Warta Trail 24
czyli kolejne starcie z Ultra
Kolejny bieg 24-godzinny
Jak do tego doszło? Nie wiem. Przecież nie lubie ultra, większą radoche mam z krótszych biegów w tempie. Więc co tam robiłem? Trzeba się troszke cofnąć w czasie...
2016 rok, stoję na starcie Bytomskiego Półmaratonu i słyszę rozmowe o bieganiu w górach, o 100 kilometrowym ultra. Jak to w ogóle możliwe? Przecież to muszą być jacyś nadludzie! I taka nieśmiała myśl się pojawiła, że ja też chce!
2023 rok i pierwsze próby pokonania 100 kilometrów. Wszystkie zakończone niepowodzeniem. Najpierw podczas biegu 12-godzinnego na bieżni stadionu (zdjęli mnie z trasy z mocnymi poparzeniami po 82 km), później na Super Trail 130 podczas DFBG (na 93 km mnie odcięło i zwozili mnie z trasy).
2024 rok i kolejne przymiarki. 2x Ultra Błatnia 24h i 2x nie udało się wytrwać na trasie na dłużej. I w końcu nadchodzi ona - Warta Trail i moje pierwsze 100 kilometrów (a dokładniej 125 km).
Cel spełniony, ale dalej niedosyt, bo przecież miałem to zrobić w górach.
2025 rok i kolejna
Ultra Błatnia. Tym razem spełniam swoje marzenie i pokonuje 100 kilometrów w górach. Niestety końcówka to walka z bólem czworogłowych ud i zniechęceniem. I kolejny raz dochodzę do wniosku, że ultra nie jest dla mnie.
2025 cd bo już po miesiącu staję na starcie kolejnego ultra, tym razem nie biegu czasowego, a normalnego wyścigu.
100-kilometrowego wyścigu. Po lasach i bezdrożach. Wyścig i rywalizacja wpłynęły lepiej na moje zdanie o ultra? Zdecydowanie nie. Kolejny raz doszedłem do wniosku, że to nie dla mnie i na 70 kilometrze zdecydowałem się zejść z trasy. Stety albo niestety dostałem takie wsparcie, że nie pozostało mi nic innego, jak zmartwychwstać i kolejne 20 kilometrów biec tempem 5:10 min/km...
I oto nadchodzi ona, cała w zieleni i piaskach - Warta Trail 24. Po Błatniej byłem aż zły na siebie, że zapisałem się w pierwszym terminie i trzeba tam wystartować. W tym samym czasie są Pieniny Ultra Trail, Wielka Prehyba z całą elitą Polskiego trailu. Nie ukrywam, że wolałem być w Szczawnicy, niż Patrzykowie. Po Ultra ZADEK byłem ciekawy, czy dam rade samemu, bez niczyjej pomocy pokonać słabości i nie poddać wyścigu.
W końcu mam w sobie trochę z Janusza Biznesu, więc skoro opłacone to szkoda stracić kasy i jedziemy na Warte. Plan jest taki, by spróbować ile się da, a potem zamiast walczyć i się złościć to wziąć aparat i porobić zdjęcia na trasie.
Początek
Ogólnie to był problem z spakowaniem się do auta... 2 biegaczy, każdy mądrzejszy niż przed rokiem i każdy spakowany na każde warunki pogodowe. Do tego bagaże na tygodniowy urlop na działce, również na każdą pogode. Sprzęt rowerowy, by aktywnie się regenerować. No i pies, który radośnie merdał ogonem na myśl o podróży samochodem
Lekkie deja vu bo pogoda na działce jak przed rokiem - bez ani jednej chmurki na niebie.
Tym razem auto sprawne i jedziemy własnym transportem do Patrzykowa. Odbieramy pakiety, które podobnie jak przed rokiem bardzo bogate. Czapka, buff, opaska, ręcznik, miarka i trochę jedzenia od sponsorów. Takie duże troche. Na wypasie :P
Zaraz za biurem spotykamy Piotrka, którego poznaliśmy na poprzedniej edycji. Krótka gadka i udajemy się na konkurs śpiewacki. 2 minuty wstydu ale wygraliśmy po pluszowym misiu. Oczywiście jest pełne nagranie z tego, ale oczywiście Wam tutaj go nie pokaże :P
Warta Trail 24
Jadąc na start ustaliliśmy, że podobnie jak przed rokiem pierwszą pętle dla przypomnienia zrobimy razem, a później każdy leci swoje. Krótka odprawa, coś tam o stadzie wilków i jenotach (dalej nie wygooglowałem co to są jenoty...) i już odliczanie.
3, 2, 1 i zaczynamy! Po jakichś 50m doszło do nas, że wszyscy zostali z tyłu, a my jakoś tak dziwnie startnęli do przodku. Wyglądało to choćby na Wingsie albo jakimś dużym maratonie, gdy ktoś chce mieć swoje pare sekund sławy i biegnie od początku na maksa. No cóż, moim zdaniem reszta zaspała, a nie że my sie wyrwali.
Trasa dobrze znana, niewiele się zmieniła względem poprzedniego roku. Ot ciut mniej gałęzi, tam więcej trawy. Piasek jak był tak był.
I tutaj pojawia się pierwsza różnica względem poprzedniego roku. W 2024 już na początku trzeba było przejść do marszu, a średnie tempo pierwszej pętli to było 6:22 min/km. A jak w tym roku? Sił było zdecydowanie więcej, zwłaszcza Becia znacząco się poprawiła i bez problemu utrzymywała lepsze tempo, bez szarpania, bez marszu, a z rozmową. Po pierwszej pętli tak fajnie się biegło, że na spontanie postanowiliśmy kontynuować zawody razem. Efekt? Pierwsze 3 pętle to nasze najszybsze 3 pętle na tej trasie (a w sumie już ich 18 zrobiłem).
Tym razem bufet przy starcie/mecie nieznacznie się różnił w porównaniu do zeszłego roku. Zabrakło wafli ryżowych z nutellą, natomiast co 4h były ciepłe posiłki. Pizza, zupa krem, gołąbki, pierogi, lane kluski, makaron... Wszystko w wersji mięsnej i wege. Do tego oczywiście zimna płyta ze wszystkim, co potrzeba ultrasom. Nie można zapomnieć o organizatorach i wolontariuszach, którzy byli bardzo pomocni. Tym razem, pomny doświadczeń z Zadka, zdecydowałem się przyjąć nalewke :P
Tak, na biegi głównie jeżdże by się najeść...
Do 50 kilometra wszystko fajnie, później Beci zbuntował się żołądek. W ogóle nie współpracował, nie dość, że chciał wyjść na zewnątrz, to jeszcze odmówił przyjmowania pokarmu. A wiadomo, że bez paliwa to się daleko nie zajedzie.
Bodajże na 6tej pętli, przy punkcie pomiaru czasu dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w czołówce biegu. Dla Beci to standard, no dla mnie było to miłe zaskoczenie. Od razu włączył się tryb rywalizacji i tempo zaś podskoczyło.
Zawsze tak jest, że jak ja mam moc i chęci do biegu, to Becia łapie kryzys, natomiast jak jej przechodzi i chce biec więcej i szybciej, to zaś ja walczę ze słabościami. Ot taka drobna ironia losu. Chociaż może to i lepiej? Zawsze ktoś jest monter o pociągnie wózek do przodku 😁
Z każdą kolejną pętlą więcej marszu, mniej biegu. Początkowo działało jeszcze powiedzenie, że jak nie możesz iść, to... zacznij biec. Niestety żołądek Beci był w coraz gorszym stanie i ostatnią wspólną pętle pokonaliśmy prawie w całości marszem.
W tym roku bardziej przygotowaliśmy się. Cóż, mamy ciut więcej doświadczenia w ultra i biegach 24-godzinnych. Tym razem nie marzniemy, długie spodnie, cieplejsza bluza, czapka, rękawiczki robią robotę i nocka pokonana bez większych problemów.
Piotrek z Klubu Biegacza Warta od dłuższego czasu namawiał nas, by powtórzyć zdjęcie z zeszłego roku. No cóż, lata mijają, kilometrów coraz więcej, a ja wciąż trzymam na rękach swoje szczęście.
Finalnie, po 21 godzinach i 9 pętlach (ok 140 km) Becia zdecydowała się zakończyć rywalizację. Naprawdę nie wiem, jak jej się to udało, ale przez 100 kilometrów biegła bez jedzenia.
Wiedząc, że mam szanse na podium, decyduje się na samotne pokonanie ostatniej, 10 już pętli. Tak, w tej chwili oboje już poprawiliśmy wyniki z zeszłego roku (8 pętli) a ja go jeszcze bardziej śrubuje.
I kolejny raz zadziała się magia ultra. Tym razem bez niczyjej pomocy. Cel? Zrobić jeszcze 1 pętle. Czas? Jak najszybciej. Efekt? Pierwsze 5 kilometrów solo poniżej 6 minut na kilometr. Mając w nogach już ponad 140 kilometrów. Jak? Nie wiem. Ale to jest to, za co koniec końców lubię ultra. Zmartwychwstanie. Biegowy haj. Jak zwał tak zwał. Jest misja do wykonania i ja wykonuje. Nie liczy się zmęczenie ani ból. Nie liczą się osoby wokół. Liczy się tylko przebierać nogami i to najlepiej jak najszybciej.

Niestety nie ma tak dobrze, po paru kilometrach powrót do kryzysów, ale i tak całkiem żwawym tempem pokōnuje trase. Tuż przed metą punkt kontrolny, sprawdzenie wyników i... Na dany moment Becia jest 2ga wśród kobiet, a ja 3ci wśród mężczyzn. Została godzina do zamknięcia trasy. Czy ktoś coś dokręci? Raczej nie. Czy chce pokonać jeszcze pół pętli, by mieć pewność? Oczywiście, że tak. Czy wyruszam? Nie ma takiej opcji. 7 kilometrów po piaskach, gdy człowiek ledwo stoi na nogach? To się może nie udać, już wolę odpocząć w aucie i poczekać na oficjalne wyniki i dekoracje.
Jedyne co mi się udaje to dokręcić do 100 mil, żeby dostać najwyższą biegową odznakę w Garminie 😁

Czekanie na dekoracje to jeden z gorszych momentów zawodów. Jest godzina 16:30, wstaliśmy przed 7 rano, poprzedniego dnia, czyli 36 godzin na nogach. Najpierw losowania nagród, (naprawdę, bardzo dużo i bardzo konkretne były. Dużo i bogatych sponsorów było w tym roku na Warcie!), później dekoracja krótszych dystansów i wszystko się przeciągało.
Jedna anegdotka z dekoracji, znalazłem 2 wolne krzesła, jedno dałem Beci, a samemu wróciłem po te drugie. Już chce je zabierać, gdy powstrzymuje mnie osoba siedząca obok, że jest to miejsce dla jego kumpla, który zając drugie miejsce i jest fest zmęczony i musi siedzieć. No spoko, nie ma sprawy, ja przecież moge postać. Wiedziałem, kto wygrał w biegu 24-godzinnym (Tomasz Czapla, z rekordem trasy i ponad 200-kilometrami!!), wiedziałem kto jest zajął najniższy stopień podium (ja :D), więc wywnioskowałem, że ów zmęczony kolega, stanie z nami na podium. Co się okazało? Ów umierający ze zmęczenia zawodnik startował w konkurencji 6-godznnej i spacerował z kijkami... Urocze.
Nagrody, podobnie jak w zeszłym roku, również konkretne. Drewniana statuetka i charakterystyczny medal z koła łowieckiego. Becia ponownie wygrała czołówke (mamy już 4 takie same, możemy je dopasowywać pod kolor czapki) i torebke sportową z 4F, natomiast ja dostałem śpiwór (który okazał się na mnie za mały. Nie wiem czemu Becia się z niego cieszy...) i torbe sportowa z 4F.
Zakończenie
Widać progres, nie tylko w przebytym dystansie, ale i czasie regeneracji, jaki potrzebuje organizm. W tamtym roku przez tydzień nie byliśmy w stanie zrobić kompletnie nic. Teraz? W tygodniu regeneracyjnym przejechałem ponad 220 km na rowerze, z czego zrobiliśmy wspólnie z tatą pierwszą 100-kilometrową trase :D
I podobnie jak przed rokiem, teraz też wrzuce pare widoczków z urlopu, które zapewne będą ciekawsze niż wszystko powyżej.
Videorelacja na YouTube:
Statystyki
Nazwa: Warta Trail 24
Data 26-27.04.2025
Dystans: 161,04 km
Czas: 23:44:42
Tempo: 8:51 min/km
Średnie tempo skorygowane względem nachylenia: 8:44 min/km
Średnie tempo ruchu: 7:42 min/km
Miejsce: 4/41
Procent najlepszych zawodników: 9,78%
Miejsce w kategorii: 3 - open M
Zawody numer: 67 (7 w 2025)
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 1 miejsce
Miejsce na liście największych wzniosów: 25 miejsce
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:26:15 (5:15 min/km)
10 km: 0:54:59 (5:30 min/km)
21,097 km: 2:02:44 (5:49 min/km)
30 km: 2:57:32 (5:55 min/km)
42,195 km: 4:17:52 (6:07 min/km) - 8my wynik w życiu
50 km: 5:19:03 (6:23 min/km) - 4ty wynik w życiu
100 km: 13:04:15 (7:51 min/km) - 2gi wynik w życiu
100 mil: 23:44:11 (8:51 min/km) - rekord życiowy
Spalone kalorie: 11 777 kcal
Szacunkowa utrata płynów: 12 661 ml
Średnie tętno: 119 bpm
Czas biegu: 13:08:30
Czas marszu: 7:44:16
Czas bezczynności: 2:51:56