Biegacz - amator lubiący zdjęcia, statystyki i pokonywanie własnych granic.

Moje zdjęcie
Ruda Śląska, Śląskie, Poland

Popularne posty

poniedziałek, 26 maja 2025

Bieg Wschodzącego Śłońca

 

Z archiwum zawodów

Bieg Wschodzącego Słońca, 7 sierpień 2022

 
Był to kolejny bieg, w którym bieg mnie najmniej interesował. Chciałem spędzić czas w grupie znajomych, a że przy okazji coś tam się pobiega, to tylko profit.
 
Bieg Wschodzącego Słońca czyli start o 4:30 rano i teoretycznie na Diablaku widzimy piękną panorame wschodzącego Słońca. Na szczęście nie ja ogarniałem transport, a po prostu w tym uczestniczyłem 😂 Zbieramy się pod wieczór u mnie pod blokiem, pakujemy się do auta i ruszamy. Seweryn i Dorota znali trase przez Słowacje, więc ja z Becią mogliśmy na spokojnie pogadać z tyłu i niczym się nie przejmować.
 

 
Na miejsce docieramy coś koło 1 w nocy. Nie umiemy po ciemku znaleźć biura zawodów, a za słaby zasięg, by sprawdzić na necie. Drzemiemy w aucie, a o brzasku ruszamy za innymi zawodnikami udającego się do biura. Był to chyba jedyny bieg, po którym mam bardzo negatywne odczucia względem obsługi. Gburowate, nie miłe i opryskliwe. Niemniej udaje się odebrać pakiety i przygotować się na start.
 
 
Był to chyba mój pierwszy start, w którym biegłem z czołówką w terenie. Ciekawe doświadczenie. Pozawalamy wszystkim cisnąć do przodku, a my z Becią delikatnie posuwamy się na przód. Tydzień wcześniej miałem DNFa na DFBG z powodu kontuzji, u Beci też kolano szwankowało, więc czysto rekreacyjny start.
 



 

 
Babia Góra do dzisiaj pozostaje najwyższym szczytem (1725m) jaki zdobyłem. Na niej też, po raz pierwszy odczuliśmy gwałtowną zmiane temperatury. Pomimo poranka ciepło, natomiast po przekroczeniu pewnej wysokości, momentalnie temperatura spadła i pojawił się bardzo silny wiatr.
Widoki? Mgła, że ledwo znaleźliśmy tabliczke informującą o szczycie. O jakimkolwiek wschodzie Słońca można było zapomnieć. 
 
 
 
Na Instagramie znajduje się filmik z panującymi warunkami.
 
Ze szczytu jeszcze jedna anegdotka. Seweryn wyciągał coś z plecaka i mu wiatr to porwał. Udało mi się to złapać, oddaje mu, a potem okazało się, że to jego batki. Wczorajsze. No cóż, jakbym wiedział, to bym nie łapał 😂
 
Zejście było dla mnie gorsze niż podejście, a to skuli w/w pasma biodrowo-piszczelowego. Wracając zaliczyliśmy kąpiel w jeziorze i zwiedziliśmy Nemestowo na Słowacji.
 



 
 
 
Nazwa: Bieg Wschodzącego Słońca
Data: 07.08.2022
Dystans:  4,73 km
Czas: 1:03:41
Tempo: 13:28 min/km
Przewyższenie: 856m
Średnie nachylenie: 432,14 m/km
Aktualne (maj '25) miejsce na liście największych wzniosów: 27
Aktualne (maj '25) miejsce na liście największych nachyleń: 0*
 
* Jedyny vertical

 

piątek, 23 maja 2025

Garmin Triathlon Tour Żyrardów 1/4 IM

Garmin Triathlon Tour

czyli kolejna próba debiutu w triathlonie
 

Wstęp, czyli od czego to się zaczęło
Pierwsze pomysły wystartowania w triathlonie pojawiły się... ponad 10 lat temu! Opisywałem to w wpisie o duathlonie, więc nie będe się powtarzał i od razu przejde do rzeczy.
 
Ostatnie dni przed startem
Po ciepłym i słonecznym początku maju przyszło załamanie pogody.
12 maja, czyli 5 dni przed startem pojawił się taki komunikat organizatora:
 

 
Panika, stres, załamanie, niepewność. Skąd mam wziąć pianke? Przeszukiwaliśmy olx i allegro w poszukiwaniu jakiejś używanej w okolicy. Nic. Nowa? Zdecydowanie za droga. Uratował mnie Jarek (tak, ten sam, który 10 lat temu namówił mnie na triathlon) i pożyczył mi starą pianke. 
Podjechałem do nich na rowerze, ponad 2 godziny pogadaliśmy o triathlonie, starcie itd. Wyposażony nie tylko w pianke ale i nową wiedze odetchnąłem z ulgą i zacząłem się stresować samym startem, a nie pianką.
W czwartek, dzień przed wyjazdem udało mi się ją przetestować na basenie. Krótkie, luźne 20 minut, a pare rekordów wpadło!
 

 
 
Piątek - w drodze do Żyrardowa
Największym problemem, było spakowanie roweru. Za nic nie chciał się ułożyć w całości, dopiero po rozmontowaniu siodełka jako tako się zmieścił. Pamiętałem o radach Ewy i Jarka i zaznaczyłem na sztycy wysokość.
 
 
3 godziny jazdy (w większości po A1 i DK) i już meldujemy się w Żyrardowie. Niestety nie zarezerwowałem wcześniej miejsca parkingowego przy hotelu, więc po odłożeniu bagaży trzeba było przeparkować. Po długich rozmyślaniach postanowiliśmy zaparkować już niedaleko zalewu, na wyznaczonym parkingu przy TLC. 

Obchodzimy Zalew Żyrardowski dookoła, obserwujemy jak ekipa stawia miasteczko. Boje na wodzie wyglądały na ogromne. I bardzo oddalone od siebie. 38x 25m na basenie wygląda lajtowo, natomiast otwartym akwenie wyglądało to zdecydowanie straszniej.
 




 
Udajemy się w strone hotelu, by w Da Grasso naładować węglowodany i trochę odpocząć. Wrócimy tutaj pod wieczór, o 19 ma być odprawa dla debiutantów. 




Pogoda nie dopisywała, zimno, co chwile kropi i do tego wiatr. W takich warunkach bardzo prawdopodobne było odwołanie pływania, ale o tym zadecydują sędziowie na godzinę przed każdym startem.
Odprawa bardzo konkretna, ciekawa i rzeczowa. Organizatorzy (jak i sędziowie) chętnie odpowiadali na pytania i pomagali zawodnikom. Bardziej mógłbym to porównać do biegów górskich, gdzie panuje lepsza atmosfera, niż do dużych zawodów asfaltowych, a jakby nie patrząc takie właśnie są te zawody.
 
.
Dzień przedstartowy kończe z 12 kilometrami spaceru i paroma zdjęciami.
 

 







 
Tuż przed snem zaswędziała mnie noga, podrapałem się i od razu swędzenie zamieniło się w pieczenie. Ściągam skarpetke, patrze, a tam ok 5-centymetrowy rumień ze śladem ugryzienia. Co to było? Do tej pory nie wiem. Niemniej nie napawało to optymizmem przed zawodami. Podobnie jak fakt, że od 2-3 dni organizm walczył z infekcją i jestem na lekach...
 
Sobota, będzie debiut czy nie będzie?
Poranna rutyna w hotelu, a następnie zaczynamy od spaceru. Po 2-3 km docieramy, wyjmuje rower, montuje siodełko... i oczywiście nie widać zaznaczonej linii. Pomny doświadczeń z duathlonu, zmieniam buty na te, w których będe startował, ustawiam wysokość, robie jazde testową, wszystko git.
Pianke i okulary zostawiam w aucie, biore tylko rzeczy na rower i bieganie i udajemy się do strefy zmian. Po drodze dowiadujemy się, że dla dystasnu 1/2 i 1/8 IM odwołali pływanie, natomiast 1/4 startuje najpóźniej i jeszcze nie ma decyzji.
Szybko znajduje swój numerek, jest w ostatnim rzędzie przy bramie, więc łatwo będzie później go odnaleźć.
 

