam 1:20:52 (16:56 min/km).

Na szczycie Błatniej strasznie wieje, szczególnie odczuwa to Ciastek, który jest w sukience i krótkim rękawku... Decyduje się odłączyć od nas, by szybciej się ogrzać przy ognisku, niemniej jeszcze przez ładne kilka minut widzimy go przed sobą. Tym razem nie ma zbiegu, jest delikatny spacer. Mięśnie i zdrowie nie pozwalają na więcej. Po drodze spotykamy zawodnika, który dopiero co zaczął rywalizacje. Przyjechał z Ustronia przed północą i planuje pospacerować po górach do 12. Super, naprawdę fajne to, że tyle ludzi przyjechało na tą imprezę. Sporo było dzieci, nawet na rowerach wjeżdzali. Rozmowa zajmuje nam całe zejście i pozwala zapomnieć częściowo o bólu. Ostatnie zejście zajęło nam 45:22 (12:01 min/km) czyli słabszym tempem, niż początkowy podbieg. Jakiś kilometr przed metą widzimy światła przy trasie. Co to jest? Może ktoś siedzi i odpoczywa, a może myśmy zabłądził? Nie było tego wcześniej. Okazało się, że Tomek Wysocki przygotował foto pułapkę!
Pod wiatą spotykamy Ciastka, który telepie się z zimna. Ubrania zostały w aucie, a auto na sorze. Oddaje mu swoją czołówkę i zapasowe rękawiczki, po czy wracamy do domu.



Jeśli chodzi o biegi ultra, to cały czas dopiero raczkujemy. Popełniliśmy sporo prostych błędów, zwłaszcza organizacyjnych. Czy była szansa zrobić 100km? Pewnie była, ale nie na spontanie. Być całe 24h na trasie? Jeśli by się to wcześniej zaplanowało, załatwiło opieke nad zwierzakami, wolne w robocie, przygotowanie sprzętu itp to pewnie i dałoby rade. Można było przyjechać wcześniej, zaparkować auto bliżej wiaty i mieć wszystko "pod ręką". Po 5 kółku zaczęliśmy odczuwać brak kijków. Był to nasz pierwszy bieg od dawna, w którym ich nie używaliśmy, a już na pewno najdłuższy. Kijki były bezpieczne w bagażniku, ale komu by się chciało nadrabiać 1,5 km by je wyjąć? Przy okazji można by wziąć zapasowe rękawiczki, ale w sumie po co...
Ogólnie jestem z nas mega zadowolony, na spontanie, w ciężkich warunkach, bez
przygotowania udało nam się zaliczyć 7 podejść na Błatnią! 63,5 km i
3343m przewyższeń robi robote!
Ultra Błatnia pewnie zacznie pojawiać się w naszym biegowym kalendarzu. Mam nadzieje, że następnym razem będziemy na nią przygotowani i uda się wykorzystać całe 24h!
Nazwa: Ultra Błatnia 24h dla Ksawerego
Data 17.02.2024
Dystans: 63,51 km
Czas: 12:08:49
Tempo: 11:29 min/km
Przewyższenia: 3343m
Średnie nachylenie: 52,64 m/km
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 4
Miejsce na liście największych wzniosów: 2
Miejsce na liście największych nachyleń: 11
7 wynik na 50 km (9:15:03, 11:06 min/km)
Zobacz też: