Biegacz - amator lubiący zdjęcia, statystyki i pokonywanie własnych granic.

Moje zdjęcie
Ruda Śląska, Śląskie, Poland

Popularne posty

piątek, 20 czerwca 2025

Górski Bieg Frassatiego

Górski Bieg Frassatiego

czyli powrót do szybszego biegania po górach
 
 
Wstęp, który można pominąć 
 
Skąd pomysł na ten konkretny start? A no z przypadku :D Będąc na L4 więcej czasu marnowałem na scrollowanie social mediów i natrafiłem na reklame Biegu Frassatiego. W poprzednich latach rozważałem wystartowanie w nim, ale nigdy nie doszło to do skutku. Sprawdzam grafik, 14 czerwca mam wolne, więc się zapisałem. 3 tygodnie do startu, to akurat, żeby jako tako wrócić do wydolności po chorobie :P Jedyne co, to nie sprawdziłem, że w tygodniu poprzedzającym zawody mam nocki. Ciężko w sobote o 6:20 wrócić do domu, a o 7 jechać w góry pobiegać. Na szczęście Raben to nie nikpol i bez najmniejszych problemów załatwiłem dzień wolny na przestawienie się.
 
Ostatnimi czasy, jak startowałem w górach to z reguły na biegach 24-godzinnych. Ostatnie ściganie? 1,5 roku temu. Ogólnie na dystansie górskiego półmaratonu ścigałem się dopiero 2-3 razy... Fest się najarałem na mocniejsze ściganie, bo to jest to, co jednak bardziej lubie.
 
Przygotowania? Coś tam pobiegałem, brakło biegów w tempie, bardziej się skupiłem na typowej bazie. Wpadły też 3 longi, jeden 50-kilometrowy, drugi natomiast to rekonesans trasy biegu. Znając dokładny profil trasy wiedziałem, gdzie można się puścić pędem, a gdzie zacznie się największe podejście. Tym razem odrobiłem lekcje. Dawno nie robiłem dłuższych biegów w tempie, ale mam nadzieje, że nogi coś tam pamiętają.
 
 
Międzybrodzie Bialskie 
 
Wszystko spakowane, typowe śniadanie startowe zjedzone, można ruszać. Ahoj Przygodo! 
 




Podróż minęła bezproblemowo, ot parę tirów a tak to przyjemna i pusta droga. Na miejscu sporo wolontariuszy, którzy kierowali na parkingi. Zostawiamy auto i udajemy się odebrać pakiety startowe. 
Nie zabrakło oczywiście selfiaczków i rozmów z znajomymi 😁










Fajna sprawa z konkursem na baner! Nie raz się człowiek uśmiechnął patrząc na nie a i dzieciaki miały radochę. Double win. 
Odprawa techniczna i świetna improwizacja jak z kalamburów. Zakładam, że nikt nie słuchał a każdy patrzał 😂 👏 
Rozgrzewka i kobieta - wulkan energii, która ją prowadziła. 


Zbliża się godzina 0, wszyscy ustawiają się pod bramą. Nastrojowa muzyka, odliczanie i zaczęło się! 

VII Górski Bieg Frassatiego 

Wyjątkowo stanąłem w połowie stawki. Nie wiedziałem. Na co mnie stać, więc nie chciałem blokować innych na stercie. Uważam, że to był błąd z mojej strony. 
Początek trasy to niemal 2,5-kilometrowy podbieg z Międzybrodzia Bialskiego do Nowego Świata (663m).


Większość tego fragmentu to asfalt. Zwłaszcza na pierwszym kilometrze miałem spory problem z wyprzedzaniem zawodników i znalezieniem sobie miejsca do biegu. Parę razy musiałem gwałtownie odskoczyć w bok bo ktoś nagle ścinał łuk nie patrząc na innych... Mimo to pierwszy kilometr udało się pokōnać w 4:34.
Za cmentarzem było pierwsze wejście w las, większe nachylenie i nie było już tłumów. Spokojnie swoim tempem delikatnie podbiegam. Przed Nowym Światem ponownie asfalt i tam czekał na nas Tomek Wysocki.

 
Ten segment pokunuje w niecałe 17 minut, ze średnim tempem 7:08 min/km, co przy średnim nachyleniu 12% (285m) uznaje za dobry wynik 😉
 
 
Następnie trasa się lekko wypłaszcza, można podkręcić tempo. Zwłaszcza na pierwszym zbiegu puszczam wodze fantazji i tempo dochodzi do 3:10 min/km. Zaraz po tym zbiegu dostaje pierwszy sygnał ostrzegawczy od organizmu - silne skurcze żołądka i chęć wymiotowania. Na szczęście bez postoju, biorę cukierka miętowego i biegnę dalej. Upał niemiłosierny, warstwę ochronną kremu przeciwsłonecznego już dawno zmył pot. Dawno nie miałem możliwości treningu w takiej temperaturze i później się to zemści na mnie. 
Na 6tym kilometrze pierwszy raz przechodzę do marszu. Może nie jest jakoś fest stromo, ale podłoże usłane jest dużymi, luźnymi kamieniami, po których bardzo ciężko się poruszać. 
Owe 4 kilometry z 4,6% nachyleniem (186m up) pokonuje w niecałe 23 minuty ze średnim tempem 5:43 min/km.
 
 
Następnie czeka nas pierwszy dłuższy zbieg, a mianowicie prawie 2 kilometry z średnim nachyleniem -7,3%. Przebiegam to w 8 minut (4:04 min/km) i już znajduje się na Przełęczy Przegibek, gdzie znajduje się pierwszy punkt odżywczy. Przed startem zakładałem żadnych postojów na trasie, więc lece dalej. Mam ze sobą 3 flaski (1,5l) z izotonikiem, co powinno wystarczyć.
 
Zaraz za punktem, po przekroczeniu drogi zaczyna się kolejny podbieg, a zwłaszcza jego początek jest wymagający.
 
 


Był to jedyny kilometr na trasie, który pokazał mi 2 cyfrową liczbe (10:11 min/km). Na szczęście zaraz jest zbieg czerwonym szlakiem, na którym sporo odrobiłem (śr. tempo 3:56 min/km).
 
 
Ostry zakręt, niemal o 180 stopni i zaczyna się najtrudniejsze podejście na trasie.
 

Momentami nachylenie dochodzi do 25%. Mozolna wspinaczka, a upał wcale nie ułatwiał zadania. Pomału zaczynam odczuwać spięcie mięśni dwógłowych ud. Cóż, dawno tak szybko nie pokonywałem wzniesień :P
Następne 1,8 kilometra jest bardziej płaskie, nachylenie wynosi już tylko 8,8%, a mnie udaje się tam osiągnąć średnią 7:36 min/km. I oto znajdujemy się na Magurce Wilkowickiej (909m). Mijam kolejny punkt, na którym również się nie zatrzymuje. Po drodze spotykam kolejnego Fotografa - Tomka Dure 
 

 
Zaczął się etap, z którym wiązałem największe nadzieje, a który subiektywnie najgorzej mi wyszedł. Mowa o ponad 2,5-kilometrowym odcinku z Magurki na najwyższy szczyt Beskidu Małego - Czupel (931m).
 
 
Pofałdowany odcinek, ale jak najbardziej biegowy. Najbardziej stromy fragment ma ok 9% nachylenia. W założeniach przed startem miał być łogień i bardzo mocne tempo. Niestety na tym etapie do głosu doszło nieprzygotowanie do biegów w wysokich temperaturach. Za dużo straciłem wody z organizmu, a nie udało mi się jej w pełni uzupełnić, co skutkowało skurczami. Coraz bardziej tylne partie nóg dawały o sobie znać. Już nie tylko po dwógłowych ud, ale i po łydkach zaczęły przechodzić lekkie skurcze. Etap ten przebiegam w 5:19 min/km, a zamiast radości jest ból i walka o każdy krok. Tak bardzo "cierpiałem", że nie zauważyłem kolejnego znanego fotografa - Stańczyka.
 


Po zdobycia Czupla został ostatni etap biegu. Niemal 3 kilometrowy zbieg o średnim nachyleniu -17%!
 

Tydzień wcześniej, podczas rekonesansu trasa była "zalana" po niedawnych burzach. Do tego cały czas padało i było bardzo ślisko. Pierwszy, bardziej techniczny fragment pokonywaliśmy w ok 9 min/km. A teraz? Sucho, adrenalina, zawody i średnie tempo 5:30 min/km. Z tego byłem zadowolony. Druga połowa zbiegu jest już przyjemniejsza, mniej techniczna i można już fajnie się rozpędzić. Z tym fragmentem też wiązałem duże nadzieje, a wyszło bardzo przeciętnie - ok 4:30 min/km. Powodem tego były coraz mocniejsze skurcze... Nie było przyjemności z zbiegu, a walka z skurczami i myśli, czy dobiegne do mety bez przymusowej przerwy. 
 
Wybiegamy z lasu, zostaje do pokonania kilkaset metrów asfaltu i meta. I tak jak wbiegłem na asfalt, tak od razu dostałem skurczy. Sporo niecenzuralnych słów poleciało, lekki postój na krawężniku by naciągnąć łydki i kuśtykam w stronę mety. Coraz bardziej kuleje, mięśnie coraz mniej radzą sobie i poddają się kolejnym skurczom. 
 
Nie ma zwykłego u mnie odpalenia się przed metą, nie ma radości. Jest tylko myśl o tym, żeby za metą się położyć i poprosić kogoś o pomoc w rozluźnieniu mięśni.
 
Zbliżam się do plaży w Międzybrodziu Bialskim. Tuż za mną biegnie Inna (która notabene zajęła 2-gie miejsce), widzę już mete, rozłożony dywan. Wyciągam rękę w geście triumfu. Udało się! Pomimo skurczy, upału i ogromnego zmęczenia! Trasa Biegu Frassatiego pokonana o 20 minut szybciej, niż zakładałem.
 

Teraz nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć co się stało. Albo zahaczyłem o dywan, albo krzywo stanąłem na kępce trawy, albo mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Efekt był taki, że dosłownie metr przed metą dostaje mega skurcza prawej łydki i zaliczam epicką glebe.
 

 
Pierwsza myśl, to że musze się przeczołgać, by mi zaczytało czas z chipa. Udało się. Wprawdzie przegrałem z Inną o 0,7s, ale bieg zaliczony :D Druga myśl jest taka, czy z nogą wszystko w porządku. Skurcz łydki wygiął mi stope maksymalnie do góry i w prawo. Nawet nie wiedziałem, że jestem w stanie tak ją wykrzywić...
 

 
Od razu otrzymałem pomoc medyczną, szybko pomogli mi rozciągnąć i rozluźnić łydki. Gdy próbowałem wstać dostałem kolejnego skurczu, tym razem w dwugłowym uda. I tu się dowiedziałem jak z nim walczyć. Ot wsadzili mi palec w konkretny punkt mięśnia i przeszło jak ręką odjął. Mam nadzieje, że więcej na biegach nie będę musiał go szukać, ale dobrze wiedzieć.
 
Udaje się wstać i zejść z trasy. Dostaje aplauz od spikera i kibiców, a Tomek Wysocki z uśmiechem stwierdza, że chyba udało mu się złapać moment upadku. Fajnie. Zawsze marzyłem by zwijać się z bólu na mecie na oczach sporej grupy kibiców...
A i paru osobom zepsułem zdjęcie z mety, przepraszam. 
 

 


Zakończenie, podsumowanie i wnioski
 
Czekam przy barierkach na Becie, następnie udajemy się do namiotu na posiłek i odpoczynek. Krzątamy się niedaleko mety, obserwujemy finisze pozostałych zawodników. To co nas szczególnie zaskoczyło, to zakonnice biegające w tych swoich sukienkach. W takim upale, w takim ubraniu zrobić górski półmaraton w 3h? Świetny wynik!
Zostajemy jeszcze na dekoracji po czym udajemy się w drogę powrotną.
 