 
Długo kombinowałem jak to wszystko ułożyć by było wygodnie i by nie zmokło. I tak, później się wracałem bo w złą stronę powiesiłem rower. Kiedyś to zapamiętam :D
 
Patrząc na warunki, dochodzę do oczywistego wniosku, że jestem beznadziejnie naszykowany do startu. Wziąłem strój triathlonowy, który jest bez rękawków. Do tego lekka czapka z buffa. Na rower dodatkowo bluza i tyle. Rękawiczki bez palców. Nic przeciwdeszczowego. Na szybko chciałem kupić rękawiczki, ale okazało się, że już 20 par sprzedanych i zostały ostatnie w rozmiarze M, na które moje łapy nie wejdą. Znalazłem w aucie stare polarowe rękawiczki, których czasem używam do odśnieżania, ale koniec końców i tak ich nie użyłem. Jedyne co, to kupiłem czapke z serii Garmin Triathlon Tour, więc troche mniej będzie wiało podczas jazdy.
Przed startem w ramach rozgrzewki wyszło nam 9 kilometrów spaceru...
 
 
Początek, czyli T1
Od początku planowałem ustawić się z tyłu, więc też tak zrobiłem. Nie ważne, że to nie pływanie a rower. Był to spory błąd, ponieważ ponad 20 minut czekałem na swoją kolej. Troche podskakiwałem, troche rozciągałem, ale i tak fest zmarzłem. Pogadałem z znajomym Jarka, który też jest z okolic Bytomia, czas przyjemnie upłynął. Bez stresu, ale i bez większej motywacji do walki. Pogoda i stan zdrowia zrobiły swoje.
 
Bez problemu znalazłem rower, ubrałem kask i pobiegłem do linii zaczynającej etap kolarski.
Pierwsza strefa zmian zajęła mi 0:01:53, podczas której pokonałem 230m. Uplasowało mnie to na 190 miejscu.
 


 

Etap II - rower
Trasa rowerowa była dość nudna. Na początku pare zakrętów by wyjechać Żyrardowa na Drogę Wojewódzką, a potem 10 kilometrów prostej drogi, nawrotka i te same proste 10 kilometrów nazat. I tak x2. Jedynym urozmaiceniem były 2 ronda, które ścinając niezbyt wymagały skręcania.


Trasa może i nudna, ale za to szybka. Na pierwszych kilkunastu kilometrach cały czas wyprzedzałem. Nie wiedziałem tylko, czy wyprzedzam zawodników z 1/2 IM, czy z mojej 1/4, którzy wystartowali wcześniej. 
Na wstępie wspominałem, że przymierzałem buty by dobrze dopasować siodełko. Zapomniałem tylko, że oprócz stroju triathlonowego miałem na sobie dres... Po jego zdjęciu jakoś nie do końca noga się prostowała. Narzędzia zostawiłem w aucie, więc kolejne zawody jechałem z źle dopasowanym siodełkiem. 
Na nawrotce udało mi się wzrokiem odnaleźć Becie, która zrobiła mi pare fajnych zdjęć. Zwłaszcza na tym pierwszym fajnie widać, różnice w sprzęcie.
 




 
Na drugiej pętli chwyciła mnie ulewa. Potem druga a pod koniec i trzecia. Ubranie całe przemokło, organizm wyziąbł. Najgorzej było w palce. Próbowałem jakoś ruszać dłońmi, by coś rozgrzać, ale nic nie pomagało. Kolejnym problemem był pęcherz, który od jakiegoś 30 kilometra domagał się opróżnienia. Fajnie się jechało, więc doszedłem do wniosku, że szkoda robić pauze, wytrzymam a po strefie zmian powinien być toi toi. Zwłaszcza, że mój strój jest 1-częściowy i musiałbym dodatkowo tracić czas na ściąganie bluzy.
Po ostatniej nawrotce widziałem nielicznych zawodników po drugiej stronie drogi, natomiast gdy byłem mniej więcej w połowie, za ostatnim z nich jechało auto organizatorów i zamykało trase. Miałem jakieś 10 kilometrów przewagi nad ostatnim kolarzem, nie ma źle.
Mokre hamulce głośno skrzypiały informując kibiców, że zbliżam się do strefy zmian. 


Na zdjęciu została uchwycona sędzina podczas "Akcji Parasol". Jak widać warunki były idealne.
 
Mimo, iż podczas jazdy na rowerze uzyskałem jak dla mnie świetną średnią powyżej 30km/h, to wynik ten pozwolił mi zająć dopiero 247 miejsce.
 
T2
Tutaj był największy problem i najwięcej na tym straciłem. O dziwo nie chodziło o znalezienie miejsca odstawienia roweru i swoich rzeczy. To poszło sprawnie, rower powieszony, kask ściągnięty. Problem był z zmianą butów. Palce tak skostniałe i zmarznięte, że ni cholery nie mogłem sznurówek zawiązać. Jakby tego było mało, podczas schylania się dostałem skurczu mięśni gładkich, a zanim z nim wygrałem, to wiatr porwał mi żela... Poddałem się z butami, miałem bardzo lekko zawiązane i spore obawy, czy nie spadną w trakcie. Ściągłem bluze, zmieniłem czapke i ruszam.
Druga strefa zmian zajęła mi 0:04:50, podczas której pokonałem 190m. Był to 300 (!) wynik. 
 


 

Etap II - bieg
Wybiegam z strefy zmian i szukam toi toi'a. Jest tylko 1, który oczywiście okazuje się zajęty. Dusze w sobie niecenzuralne słowa i lece dalej, może na nawrotce będzie miejsce by się wylać. Nie było... Może na kolejnej? Też nie. I tak oto w poszukiwaniu wolnego krzaczka minęło mi pierwsze 5 kilometrów, które pokonałem w niecałe 21 minut (4:11 min/km). 
Parę razy na trasie mijałem się z Jarkiem. Po 10 latach w końcu udało się spotkać na trasie triathlonu!
Później przyszła kolejna ulewa. Mimo, że lżej ubrany było mi ciepło i komfortowo. Tylko coś głowa nie do końca chciała przyspieszyć. Były siły, ale zabrakło woli walki i o to jestem fest zły na siebie. Odpuściłem ten bieg i finalnie wyszło mi średnie tempo 4:23 min/km. 
Meta widowiskowa, długi niebieski "dywan", pełno bram od sponsorów i podest na linii mety. Mega wrażenia. Oczywiście na mecie musiałem skoczyć, oczywiście lądując na pochyłym prawie się wywróciłem i oczywiście nie mam ani zdjęcia ani filmu...
 

 
 
Pozwoliło to uzyskać 103 wynik wśród biegaczy. Szału może nie ma, ale bardzo jasno widać, co mi najlepiej wychodzi i na czym mam największe szanse zyskać. 

Zakończenie
 

 
 
Po odebraniu medalu, gdy adrenalina opadła, dopiero doszło do mnie jaki jestem przemoczony i zmarznięty. Chciałem czekać na Jarka, ale dostałem takich dreszczy, że nie było o tym mowy. Szybko do depozytu po ubrania, w przebieralni udało się znaleźć koncek placu (i nawet upragniony kibelek był!) i już mkniemy A1 w stronę domu.
Podróż powrotna krótsza, ale zdecydowanie gorsza. Gorączka, dreszcze, zmęczenie a jeszcze 2,5h za kółkiem trzeba siedzieć. 
 
Mam bardzo mieszane uczucia po tych zawodach. Przede wszystkim mam spory niedosyt i niewyrównany rachunek z triathlonem. Rok temu na tydzień przed debiutem odwołali zawody, teraz odwołali pływanie. Do 3 razy sztuka z debiutem? 
Połączenie roweru i biegania bardzo mi się podoba. natomiast zniechęca mnie cała logistyka triathlonu. Sztywne ramy, kiedy można zostawić rower, kiedy nie wolno wchodzić itp. Do tego sam transport roweru jest bardzo kłopotliwy. Tłumy ludzi i asfalt. 
W biegach górskich i trialowych mam to, czego potrzebuje - cisze, spokój, wolność, swobode, piękne widoki, bliskość natury. W triathlonie? Zupełne przeciwieństwo. Na pewno wystartuje jeszcze w triathlonie, ale czy zostanę tam na dłużej? Nie wiem.
 
 
Garść statystyk
 
Całość: 
 
Nazwa: Garmin Triathlon Tour Żyrardów 1/4 IM
Data: 17.05.2025
Dystans: 55,86 km
Czas: 2:21:11
Przewyższenia: 155m
Miejsce: 209/321
Procent najlepszych zawodników: 65,11%
Miejsce w kategorii: 38/53
Zawody numer: 68 (8 w 2025)
Spalone kalorie: 2045 kcal
 
Etap 1 - rower 
 
Dystans: 44,89 km
Czas: 1:28:08
Prędkość: 30,6 km/h
Przewyższenia: 120m
Miejsce: 247
Procent najlepszych zawodników:  76,95%
Najlepsze międzyczasy:
10 km: 0:17:29 (34,3 km/h) - rekord życiowy
20 km: 0:37:16 (32,2 km/h) - 2gi wynik w życiu
30 km: 0:57:55 (31,1 km/h) - rekord życiowy
40 km: 1:17:47 (30,9 km/h) - rekord życiowy
Spalone kalorie: 1232 kcal
Średnie tętno: 166 bpm


Etap 2 - bieg
 
Dystans: 10,54 km
Czas: 0:46:15
Tempo: 4:23 min/km
Średnie tempo skorygowane względem nachylenia: 4:17 min/km
Przewyższenia: 29 m
Miejsce: 103
Procent najlepszych zawodników: 32,09 %
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:20:56 (4:11 min/km)
10 km: 0:43:43 (4:22 min/km)
Spalone kalorie: 766 kcal
Średnie tętno: 176 bpm
Średnia kadencja biegu: 170 spm
Średnia długość kroku: 1,34 m
Średnie odchylenie do długości: 6,8 %
Średnie odchylenie pionowe: 9,5 cm
Średni czas kontaktu z podłożem: 221 ms
Średnia moc: 377 W
 
 
 
Zobacz też:



wtorek, 20 maja 2025

Warta Trail #2

 Warta Trail 24
czyli kolejne starcie z Ultra
 
 
 
Kolejny bieg 24-godzinny
Jak do tego doszło? Nie wiem. Przecież nie lubie ultra, większą radoche mam z krótszych biegów w tempie. Więc co tam robiłem? Trzeba się troszke cofnąć w czasie... 

2016 rok, stoję na starcie Bytomskiego Półmaratonu i słyszę rozmowe o bieganiu w górach, o 100 kilometrowym ultra. Jak to w ogóle możliwe? Przecież to muszą być jacyś nadludzie! I taka nieśmiała myśl się pojawiła, że ja też chce!
2023 rok i pierwsze próby pokonania 100 kilometrów. Wszystkie zakończone niepowodzeniem. Najpierw podczas biegu 12-godzinnego na bieżni stadionu (zdjęli mnie z trasy z mocnymi poparzeniami po 82 km), później na Super Trail 130 podczas DFBG (na 93 km mnie odcięło i zwozili mnie z trasy).
2024 rok i kolejne przymiarki. 2x Ultra Błatnia 24h i 2x nie udało się wytrwać na trasie na dłużej. I w końcu nadchodzi ona - Warta Trail i moje pierwsze 100 kilometrów (a dokładniej 125 km).
Cel spełniony, ale  dalej niedosyt, bo przecież miałem to zrobić w górach.
2025 rok i kolejna Ultra Błatnia. Tym razem spełniam swoje marzenie i pokonuje 100 kilometrów w górach. Niestety końcówka to walka z bólem czworogłowych ud i zniechęceniem. I kolejny raz dochodzę do wniosku, że ultra nie jest dla mnie. 
2025 cd bo już po miesiącu staję na starcie kolejnego ultra, tym razem nie biegu czasowego, a normalnego wyścigu. 100-kilometrowego wyścigu. Po lasach i bezdrożach. Wyścig i rywalizacja wpłynęły lepiej na moje zdanie o ultra? Zdecydowanie nie. Kolejny raz doszedłem do wniosku, że to nie dla mnie i na 70 kilometrze zdecydowałem się zejść z trasy. Stety albo niestety dostałem takie wsparcie, że nie pozostało mi nic innego, jak zmartwychwstać i kolejne 20 kilometrów biec tempem 5:10 min/km...
 
I oto nadchodzi ona, cała w zieleni i piaskach - Warta Trail 24. Po Błatniej byłem aż zły na siebie, że zapisałem się w pierwszym terminie i trzeba tam wystartować. W tym samym czasie są Pieniny Ultra Trail, Wielka Prehyba z całą elitą Polskiego trailu. Nie ukrywam, że wolałem być w Szczawnicy, niż Patrzykowie. Po Ultra ZADEK byłem ciekawy, czy dam rade samemu, bez niczyjej pomocy pokonać słabości i nie poddać wyścigu.
 
W końcu mam w sobie trochę z Janusza Biznesu, więc skoro opłacone to szkoda stracić kasy i jedziemy na Warte. Plan jest taki, by spróbować ile się da, a potem zamiast walczyć i się złościć to wziąć aparat i porobić zdjęcia na trasie. 
 
Początek 
Ogólnie to był problem z spakowaniem się do auta... 2 biegaczy, każdy mądrzejszy niż przed rokiem i każdy spakowany na każde warunki pogodowe. Do tego bagaże na tygodniowy urlop na działce, również na każdą pogode. Sprzęt rowerowy, by aktywnie się regenerować. No i pies, który radośnie merdał ogonem na myśl o podróży samochodem
 
 
Lekkie deja vu bo pogoda na działce jak przed rokiem - bez ani jednej chmurki na niebie.
 


Tym razem auto sprawne i jedziemy własnym transportem do Patrzykowa. Odbieramy pakiety, które podobnie jak przed rokiem bardzo bogate. Czapka, buff, opaska, ręcznik, miarka i trochę jedzenia od sponsorów. Takie duże troche. Na wypasie :P
 
 

 
 
Zaraz za biurem spotykamy Piotrka, którego poznaliśmy na poprzedniej edycji. Krótka gadka i udajemy się na konkurs śpiewacki. 2 minuty wstydu ale wygraliśmy po pluszowym misiu. Oczywiście jest pełne nagranie z tego, ale oczywiście Wam tutaj go nie pokaże :P
 

 
Warta Trail 24
Jadąc na start ustaliliśmy, że podobnie jak przed rokiem pierwszą pętle dla przypomnienia zrobimy razem, a później każdy leci swoje. Krótka odprawa, coś tam o stadzie wilków i jenotach (dalej nie wygooglowałem co to są jenoty...) i już odliczanie. 
 

 
 
3, 2, 1 i zaczynamy! Po jakichś 50m doszło do nas, że wszyscy zostali z tyłu, a my jakoś tak dziwnie startnęli do przodku. Wyglądało to choćby na Wingsie albo jakimś dużym maratonie, gdy ktoś chce mieć swoje pare sekund sławy i biegnie od początku na maksa. No cóż, moim zdaniem reszta zaspała, a nie że my sie wyrwali. 
 
 

Trasa dobrze znana, niewiele się zmieniła względem poprzedniego roku. Ot ciut mniej gałęzi, tam więcej trawy. Piasek jak był tak był. 








I tutaj pojawia się pierwsza różnica względem poprzedniego roku. W 2024 już na początku trzeba było przejść do marszu, a średnie tempo pierwszej pętli to było 6:22 min/km. A jak w tym roku? Sił było zdecydowanie więcej, zwłaszcza Becia znacząco się poprawiła i bez problemu utrzymywała lepsze tempo, bez szarpania, bez marszu, a z rozmową. Po pierwszej pętli tak fajnie się biegło, że na spontanie postanowiliśmy kontynuować zawody razem. Efekt? Pierwsze 3 pętle to nasze najszybsze 3 pętle na tej trasie (a w sumie już ich 18 zrobiłem).
 