Przed startem, zakładałem, że w 2,5 godziny będzie fajnie się zmieścić. Średnie tempo? Liczyłem ok 6:20~ i będe zadowolony. 6:01 brałbym w ciemno, ale... No właśnie, jest ale. Jakby nie skurcze, to mógłbym jeszcze więcej urwać. Poniżej 2h pewnie zejść by się nie udało, ale średnie tempo z 5 z przodu jak najbardziej było realne. I z tego powodu mam pewien niedosyt. 
Mięśniowo nie byłem tak zmęczony, jak mogłoby się wydawać po sposobie przekroczenia mety. Tego samego dnia zrobiliśmy 9-kilometrowy spacer regeneracyjny. Łydki bolały mnie jeszcze 2-3 dni, ale to był ból taki, jak kiedyś czworogłowe ud po mocnych zbiegach. Po 4 dniach udało się zrobić szybszego longa (23 km, 5:28 min/km, 240m up) a i dzień później kolejnego (21km, 5:38 min/km, 480m up). Cieszy mnie, że organizm na tyle się wyrobił, że nie odchorowywuje za długo takich zawodów.
Jedyne nad czym musze popracować, to mocny wysiłek w wysokiej temperaturze. Niestety, ale pare razy miałem już z tym problem, a moja jasna cera zdecydowanie tego nie ułatwia. 
 
Biegi 24-godzinne są spoko, ale większą frajde i radoche sprawiają mi krótsze, szybsze dystanse. I to raczej w tym kierunku będę chciał iść, przynajmniej w najbliższych latach. Wyszaleje się, pobiegam na wysokim tętnie, na większych prędkościach, a później na spokojnie wróce do ultra, możliwe, że z większym zapasem prędkości ;P Taki jest plan, a jak to wyjdzie? Cóż, póki co mam opłacone pare startów w ultra, a ani jednego na krótszym dystansie... 

 
Nazwa: Górski Bieg Frassatiego 
Data 14.06.2025
Dystans: 21,93 km
Czas: 2:11:46
Tempo: 6:01 min/km
Średnie tempo skorygowane względem nachylenia: 4:54 min/km
Przewyższenia: 1099m
Średnie nachylenie: 50,11 m/km
Miejsce: 29/253
Procent najlepszych zawodników: 11,46 %
Miejsce w kategorii: 11/39
Wycena RateMyTrail: 545 pkt 
Zawody numer: 69 (9 w 2025)
Miejsce na liście najdłuższych biegów: 78 miejsce
Miejsce na liście największych wzniosów: 21 miejsce 
Miejsce na liście największych nachyleń: 20 miejsce
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:26:30 (5:18 min/km)
10 km: 0:55:56 (5:36 min/km)
21,097 km: 2:07:35 (6:03 min/km)

Spalone kalorie: 1891 kcal
Szacunkowa utrata płynów: 2049 ml
Średnie tętno: 174 bpm
Czas biegu: 1:53:32
Czas marszu: 0:18:07

Zobacz też:
 
 




poniedziałek, 26 maja 2025

Bieg Wschodzącego Śłońca

 

Z archiwum zawodów

Bieg Wschodzącego Słońca, 7 sierpień 2022

 
Był to kolejny bieg, w którym bieg mnie najmniej interesował. Chciałem spędzić czas w grupie znajomych, a że przy okazji coś tam się pobiega, to tylko profit.
 
Bieg Wschodzącego Słońca czyli start o 4:30 rano i teoretycznie na Diablaku widzimy piękną panorame wschodzącego Słońca. Na szczęście nie ja ogarniałem transport, a po prostu w tym uczestniczyłem 😂 Zbieramy się pod wieczór u mnie pod blokiem, pakujemy się do auta i ruszamy. Seweryn i Dorota znali trase przez Słowacje, więc ja z Becią mogliśmy na spokojnie pogadać z tyłu i niczym się nie przejmować.
 

 
Na miejsce docieramy coś koło 1 w nocy. Nie umiemy po ciemku znaleźć biura zawodów, a za słaby zasięg, by sprawdzić na necie. Drzemiemy w aucie, a o brzasku ruszamy za innymi zawodnikami udającego się do biura. Był to chyba jedyny bieg, po którym mam bardzo negatywne odczucia względem obsługi. Gburowate, nie miłe i opryskliwe. Niemniej udaje się odebrać pakiety i przygotować się na start.
 
 
Był to chyba mój pierwszy start, w którym biegłem z czołówką w terenie. Ciekawe doświadczenie. Pozawalamy wszystkim cisnąć do przodku, a my z Becią delikatnie posuwamy się na przód. Tydzień wcześniej miałem DNFa na DFBG z powodu kontuzji, u Beci też kolano szwankowało, więc czysto rekreacyjny start.
 



 

 
Babia Góra do dzisiaj pozostaje najwyższym szczytem (1725m) jaki zdobyłem. Na niej też, po raz pierwszy odczuliśmy gwałtowną zmiane temperatury. Pomimo poranka ciepło, natomiast po przekroczeniu pewnej wysokości, momentalnie temperatura spadła i pojawił się bardzo silny wiatr.
Widoki? Mgła, że ledwo znaleźliśmy tabliczke informującą o szczycie. O jakimkolwiek wschodzie Słońca można było zapomnieć. 
 
 
 
Na Instagramie znajduje się filmik z panującymi warunkami.
 
Ze szczytu jeszcze jedna anegdotka. Seweryn wyciągał coś z plecaka i mu wiatr to porwał. Udało mi się to złapać, oddaje mu, a potem okazało się, że to jego batki. Wczorajsze. No cóż, jakbym wiedział, to bym nie łapał 😂
 
Zejście było dla mnie gorsze niż podejście, a to skuli w/w pasma biodrowo-piszczelowego. Wracając zaliczyliśmy kąpiel w jeziorze i zwiedziliśmy Nemestowo na Słowacji.
 



 
 
 
Nazwa: Bieg Wschodzącego Słońca
Data: 07.08.2022
Dystans:  4,73 km
Czas: 1:03:41
Tempo: 13:28 min/km
Przewyższenie: 856m
Średnie nachylenie: 432,14 m/km
Aktualne (maj '25) miejsce na liście największych wzniosów: 27
Aktualne (maj '25) miejsce na liście największych nachyleń: 0*
 
* Jedyny vertical

 

piątek, 23 maja 2025

Garmin Triathlon Tour Żyrardów 1/4 IM

Garmin Triathlon Tour

czyli kolejna próba debiutu w triathlonie
 

Wstęp, czyli od czego to się zaczęło
Pierwsze pomysły wystartowania w triathlonie pojawiły się... ponad 10 lat temu! Opisywałem to w wpisie o duathlonie, więc nie będe się powtarzał i od razu przejde do rzeczy.
 
Ostatnie dni przed startem
Po ciepłym i słonecznym początku maju przyszło załamanie pogody.
12 maja, czyli 5 dni przed startem pojawił się taki komunikat organizatora:
 

 
Panika, stres, załamanie, niepewność. Skąd mam wziąć pianke? Przeszukiwaliśmy olx i allegro w poszukiwaniu jakiejś używanej w okolicy. Nic. Nowa? Zdecydowanie za droga. Uratował mnie Jarek (tak, ten sam, który 10 lat temu namówił mnie na triathlon) i pożyczył mi starą pianke. 
Podjechałem do nich na rowerze, ponad 2 godziny pogadaliśmy o triathlonie, starcie itd. Wyposażony nie tylko w pianke ale i nową wiedze odetchnąłem z ulgą i zacząłem się stresować samym startem, a nie pianką.
W czwartek, dzień przed wyjazdem udało mi się ją przetestować na basenie. Krótkie, luźne 20 minut, a pare rekordów wpadło!
 

 
 
Piątek - w drodze do Żyrardowa
Największym problemem, było spakowanie roweru. Za nic nie chciał się ułożyć w całości, dopiero po rozmontowaniu siodełka jako tako się zmieścił. Pamiętałem o radach Ewy i Jarka i zaznaczyłem na sztycy wysokość.
 
 
3 godziny jazdy (w większości po A1 i DK) i już meldujemy się w Żyrardowie. Niestety nie zarezerwowałem wcześniej miejsca parkingowego przy hotelu, więc po odłożeniu bagaży trzeba było przeparkować. Po długich rozmyślaniach postanowiliśmy zaparkować już niedaleko zalewu, na wyznaczonym parkingu przy TLC. 

Obchodzimy Zalew Żyrardowski dookoła, obserwujemy jak ekipa stawia miasteczko. Boje na wodzie wyglądały na ogromne. I bardzo oddalone od siebie. 38x 25m na basenie wygląda lajtowo, natomiast otwartym akwenie wyglądało to zdecydowanie straszniej.
 




 
Udajemy się w strone hotelu, by w Da Grasso naładować węglowodany i trochę odpocząć. Wrócimy tutaj pod wieczór, o 19 ma być odprawa dla debiutantów. 




Pogoda nie dopisywała, zimno, co chwile kropi i do tego wiatr. W takich warunkach bardzo prawdopodobne było odwołanie pływania, ale o tym zadecydują sędziowie na godzinę przed każdym startem.
Odprawa bardzo konkretna, ciekawa i rzeczowa. Organizatorzy (jak i sędziowie) chętnie odpowiadali na pytania i pomagali zawodnikom. Bardziej mógłbym to porównać do biegów górskich, gdzie panuje lepsza atmosfera, niż do dużych zawodów asfaltowych, a jakby nie patrząc takie właśnie są te zawody.
 
.
Dzień przedstartowy kończe z 12 kilometrami spaceru i paroma zdjęciami.
 

 







 
Tuż przed snem zaswędziała mnie noga, podrapałem się i od razu swędzenie zamieniło się w pieczenie. Ściągam skarpetke, patrze, a tam ok 5-centymetrowy rumień ze śladem ugryzienia. Co to było? Do tej pory nie wiem. Niemniej nie napawało to optymizmem przed zawodami. Podobnie jak fakt, że od 2-3 dni organizm walczył z infekcją i jestem na lekach...
 
Sobota, będzie debiut czy nie będzie?
Poranna rutyna w hotelu, a następnie zaczynamy od spaceru. Po 2-3 km docieramy, wyjmuje rower, montuje siodełko... i oczywiście nie widać zaznaczonej linii. Pomny doświadczeń z duathlonu, zmieniam buty na te, w których będe startował, ustawiam wysokość, robie jazde testową, wszystko git.
Pianke i okulary zostawiam w aucie, biore tylko rzeczy na rower i bieganie i udajemy się do strefy zmian. Po drodze dowiadujemy się, że dla dystasnu 1/2 i 1/8 IM odwołali pływanie, natomiast 1/4 startuje najpóźniej i jeszcze nie ma decyzji.
Szybko znajduje swój numerek, jest w ostatnim rzędzie przy bramie, więc łatwo będzie później go odnaleźć.
 

 
Długo kombinowałem jak to wszystko ułożyć by było wygodnie i by nie zmokło. I tak, później się wracałem bo w złą stronę powiesiłem rower. Kiedyś to zapamiętam :D
 
Patrząc na warunki, dochodzę do oczywistego wniosku, że jestem beznadziejnie naszykowany do startu. Wziąłem strój triathlonowy, który jest bez rękawków. Do tego lekka czapka z buffa. Na rower dodatkowo bluza i tyle. Rękawiczki bez palców. Nic przeciwdeszczowego. Na szybko chciałem kupić rękawiczki, ale okazało się, że już 20 par sprzedanych i zostały ostatnie w rozmiarze M, na które moje łapy nie wejdą. Znalazłem w aucie stare polarowe rękawiczki, których czasem używam do odśnieżania, ale koniec końców i tak ich nie użyłem. Jedyne co, to kupiłem czapke z serii Garmin Triathlon Tour, więc troche mniej będzie wiało podczas jazdy.
Przed startem w ramach rozgrzewki wyszło nam 9 kilometrów spaceru...
 
 
Początek, czyli T1
Od początku planowałem ustawić się z tyłu, więc też tak zrobiłem. Nie ważne, że to nie pływanie a rower. Był to spory błąd, ponieważ ponad 20 minut czekałem na swoją kolej. Troche podskakiwałem, troche rozciągałem, ale i tak fest zmarzłem. Pogadałem z znajomym Jarka, który też jest z okolic Bytomia, czas przyjemnie upłynął. Bez stresu, ale i bez większej motywacji do walki. Pogoda i stan zdrowia zrobiły swoje.
 
Bez problemu znalazłem rower, ubrałem kask i pobiegłem do linii zaczynającej etap kolarski.
Pierwsza strefa zmian zajęła mi 0:01:53, podczas której pokonałem 230m. Uplasowało mnie to na 190 miejscu.
 