Tym razem bufet przy starcie/mecie nieznacznie się różnił w porównaniu do zeszłego roku. Zabrakło wafli ryżowych z nutellą, natomiast co 4h były ciepłe posiłki. Pizza, zupa krem, gołąbki, pierogi, lane kluski, makaron... Wszystko w wersji mięsnej i wege. Do tego oczywiście zimna płyta ze wszystkim, co potrzeba ultrasom. Nie można zapomnieć o organizatorach i wolontariuszach, którzy byli bardzo pomocni. Tym razem, pomny doświadczeń z Zadka, zdecydowałem się przyjąć nalewke :P
 
Tak, na biegi głównie jeżdże by się najeść...
 




 
Do 50 kilometra wszystko fajnie, później Beci zbuntował się żołądek. W ogóle nie współpracował, nie dość, że chciał wyjść na zewnątrz, to jeszcze odmówił przyjmowania pokarmu. A wiadomo, że bez paliwa to się daleko nie zajedzie.
 





Bodajże na 6tej pętli, przy punkcie pomiaru czasu dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w czołówce biegu. Dla Beci to standard, no dla mnie było to miłe zaskoczenie. Od razu włączył się tryb rywalizacji i tempo zaś podskoczyło. 


Zawsze tak jest, że jak ja mam moc i chęci do biegu, to Becia łapie kryzys, natomiast jak jej przechodzi i chce biec więcej i szybciej, to zaś ja walczę ze słabościami. Ot taka drobna ironia losu. Chociaż może to i lepiej? Zawsze ktoś jest monter o pociągnie wózek do przodku 😁


Z każdą kolejną pętlą więcej marszu, mniej biegu. Początkowo działało jeszcze powiedzenie, że jak nie możesz iść, to... zacznij biec. Niestety żołądek Beci był w coraz gorszym stanie i ostatnią wspólną pętle pokonaliśmy prawie w całości marszem. 

W tym roku bardziej przygotowaliśmy się. Cóż, mamy ciut więcej doświadczenia w ultra i biegach 24-godzinnych. Tym razem nie marzniemy, długie spodnie, cieplejsza bluza, czapka, rękawiczki robią robotę i nocka pokonana bez większych problemów. 

Piotrek z Klubu Biegacza Warta od dłuższego czasu namawiał nas, by powtórzyć zdjęcie z zeszłego roku. No cóż, lata mijają, kilometrów coraz więcej, a ja wciąż trzymam na rękach swoje szczęście. 





Finalnie, po 21 godzinach i 9 pętlach (ok 140 km) Becia zdecydowała się zakończyć rywalizację. Naprawdę nie wiem, jak jej się to udało, ale przez 100 kilometrów biegła bez jedzenia.  
Wiedząc, że mam szanse na podium, decyduje się na samotne pokonanie ostatniej, 10 już pętli. Tak, w tej chwili oboje już poprawiliśmy wyniki z zeszłego roku (8 pętli) a ja go jeszcze bardziej śrubuje.




I kolejny raz zadziała się magia ultra. Tym razem bez niczyjej pomocy. Cel? Zrobić jeszcze 1 pętle. Czas? Jak najszybciej. Efekt? Pierwsze 5 kilometrów solo poniżej 6 minut na kilometr. Mając w nogach już ponad 140 kilometrów. Jak? Nie wiem. Ale to jest to, za co koniec końców lubię ultra. Zmartwychwstanie. Biegowy haj. Jak zwał tak zwał. Jest misja do wykonania i ja wykonuje. Nie liczy się zmęczenie ani ból. Nie liczą się osoby wokół. Liczy się tylko przebierać nogami i to najlepiej jak najszybciej. 


Niestety nie ma tak dobrze, po paru kilometrach powrót do kryzysów, ale i tak całkiem żwawym tempem pokōnuje trase. Tuż przed metą punkt kontrolny, sprawdzenie wyników i... Na dany moment Becia jest 2ga wśród kobiet, a ja 3ci wśród mężczyzn. Została godzina do zamknięcia trasy. Czy ktoś coś dokręci? Raczej nie. Czy chce pokonać jeszcze pół pętli, by mieć pewność? Oczywiście, że tak. Czy wyruszam? Nie ma takiej opcji. 7 kilometrów po piaskach, gdy człowiek ledwo stoi na nogach? To się może nie udać, już wolę odpocząć w aucie i poczekać na oficjalne wyniki i dekoracje. 
 
 

 

Jedyne co mi się udaje to dokręcić do 100 mil, żeby dostać najwyższą biegową odznakę w Garminie 😁



Czekanie na dekoracje to jeden z gorszych momentów zawodów. Jest godzina 16:30, wstaliśmy przed 7 rano, poprzedniego dnia, czyli 36 godzin na nogach. Najpierw losowania nagród, (naprawdę, bardzo dużo i bardzo konkretne były. Dużo i bogatych sponsorów było w tym roku na Warcie!), później dekoracja krótszych dystansów i wszystko się przeciągało. 
Jedna anegdotka z dekoracji, znalazłem 2 wolne krzesła, jedno dałem Beci, a samemu wróciłem po te drugie. Już chce je zabierać, gdy powstrzymuje mnie osoba siedząca obok, że jest to miejsce dla jego kumpla, który zając drugie miejsce i jest fest zmęczony i musi siedzieć. No spoko, nie ma sprawy, ja przecież moge postać. Wiedziałem, kto wygrał w biegu 24-godzinnym (Tomasz Czapla, z rekordem trasy i ponad 200-kilometrami!!), wiedziałem kto jest zajął najniższy stopień podium (ja :D), więc wywnioskowałem, że ów zmęczony kolega, stanie z nami na podium. Co się okazało? Ów umierający ze zmęczenia zawodnik startował w konkurencji 6-godznnej i spacerował z kijkami... Urocze.
 


 
Nagrody, podobnie jak w zeszłym roku, również konkretne. Drewniana statuetka i charakterystyczny medal z koła łowieckiego. Becia ponownie wygrała czołówke (mamy już 4 takie same, możemy je dopasowywać pod kolor czapki) i torebke sportową z 4F, natomiast ja dostałem śpiwór (który okazał się na mnie za mały. Nie wiem czemu Becia się z niego cieszy...) i torbe sportowa z 4F.
 

 

Zakończenie
 
Widać progres, nie tylko w przebytym dystansie, ale i czasie regeneracji, jaki potrzebuje organizm. W tamtym roku przez tydzień nie byliśmy w stanie zrobić kompletnie nic. Teraz? W tygodniu regeneracyjnym przejechałem ponad 220 km na rowerze, z czego zrobiliśmy wspólnie z tatą pierwszą 100-kilometrową trase :D 

I podobnie jak przed rokiem, teraz też wrzuce pare widoczków z urlopu, które zapewne będą ciekawsze niż wszystko powyżej.
 

















 
Videorelacja na YouTube:
 
 

 
Statystyki
 
Nazwa: Warta Trail 24
Data 26-27.04.2025
Dystans: 161,04 km
Czas: 23:44:42
Tempo: 8:51 min/km
Średnie tempo skorygowane względem nachylenia: 8:44 min/km
Średnie tempo ruchu: 7:42 min/km 
Przewyższenia: 868 m
Miejsce: 4/41
Procent najlepszych zawodników: 9,78%
Miejsce w kategorii: 3 - open M
Zawody numer: 67 (7 w 2025)
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 1 miejsce
Miejsce na liście największych wzniosów: 25 miejsce
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:26:15 (5:15 min/km)
10 km: 0:54:59 (5:30 min/km)
21,097 km: 2:02:44 (5:49 min/km)
30 km: 2:57:32 (5:55 min/km) 
42,195 km: 4:17:52 (6:07 min/km) - 8my wynik w życiu
50 km: 5:19:03 (6:23 min/km) - 4ty wynik w życiu
100 km: 13:04:15 (7:51 min/km) - 2gi wynik w życiu
100 mil: 23:44:11 (8:51 min/km) - rekord życiowy
Spalone kalorie: 11 777 kcal
Szacunkowa utrata płynów: 12 661 ml
Średnie tętno: 119 bpm
Czas biegu: 13:08:30
Czas marszu: 7:44:16
Czas bezczynności: 2:51:56