 

Etap II - rower
Trasa rowerowa była dość nudna. Na początku pare zakrętów by wyjechać Żyrardowa na Drogę Wojewódzką, a potem 10 kilometrów prostej drogi, nawrotka i te same proste 10 kilometrów nazat. I tak x2. Jedynym urozmaiceniem były 2 ronda, które ścinając niezbyt wymagały skręcania.


Trasa może i nudna, ale za to szybka. Na pierwszych kilkunastu kilometrach cały czas wyprzedzałem. Nie wiedziałem tylko, czy wyprzedzam zawodników z 1/2 IM, czy z mojej 1/4, którzy wystartowali wcześniej. 
Na wstępie wspominałem, że przymierzałem buty by dobrze dopasować siodełko. Zapomniałem tylko, że oprócz stroju triathlonowego miałem na sobie dres... Po jego zdjęciu jakoś nie do końca noga się prostowała. Narzędzia zostawiłem w aucie, więc kolejne zawody jechałem z źle dopasowanym siodełkiem. 
Na nawrotce udało mi się wzrokiem odnaleźć Becie, która zrobiła mi pare fajnych zdjęć. Zwłaszcza na tym pierwszym fajnie widać, różnice w sprzęcie.
 




 
Na drugiej pętli chwyciła mnie ulewa. Potem druga a pod koniec i trzecia. Ubranie całe przemokło, organizm wyziąbł. Najgorzej było w palce. Próbowałem jakoś ruszać dłońmi, by coś rozgrzać, ale nic nie pomagało. Kolejnym problemem był pęcherz, który od jakiegoś 30 kilometra domagał się opróżnienia. Fajnie się jechało, więc doszedłem do wniosku, że szkoda robić pauze, wytrzymam a po strefie zmian powinien być toi toi. Zwłaszcza, że mój strój jest 1-częściowy i musiałbym dodatkowo tracić czas na ściąganie bluzy.
Po ostatniej nawrotce widziałem nielicznych zawodników po drugiej stronie drogi, natomiast gdy byłem mniej więcej w połowie, za ostatnim z nich jechało auto organizatorów i zamykało trase. Miałem jakieś 10 kilometrów przewagi nad ostatnim kolarzem, nie ma źle.
Mokre hamulce głośno skrzypiały informując kibiców, że zbliżam się do strefy zmian. 


Na zdjęciu została uchwycona sędzina podczas "Akcji Parasol". Jak widać warunki były idealne.
 
Mimo, iż podczas jazdy na rowerze uzyskałem jak dla mnie świetną średnią powyżej 30km/h, to wynik ten pozwolił mi zająć dopiero 247 miejsce.
 
T2
Tutaj był największy problem i najwięcej na tym straciłem. O dziwo nie chodziło o znalezienie miejsca odstawienia roweru i swoich rzeczy. To poszło sprawnie, rower powieszony, kask ściągnięty. Problem był z zmianą butów. Palce tak skostniałe i zmarznięte, że ni cholery nie mogłem sznurówek zawiązać. Jakby tego było mało, podczas schylania się dostałem skurczu mięśni gładkich, a zanim z nim wygrałem, to wiatr porwał mi żela... Poddałem się z butami, miałem bardzo lekko zawiązane i spore obawy, czy nie spadną w trakcie. Ściągłem bluze, zmieniłem czapke i ruszam.
Druga strefa zmian zajęła mi 0:04:50, podczas której pokonałem 190m. Był to 300 (!) wynik. 
 


 

Etap II - bieg
Wybiegam z strefy zmian i szukam toi toi'a. Jest tylko 1, który oczywiście okazuje się zajęty. Dusze w sobie niecenzuralne słowa i lece dalej, może na nawrotce będzie miejsce by się wylać. Nie było... Może na kolejnej? Też nie. I tak oto w poszukiwaniu wolnego krzaczka minęło mi pierwsze 5 kilometrów, które pokonałem w niecałe 21 minut (4:11 min/km). 
Parę razy na trasie mijałem się z Jarkiem. Po 10 latach w końcu udało się spotkać na trasie triathlonu!
Później przyszła kolejna ulewa. Mimo, że lżej ubrany było mi ciepło i komfortowo. Tylko coś głowa nie do końca chciała przyspieszyć. Były siły, ale zabrakło woli walki i o to jestem fest zły na siebie. Odpuściłem ten bieg i finalnie wyszło mi średnie tempo 4:23 min/km. 
Meta widowiskowa, długi niebieski "dywan", pełno bram od sponsorów i podest na linii mety. Mega wrażenia. Oczywiście na mecie musiałem skoczyć, oczywiście lądując na pochyłym prawie się wywróciłem i oczywiście nie mam ani zdjęcia ani filmu...
 

 
 
Pozwoliło to uzyskać 103 wynik wśród biegaczy. Szału może nie ma, ale bardzo jasno widać, co mi najlepiej wychodzi i na czym mam największe szanse zyskać. 

Zakończenie
 

 
 
Po odebraniu medalu, gdy adrenalina opadła, dopiero doszło do mnie jaki jestem przemoczony i zmarznięty. Chciałem czekać na Jarka, ale dostałem takich dreszczy, że nie było o tym mowy. Szybko do depozytu po ubrania, w przebieralni udało się znaleźć koncek placu (i nawet upragniony kibelek był!) i już mkniemy A1 w stronę domu.
Podróż powrotna krótsza, ale zdecydowanie gorsza. Gorączka, dreszcze, zmęczenie a jeszcze 2,5h za kółkiem trzeba siedzieć. 
 
Mam bardzo mieszane uczucia po tych zawodach. Przede wszystkim mam spory niedosyt i niewyrównany rachunek z triathlonem. Rok temu na tydzień przed debiutem odwołali zawody, teraz odwołali pływanie. Do 3 razy sztuka z debiutem? 
Połączenie roweru i biegania bardzo mi się podoba. natomiast zniechęca mnie cała logistyka triathlonu. Sztywne ramy, kiedy można zostawić rower, kiedy nie wolno wchodzić itp. Do tego sam transport roweru jest bardzo kłopotliwy. Tłumy ludzi i asfalt. 
W biegach górskich i trialowych mam to, czego potrzebuje - cisze, spokój, wolność, swobode, piękne widoki, bliskość natury. W triathlonie? Zupełne przeciwieństwo. Na pewno wystartuje jeszcze w triathlonie, ale czy zostanę tam na dłużej? Nie wiem.
 
 
Garść statystyk
 
Całość: 
 
Nazwa: Garmin Triathlon Tour Żyrardów 1/4 IM
Data: 17.05.2025
Dystans: 55,86 km
Czas: 2:21:11
Przewyższenia: 155m
Miejsce: 209/321
Procent najlepszych zawodników: 65,11%
Miejsce w kategorii: 38/53
Zawody numer: 68 (8 w 2025)
Spalone kalorie: 2045 kcal
 
Etap 1 - rower 
 
Dystans: 44,89 km
Czas: 1:28:08
Prędkość: 30,6 km/h
Przewyższenia: 120m
Miejsce: 247
Procent najlepszych zawodników:  76,95%
Najlepsze międzyczasy:
10 km: 0:17:29 (34,3 km/h) - rekord życiowy
20 km: 0:37:16 (32,2 km/h) - 2gi wynik w życiu
30 km: 0:57:55 (31,1 km/h) - rekord życiowy
40 km: 1:17:47 (30,9 km/h) - rekord życiowy
Spalone kalorie: 1232 kcal
Średnie tętno: 166 bpm


Etap 2 - bieg
 
Dystans: 10,54 km
Czas: 0:46:15
Tempo: 4:23 min/km
Średnie tempo skorygowane względem nachylenia: 4:17 min/km
Przewyższenia: 29 m
Miejsce: 103
Procent najlepszych zawodników: 32,09 %
Najlepsze międzyczasy:
5 km: 0:20:56 (4:11 min/km)
10 km: 0:43:43 (4:22 min/km)
Spalone kalorie: 766 kcal
Średnie tętno: 176 bpm
Średnia kadencja biegu: 170 spm
Średnia długość kroku: 1,34 m
Średnie odchylenie do długości: 6,8 %
Średnie odchylenie pionowe: 9,5 cm
Średni czas kontaktu z podłożem: 221 ms
Średnia moc: 377 W
 
 
 
Zobacz też: