Wstęp
Za bajtla dużo czytałem książek podróżniczych. Przygody Tomka Wilmowskiego pióra Alfreda Szklarskiego, Władce Pierścieni J.R.R Tolkiena czy Saga o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego to tylko niektóre z nich. Jednym z motywów był wyprawa, nie ważne czy w celu złapania egzotycznych gatunków zwierząt do ZOO czy zniszczenia pierścienia. Był cel, była droga do pokonania i była przygoda. I też zawsze marzyłem o podobnej wyprawie. Iść z bagażem przed siebie i spać tam, gdzie się rozbije obóz. Wiadomo, z czasem zmieniłem sposób podróży, zamiast z buta bardziej widziałem podróż rowerem, zamiast rozbijać obozowiska w dżungli to nocleg w hostelu itp. Ojciec z bratem sporo robili takich wycieczek, np na Borholmie, wzdłuż zachodniej granicy itp. Nigdy nie udało mi się z nimi pojechać, zawsze albo brak urlopu, albo formy, albo inne plany były... W 2020 kiedy zacząłem znacznie więcej jeździć na rowerze, taka wyprawa miała już realne szanse powodzenia. I tak się przypadkiem złożyło, że podczas wizyty u rodziców tata opowiadał o planach na rowerowy urlop. Od słowa do słowa wyszło, że jade z nim!
Sporo treningów rowerowych, udana redukcja, zaplanowany urlop, umówiony serwis roweru. Wstępna trasa zaplanowana, część noclegów opłacona. Nic tylko jechać!
Na tydzień przed planowanym startem podróży dowiedziałem się, że nie dostane urlopu... Był to chyba jedyny raz w życiu, kiedy tak się najebałem, że następnego dnia nie byłem wstanie iść do roboty.
Dzień 1
W poniedziałek 5 lipca, pare minut po 5 rano wychodze z domu na spotkanie przygody. Z tatą potykamy się na dworcu w Katowicach.
Stamtąd pociągiem do Czechowic-Dziedzic (był remont torów i niestety nie kursowały dalej).
Dla bezpieczeństwa im więcej nawigacji na każdym rowerze, tym lepiej
Dość szybko odnajdujemy znaczek Wiślanej Trasy Rowerowej, który będzie nam towarzyszył przez większość wycieczki.
Pierwsza zmiana województwa
Lekkie odbicie z trasy do dawnego obozu koncentracyjnego
I niedługo wjeżdżamy na wały Wisły. Dłuuugie, monotonne wały. Bez odrobiny cienia. Już po kilkudziesięciu kilometrach byliśmy nieźle spieczeni.
Fajne MORy były przy trasie
Na trasie
Fajnie pomyślane i zrobione, w razie remontów objazdy dla rowerzystów
Klasztor w Tyńcu
Kraków!
Przejazd przez miasto był najgorszym etapem dnia. Ciągle światła, przejścia dla pieszych, duży ruch samochodów. Po wydostaniu się z Krakowa został już tylko koncek do końca pierwszego dnia - Niepołomnic.
Data: 05.07.2021
Trasa: Czechowice-Dziedzice - Niepołomnice
Dystans: 158,73 km
Czas: 8:34:50
Prędkość: 18,7 km/h
Wzniosy: 578m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych jazd: 3
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście największych wzniosów: 36
Nowe kratki: 95
Waga: 74,3 kg
Dzień 2
Pierwsze 20km drugiego dnia było jednymi z najpiękniejszych w wyprawie! Puszcza Niepołomnicka! Ciepły poranek, po obu stronach drogi drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew. Słońce przebija się przez zasłone z liści robiąc niesamowite wrażenie. Cisza i tylko śpiew ptaków i szum drzew. Wszystko to sprawia, że to miejsce wygląda na tajemnicze i przesiąknięte magią. Coś pięknego!
Po wyjeździe z Puszczy przywitały nas pola...
... a później nasze ulubione wały.
Rozwidlenie szlaków i dojazd do Velo Dunajec. Do tego informacja o
nachyleniu i o najbliższym punkcie. Naprawdę, podobało mi się
oznakowanie.
Przeprawa promem przez Dunajec.
Następnie zjechaliśmy z WTR i zamiast jechać wzdłuż Wisły pojechaliśmy przez wioski, żeby zobaczyć malowane chaty w Zalipiu.
Kolejna zmiana województwa
Niekiedy GPS wyznacza taką trase, że ciężko przez nią przejechać. Na MTB spoko, ale nie na rowerze crossowym, który ma założone 2x 60l sakwy.
Ciekawy most kolejowy
Wyjazd z niego również nie należał do najłatwiejszych, zwłaszcza, że był strzeżony przez krowę.
I tak oto docieramy do końca drugiego etapu
Data: 06.07.2021
Trasa: Niepołomnice - Baranów Sandomierski
Dystans: 147,97 km
Czas: 7:29:48
Prędkość: 19,7 km/h
Wzniosy: 389m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych jazd: 6
Nowe kratki: 105
Waga: 72,7 kg
Dzień 3
Na początku ciekawostka. Jeśli ktoś uważnie czyta posta, to pewnie zauważył w podsumowaniu każdego dnia wage. Jak to? Skąd znam wage? Chyba nie jestem taki pojebany, by w wycieczce rowerowej nad morze targać ze sobą wage? Tak jestem... Prawie całe życie systematycznie się waże, codziennie rano na czczo. Początkowo miało to na celu pilnowanie wagi by zmieścić się w limicie, później zobaczenie liczbowych efektów masy / redukcji. Od początku 2020 roku mam każdy dzień zapisany w zeszyciku, zrobione podsumowanie w excelu itp. No cóż, lubie statystyki i dane :D
Wracamy do trzeciego dnia wyprawy:
Kolejny raz przekraczamy Wisłe i przy okazji zmiana województwa
Na głównych drogach asfalt względnie fajny, przyjemnie się jechało. Natomiast na niektórych drogach było dziur co w serze...Szutry i leśne dróżki też troche dawały się we znaki.
Klasztor w Klimontowie
Dobre kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy wzdłuż sadów. Po lewej sady, po prawej sady, przed nami i za nami sady. Sady, sady i sady. Nic innego nie było w krajobrazie oprócz sadów. Naprawde nigdy wcześniej nie widziałem takich ilości sadów. Sady ciągnące się kilometrami, godzinami te same drzewka owocowe. Nie powiem, ciekawy, chociaż monotonny widok.
Po niecałych 50ciu kilometrach docieramy do najważniejszej atrakcji dnia. Zapiekanki! W tle ruiny Zamku Krzyżtopór w Ujeździe.
Skąd nazwa Krzyżtopór? No cóż, myśle, że brama wejściowa sporo wyjaśnia
Zamek był budowany w latach 1621-1644 i w momencie powstania był największą rezydencją pałacową w Europie (później wyprzedził go Wersal).
Dalej w trasie
Jednak podaruje sobie kołoczka...
trudniejszy teren
Gdy byliśmy kilka kilometrów przed Kielcami, zjeżdżając z krawężnika usłyszałem trzask, potem głuchy odgłos uderzenia o ziemie. Odwracam się, a moja sakwa zrezygnowała z dalszej jazdy i odpoczywa na trawce... Oderwał się dolny zaczep sakwy, trzymając się tylko na górnych, przy każdej nierówności będzie spadać. Na szczęście tata miał trytytki i udało się ją przymocować. Dobra wiadomość była taka, że się trzymała i można bezpiecznie jechać. Zła, że na każdym noclegu trzeba było wieczorem męczyć się by odciąć trytytke, a rano by z powrotem zamocować nową. Znalazłem uchwyt na necie, sprawdziłem kiedy dotrze, obliczyłem gdzie wtedy będe, znalazłem w pobliżu paczkomat i voila! Ogarnąłem zakupy przez internet jak zawodowiec!
Kielce...
... później fajna, prosta droga
i docieramy do punktu docelowego dnia trzeciego:
Rumaki zaparkowane, to można iść pozwiedzać okolice;
O ile nie oglądam piłki, a już zwłaszcza reprezentacji, to w ramach relaksu się skusiłem. Jakieś mistrzostwa wtedy leciały
Data: 07.07.2021
Trasa: Baranów Sandomierski - Chęciny
Dystans: 123,3 km
Czas: 6:48:09
Prędkość: 18,1 km/h
Wzniosy: 870m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych jazd: 13
Aktualne (kwiecień'24) miejsce na liście największych wzniosów: 8
Nowe kratki: 93
Waga: 72,7 kg
Dzień 4
Im dłużej w trasie, tym lepiej miałem opanowane pakowanie sakw. Nie było już problemu żeby wszystko zmieścić, ba, nawet wiedziałem gdzie co mam i najpotrzebniejszy rzeczy można było łatwo dostać, bez potrzeby wyrzucania całej zawartości.
Czwarty dzień był jedynym dniem nie-rowerowym przed dotarciem do celu. Spędziliśmy go na zwiedzanie pobliskiej Jaskini Raj, oraz Zamku w Chęcinach.
W samej jaskinie był zakaz fotografowania, więc nie mam nic z wnętrza. Ciekawe stalaktyty, stalagmity i stalagnaty.




Wracając mieliśmy dziwną przygodę. A mianowicie, żeby dostać się z Chęcin do Jaskini Raj pieszo, trzeba było przejść fragment poboczem Drogi Krajowej. W pierwszą stronę spoko, natomiast podczas powrotu przyczepił się do nas patrol policji. Nie ma chodnika i przejście 200m poboczem stwarza duże zagrożenie bla, bla, bla po 50 zł mandatu albo musimy zawrócić. Będąc w połowie drogi na jedno wychodzi, czy pójdziemy 100m dalej, czy 100m zawrócimy i tak będziemy szli poboczem i tak. No ale z głupim nie pogadasz, więc by nie płacić 50zł wróciliśmy i zaczęliśmy szukać drogi przez pola. Dobrą godzinę próbowaliśmy obejść ten fragment. Ani drogi, ani nawet ścieżki. Wszystko co było, kończyło się w polu. Żar leje się z nieba, dobre 35 stopni, my bez wody (mieliśmy już od dawna być na kwaterze...). W końcu przeszliśmy przez jakiś remontowany tunel pod drogą, a następnie... przekroczyliśmy w/w droge krajową w niedozwolonym miejscu. Naprawdę, żeby zgodnie z przepisami się dostać, trzeba by było nadkładać jakieś 10 km lasami i polami, albo nauczyć się latać. Fest się złościliśmy,tyle czasu zmarnowane, trzeba było dać te 50 zł i mieć czas np na wizyte w aquapaku, zamiast błąkać się po polach...
Wspominałem o upale... Biedny tata zapomniał spakować krótkich spodenek i dodatkowo męczył się w dresie...
Szukając przejścia znaleźliśmy bardzo ciekawe miejsce. Otóż szliśmy jakąś asfaltową dróżką wzdłuż DK, która zmieniła się w typową drogę polną. I to patrząc, jak jest zarośnięta, pewnie rzadko używana. Niemniej dla bezpieczeństwa postawmy znaczek ograniczenia do 50 km/h. Jakby ktoś przypadkiem chciał szybciej traktorem wjechać, to musi uważać, a nóż stoją za drzewem z fotoradarem... Chęciny to stan umysłu.
Zamek w Chęcinach. Coś mam przeczucie, że jeszcze go spotkam na tej wyprawie...
Data: 08.07.2021
Trasa: Chęciny
Dystans: 15,36 km
Czas: 2:59:34
Wzniosy: 178m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych spacerów: 7
Nowe kratki: 2
Waga: 72,7 kg
Dzień 5
Po dniu odpoczynku od jazdy czuć było świeżość i napływ nowych sił.
Wyruszamy z z Chęcin i kierujemy się na północny-zachód w stronę Przedbórza. Więcej mocno dziurawych dróg wiejskich, szutrów, lasów. Mimo wczorajszej przerwy tempo wolniejsze.
Jako, że była to typowo wycieczka krajoznawcza, co widzimy na mapie jakieś ruiny to odbijamy w ich stronę.
Ruiny zamku i stary Dworek Szlachecki na Bąkowej Górze
Ruiny zamku w Majkowicach
Krowa lądowa i Krowa morska. Oprócz namaszczeniem różnią się tym, że jedna jest na lądzie, a druga w wodzie.
Im głębiej w las, tym pogoda coraz bardziej nas ostrzegała
Piątego dnia pojawił się pierwszy i ostatni problem z noclegiem. W Niepołomnicach spaliśmy w hotelu, w Baranowie Sandomierskim w szkole, na sali gimnastycznej na łóżkach polowych. Chęciny to dwudniowy nocleg w schronisku młodzieżowym, natomiast teraz mieliśmy nocować w zajeździe koło Zalewu Sulejowskiego. Im bliżej byliśmy punktu docelowego, tym większe zdenerwowanie się pojawiało, ponieważ właściciel ani nie wysłał potwierdzenia rezerwacji, ani nie odbierał telefonów. W późniejszej fazie wyprawy miałem już po opłacane hotele all inclusive, wiadomo, szlachta raz w życiu jedzie na urlop to się bawi (taa...), więc lajcik. Tym razem musieliśmy improwizować i znaleźliśmy nowy nocleg, w Smardzowicach.
No i oczywiście do głowy przyszedł mi świetny pomysł. Po co z Sulejowa jechać od razu na północ do zajazdu, skoro można nadłożyć kilkanaście kilometrów i objechać od lewej strony Zalew Sulejowski? Pozwiedzamy, nabijemy więcej kilometrów, przecież jesteśmy na wycieczce, to po co od razu jechać na baze?
Taa, najpierw było tak:
Później ciut gorzej:
A na koniec schroniliśmy sie przed gradem w jakimś wiejskim sklepiku. Oczywiście z powodu wichur i burz nie było prądu, więc korzystając z lampek rowerowych dokonaliśmy zakupu prowiantu na kolacje i śniadanie.
Nowy nocleg był w dość ciekawym miejscu, praktycznie rzecz biorąc w lesie
Wspominałem już o burzy, gradobiciu i wichurach? Wiadomo, że nie było prądu... Za każdym razem, co dojeżdżaliśmy do noclegowni, pierwsze co, to było ładowanie wszystkich sprzętów. Telefon, zegarek, kamerka GoPro, power bank, lampki rowerowe itd Woziłem ze sobą mase kabli i złodziejek, by udawało się wszystko naładować w możliwie najkrótszym czasie i zdążyć przed zaśnięciem. A jak to zrobić bez prądu? Miałem powerbank jeszcze w połowie pełny, naładowaliśmy telefony bo to najważniejsze, a reszta, trudno, musi wytrzymać do jutra.
Kolejnym problemem była leśna okolica, która nie miała zbyt dobrego zasięgu... W każdym razie, dotychczas to tata nawigował, a od następnego dnia mieliśmy się rozdzielić i musiałem samemu ogarnąć trase. Spoko, znałem punkt początkowy i końcowy, ale nie miałem wyznaczonej trasy ani zaplanowanych pośrednich postojów na zwiedzanie. A jak to zrobić bez internetu i z nienaładowanym sprzętem? Nie wiem, będę improwizował...
Data: 09.07.2021
Trasa: Chęciny - Zalew Sulejowski
Dystans: 133,7 km
Czas: 7:16:58
Prędkość: 18,4 km/h
Wzniosy: 867m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych jazd: 9
Aktualne (kwiecień'24) miejsce na liście największych wzniosów: 10
Nowe kratki: 97
Waga: 73,7 kg
Dzień 6
Przed wyjazdem mama stwierdziła, że jestem strasznie monotematyczny i zaciąłem się jak katarynka. Gdy tata planował trase, ja ciągle powtarzałem, że chce dojechać nad morze. Nie ważne, że ojciec w okolicach Zalewu Sulejowskiego planował odbić na południe w stronę Wielunia i działki. Ja planowałem zobaczyć morze. Tata proponował dalszą wspólną podróż, a ja się upierałem, że dojade nad morze. Nie mogąc w tym względzie dojść do porozumienia 6tego dnia wyprawy rozdzieliliśmy się i pojechali w przeciwnych kierunkach.
Moja trasa biegła na północ, do Tomaszowa Mazowieckiego
Następnie bardziej na północny-zachód w stronę Łodzi.
Trasę ustalałem w aplikacji Garmina, następnie zgrywałem na zegarek i tak nawigowałem. Może nie była to idealna metoda, ale skuteczna i z braku licznika rowerowego wciąż używana.
Łódź
Pierwszy raz widziałem liczydło rowerowe
Nie wiem co to za gościu, ale chyba interesował się rozgrywanymi właśnie mistrzostwami
Chyba najbardziej znana ulica w Łodzi. Niestety byłem tam z samego rana i jeszcze wszystko było pozamykane.
Dalej w trasie
Kutno
Nawet będąc na urlopie, setki kilometrów od domu, prześladuje mnie logo ukochanej roboty...
Jak już pisałem wcześniej, na urlopie szlachta się bawi i szasta kasą na latte macchiato na bogato
Będąc już przy końcu trasy zobaczyłem na mapie, że jestem w bliskiej odległości od granicy województw. Nie mogłem się oprzeć, by podjechać i zaliczyć kolejne na tej wyprawie
Dobra widoczność znaku to podstawa
No nie powiem, ale pod koniec dnia już miałem serdecznie dość szutrów, polnych i leśnych dróg
No i dotarłem do celu.
Z tego co pamiętam, to w pobliżu nie było żadnego sklepu, jedynie co to podszedłem na stacje paliw po przekąski i uzupełnienie płynów. Jutro po drodze się zatrzymam i kupie świeże pieczywo. Taa...
Data: 10.07.2021
Trasa: Smardowice - Lubień Kujawski
Dystans: 154,75 km
Czas: 7:35:36
Prędkość: 20,4 km/h
Wzniosy: 862m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych jazd: 4
Aktualne (kwiecień'24) miejsce na liście największych wzniosów: 11
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście rekordów:
80 km - 4:24:05 (18,2 km/h) - 8 miejsce
90 km - 5:14:19 (17,2 km/h) - 9 miejsce
100 km - 5:43:18 (17,5 km/h) - 7 miejsce
Nowe kratki: 114
Waga: 73,2 kg
Dzień 7
Poranek przywitał mnie przyjemnym dla oka widokiem Jeziora Lubieńskiego
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów rozglądałem się za jakimś sklepem, by kupić świeże pieczywo na śniadanie, a tu wszystko zamknięte. Dopiero po dłuższym czasie się kapłem, że jest niedziela i nasz, na szczęście już były, rząd zadecydował, że w niedziele mamy się modlić. Podjeżdżam na stacje, kupuje rogalika 7days i snickersa. Świetne i pożywne śniadanie...
Po przejechaniu ponad 30km docieram do Włocławka. Pięknie wyglądała Wisła o poranku
Plan na dzisiaj i jutro :D
I ponownie Wiślana Trasa Rowerowa
Pamiętam, że specjalnie zjeżdżałem do końca, by nagrać rzeke. Później trzeba było wracać pod górke
Ruiny zamku w Raciążku
Ciechocinek
Nigdy wcześniej nie widziałem tak dużej tężni solankowej
Coraz bliżej
Toruń.
Miałem kurs ustawiony od zabytku do zabytku i w trakcie nawigacji
zegarek się tracił (mocno przecinały się trasy) więc improwizowałem.





Data: 11.07.2021
Trasa: Lubień Kujawski - Solec Kujawski
Dystans: 133,5 km
Czas: 6:17:38
Prędkość: 21,2 km/h
Wzniosy: 738m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych jazd: 10
Aktualne (kwiecień'24) miejsce na liście największych wzniosów: 19
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście rekordów:
50 km - 2:24:39 (20,7 km/h) - 6 miejsce
100 km - 5:58:08 (16,8 km/h) - 10 miejsce
Nowe kratki: 97
Waga: 72,3 kg
Tego dnia krótsza trasa, ponieważ w planach była jeszcze jedna atrakcja. A mianowicie szukając orientacyjnie po mapie czegoś ciekawego, znalazłem Jura Park Solec. Park z naturalnej wielkości dinozaurami. Może i atrakcja dla dzieci, ale ja tam lubie dinozaury i się świetnie bawiłem :D
Po szybkim ogarnięciu się w hotelu, włączam GPSa i udaję się na szukanie dinozaurów
Przy okazji jeszcze wystawa miniaturowych zamków.
Tego już widziałem w tej wyprawie (Chęciny)...
... a tego dopiero zobacze (Malbork)
Dinozaury!
Moje ulubione Triceratopsy
Później wystawa skamielin
A na koniec zasłużony deser w hotelu
Data: 11.07.2021
Trasa: Solec Kujawski
Dystans: 8,93 km
Czas: 1:52:12
Wzniosy: 18m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych spacerów: 40
Nowe kratki: 3
Waga: 72,3 kg
Dzień 8
Dzień wcześniej planowałem kurs na ostatni dzień podróży. Jak już człowiek pierwszy raz jest rowerem tak daleko od domu, to chce zobaczyć i zwiedzić jak najwięcej. Więc dodawałem do kursu każde ruiny, zameczki, znane miasta... I tak oto trasa, która w najkrótszym wariancie mogła mieć ok 170 km wyszła mi...580 km! No niee, to zdecydowanie za dużo jak na jeden dzień, będzie trzeba połowe odrzucić. Co najmniej. Chciałem przekroczyć magiczną barierę 200 km i finalnie kurs oscylował w granicach 250 km. Trochę dużo, zważywszy, że już 1000 km miałem w nogach. Damy rade, co to dla mnie.
Oczywiście jak to ja, zamiast odpoczywać przed tym wyzwaniem, to oglądałem finał Mistrzostw Europy w piłce nożnej... Przecież niezbyt mnie to interesuje, ale skoro już miałem w pokoju telewizor, to czemu nie? Do tego piwo, orzeszki itp. Jak na złość musiała być dogrywka. I karne. Poszedłem spać coś około 1 w nocy, a przed 4 miałem pobudke, co się może nie udać?
Dość szybko przekonałem się, co może pójść nie tak. Nie zdążyłem nawet dojechać do Bydgoszczy (około 17 km), a zaczęły się problemy z brzuszkiem. I to konkretne problemy. I jak na złość same osiedla, zero lasów. Znajduje stacje benzynową, podjeżdżam, nie ma czasu na ściąganie kamerki i reszty osprzętu. Może nikt nie ukradnie. Wbijam do środka i nawet nie udaje, ze chce coś kupić, co zwykle robiłem. Nie ma czasu. Podbijam ze wzrokiem przestraszonej sarny i potem na skroniach do kasjerki i pytam gdzie tu jest toaleta. Odpowiada, że trzeba wyjść z budynku, obejść go dookoła i po drugiej stronie od parkingu dla TIRów jest wejście. Nosz kurczaczki, dalej się nie dało?! Nawet nie podziękowałem, odwracam się na pięcie i nie dbając o pozory biegne szukać wybawienia w postaci drzwi z napisem WC... Pominę szczegóły, zaznacze jedynie, że jakbym się ponownie zważył, to byłoby co najmniej 2 kilo mniej niż rano. No i przez te 30 minut nikt nie ukradł nic z roweru.
Żegnam się z Bydgoszczą i ruszam dalej na północ. No cóż, tak czasem bywa, ale to miasto kojarzy mi się tylko i wyłącznie z nagłym pitstopem na stacji.
Widok na Chełmno. To jedne z tych miast, które musiałem wykreślić z planu dnia
Czyżby tu poszła Karolinka?
Po 4h jazdy i przejechanych 80km decyduje się na pierwszy postój. Znajduje jakiś zajazd przy drodze, jeszcze zamknięty. Siadam na ławeczce przed wejściem, szamam bułke z serem i rozmyślam co ja robie... Od tygodnia w trasie, setki kilometrów od domu i cały ten dystans czuje w nogach. Plan na dzisiaj 250km? Nie porywam się może z motyką na słońce? Odnośnie słońca, to ładnie zaczynało już grzać, kolejny ciepły dzień się zapowiada. Uzupełniam wode w bidonach, kończe bułke i jade dalej. Daleko droga przede mną, to nie ma czasu na marudzenie.
Grudziądz

Na rynku zrobiłem przerwę i zamówiłem kawe. Wspominam o tym, bo wiąże się z tym pewna anegdotka. Otóż wybrałem kawiarnie, zaparkowałem rower, wchodze do środka i przeglądam menu. Kelnerka pyta się mnie co podać, spoko, tylko czemu gada po angielsku? Myśle sobie, może tu taki ruch turystyczny i pełno obcokrajowców, że obsługa jest tylko anglojęzyczna? Angielski u mnie zdecydowanie mniej płynny niż ruski, ale też bez problemu się dogadałem. Wracam do stolika i czekam na zamówienie. Gdy kelnerka przyniosła mi kawe to zaczęła obsługiwać stolik obok, posługując się... płynną polszczyzną. Hmm, o co chodzi? Idąc oddać naczynia zaś gada do mnie po angielsku, tym razem odpowiadam po polsku, a ona zdziwione oczy i mówi "Pan jest Palakiem? Wyglądał mi Pan na obcokrajowca"...
Jadąc przez Grudziądz, chciałem przede wszystkim zobaczyć twierdze. Szkoda, że nie wygooglowałem wcześniej, że jest to teren wojskowy i nie ma wjazdu...
W okolicach Grudziądza było pare fajnych podjazdów, a tu już prawie 100 kilometr pokazuje zegarek
Docelowe województwo! Już nie mal czuć zapach soli morskiej...
Dożynki
Kwidzyn
Wprawdzie to nie Lego, a Playmobil, ale fajny, więc selfiaczek z nim musi być
W Kwidzynie nie zatrzymuje się na długo, ot pstryknąć pare zdjęć, kupić drożdżówke w piekarni i dalej w droge. Przekroczyłem już połowe trasy, ale i tak jeszcze grubo ponad 100km zostało.
Następny punkt wycieczki to Malbork, znajdujący się ok 50km dalej. Będąc mniej więcej w połowie tej odległości pogoda zaczęła się psuć
Początkowo olałem mżawkę, ale gdy zamiast przechodzić zamieniła się w deszcz to zmuszony byłem wygrzebać z sakwy spodnie przeciwdeszczowe oraz kurtkę. Byłem około 20 kilometrów przed Malborkiem, w środku jakiegoś lasu. Patrząc w góre widziałem ciemne, burzowe niebo. Zapowiadali gwałtowne burze na północy, ale olałem to. Jestem uparty i jak coś postanowie, to byle deszczyk mnie nie powstrzyma.
Miałem już przejechane 170km, czyli więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Do wymarzonej dwusetki jakieś 1,5 godziny jazdy. Do celu, co najmniej 4h. Szukałem na niebie jakiegoś skrawka przejaśnienia, nadziei, że zaraz się rozpogodzi. Nie było nic. Fajna pogoda została z tyłu, przede mną tylko burze...
Zanim dojechałem do Malborka byłem już konkretnie przemoczony i zniechęcony. Morale spadło na łeb na szyje, zaczęło się odzywać zmęczenie i nieprzespana noc. Serio, rozważałem znalezienie nowego noclegu, przeczekania burzy a następnego dnia, na spokojnie, przy słoneczku dojechać nad Morze. NIE!! Jestem uparty, zaplanowałem dzisiaj zobaczyć Morze, to zobacze, choćbym miał całe 80 kilometrów jechać w burzy...
Widząc Malbork poczułem dume, że dojechałem aż tutaj. Nie było już śladu po myślach o rezygnacji.
Jak się przybliży, to drogowskaz pokazywał 66 km do Gdańska (jadąc A1). Niebo nie pozostawiało żadnych złudzeń odnośnie przejaśnień.
O ironio burza szła na północ, zupełnie jak ja, więc zamiast się skończyć, to razem radośnie podążaliśmy ku morzu. 80 kilometrów. 4 godziny jazdy. Non stop z burzą obok siebie. Raz grzmiało przede mną, raz po prawej, ale nigdy nie traciłem grzmotów z zasięgu wzroku czy słuchu. Jak zaczynała się większa intensywność opadów, chroniłem się pod przystankiem czy pod sklepem, Czekałem pare minut aż ciut zelżeje i jechałem dalej. Ramie w ramie z burzą.
To
trzeba mieć farta nie? Ostatniego dnia podróży zaplanowałem złamanie 200
kilometrów, to nie dość, że na początku trasy mnie Kupacjusz wezwał, to
jeszcze na koniec burza.
Pamiętam, że gdy miałem już około 210-220km przejechanych zadzwonił tata i spytał się, jak tam odpoczynek nad morzem. Jak powiedziałem, że jeszcze sporo zostało, to nieźle się zdziwił. Nie spodziewał się, że będę jechał aż tak okrężną drogą. Pogadaliśmy dobra kilkanaście minut (cały czas jadąc) i musze przyznać, że zadziałało to na mnie bardzo pobudzająco. Przyjemnie było zamienić z kimś pare zdań (w końcu!) i nawet tempo jazdy mi się zwiększyło.
Im bardziej zbliżałem się do Gdańska, tym częściej wydzwaniali do mnie z hostelu, o której będe. Nie umiejąc podać dokładnej godziny, w końcu zrezygnowali i zostawili klucze pod wycieraczką...
Widok tabliczki z napisem "Gdańsk" bezcenny!
Szybki przejazd przez miasto, na zwiedzanie będzie czas jutro. Tak tylko mimochodem:
Zamiast pojechać do hostelu odpocząć, to dołożyłem kilka kilometrów i...
...i tak oto, po 8 dniach, przejechaniu 1100 km w końcu oto taki widok ujrzały me oczy


Nie umiałem zrobić selfie, by było widać zarówno mnie, morze jak i rower. Na plaży pusto i długo czekałem aż znajdzie się ktoś, kogo mógłbym poprosić o pomoc. Przybłąkała się para z wózkiem, gdy poprosiłem o pomoc to przerwali rozmowe telefoniczną, by zrobić mi zdjęcie. "poczekaj, oddzwonie za chwile, jakiś pan przyjechał rowerem nad morze". Mili ludzie, zapytali skąd i ile jade itp. No ale najważniejsze, że mam jedne z lepszych zdjęć rowerowych. Może inaczej je sobie wyobrażałem, a już na pewno nie w stroju przeciwdeszczowym. Nie ważne. Dojechałem rowerem nad morze!
Naprawdę, jest to jedne z moich najważniejszych zdjęć!
Po dojeździe do hostelu, jeszcze zanim rozpakowałem sakwy, to od razu poleciałem znaleźć jakikolwiek sklep (no i odebrać z paczkomatu uchwyt do sakwy). Tak, to była tylko jednorazowa przekąska...


Data: 12.07.2021
Trasa: Solec Kujawski - Gdańsk
Dystans: 260,75 km
Czas: 13:28:10 (łącznie z przerwami 15:58:49)
Prędkość: 19,4 km/h
Wzniosy: 1604m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych jazd: 1
Aktualne (kwiecień'24) miejsce na liście największych wzniosów: 1
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście rekordów:
80 km - 4:18:09 (18,6 km/h) - 6 miejsce
90 km - 4:50:48 (18,6 km/h) - 5 miejsce
100 km - 5:49:17 (17,2 km/h) - 9 miejsce
100 mil - 9:33:02 (16,9 km/h) - 1 miejsce
180 km - 10:36:45 (17 km/h) - 1 miejsce
Nowe kratki: 195
Waga: 72,3 kg
Dzień 9
Ostatni dzień urlopu przeznaczony był na zwiedzanie Gdańska. Zaraz po śniadaniu skierowałem swoje kroki w stronę Morza. Pogoda idealna, ciepło i słonecznie. Nie ma żadnego śladu po wczorajszych burzach.
Myślałem o kąpieli w morzu, ale takie tłumy wszędzie, że moja natura aspołecznego introwertyka wygrała i jak najszybciej się oddaliłem od plaży. Noo, może nie najszybszą drogą, bo nie byłbym sobą, jakby po przejechaniu 1100 km nie sprawdzić, czy woda jest słona.
Następnie kierując się do centrum znalazłem Stocznie Gdańską (której nie widziałem przy poprzedniej wizycie)
Centrum już niemalże dobrze znane, niemniej trzeba było je zaliczyć, powysyłać pocztówki i kupić magnesy. No i urwać pasek od taśki i wszystko nosić w rękach...
Ten spacer był wówczas moim rekordowym, najdłuższym spacerem.
Data: 13.07.2021
Trasa: Gdańsk
Dystans: 23,69 km
Czas: 4:57:51
Wzniosy: 135m
Aktualne (kwiecień '24) miejsce na liście najdłuższych spacerów: 2
Nowe kratki: 6
Waga: 72,7 kg
Epilog
Następnego dnia miałem pociąg powrotny do Katowic. Były plany, by jechać do Wrocławia i stamtąd zrobić kolejne 200km, ale zmęczenie wygrało. Z hostelu na dworzec w Gdańsku miałem 5 kilometrów. Niby mało, ale zdążyłem się zgubić i złapać kapcia... Ostatniego dnia los musiał mi dodać to, czego mi oszczędził przez całą trase.
W pociągu była zepsuta klimatyzacja, ale tak, że dmuchało na maksa i był niezły ziąb w przedziale. Środek lata, 30 stopni na dworze, a ja musiałem wyciągać z sakw nogawki i bluze by nie zamarznąć. A i tak się od tego przeziębiłem.
Podsumowanie
Miałem w życiu pare większych i mniejszych sukcesów. Mowa oczywiście o "osobistych" sukcesach, na te "ogólnokrajowe" musze jeszcze zapracować. Wśród tych osiągnięć, o których opowiadam z dumą, jest między innymi wyjście z letargu i zamiana alkoholu, używek i słodyczy na zdrowy styl życia. Wszystkie lata treningów Muay Thai i BJJ zwieńczone walkami w ringu. Zmiany wyglądu, zarówno na masie, jak i bardziej efektowne rzeźby. Biegi, zarówno te mniejsze, jak i ogólnoświatowe imprezy (np Prague International Marathon), czasy i tempa, jakie uzyskiwałem na nich, oraz dystans i przewyższenia, jakie pokonywałem na górskich ultra. No i oczywiście wycieczki rowerowe, a już szczególnie podróż nad morze i ostatni dzień (260km z czego ostatnie 80km w burzy). I chyba to jest moim największym osiągnięciem, które najbardziej przemawia do wyobraźni.
A jakoś nie umiem się nim do końca cieszyć... Każdy medal ma dwie strony, Z jednej strony spełniłem marzenie z dzieciństwa, a z drugiej strony właśnie rozpadało mi się małżeństwo. Nie udane, i to bardzo, ale mimo wszystko małżeństwo. 9 dni na trasie, długie samotne godziny jazdy, a po powrocie człowiek w nagrode dowiaduje się o... Przemilczę tutaj tą kwestię, w każdym razie z tego powodu cała ta wycieczka ma dla mnie bardzo słodko-gorzki smak.
Coś się kończy, coś się zaczyna, wycieczka ta miała być początkiem turystyki rowerowej na większą skale, a tymczasem... straciłem do niej zapał. Oczywiście cały czas jeżdze na rowerze, niejedną setke zrobiłem, ale od powrotu z Gdańska nie udało mi się zrobić żadnej kilkudniowej wycieczki. Mało tego, odkryłem na nowo miłość do biegania i rower zszedł na dalszy plan.
Minęły prawie 3 lata, może najwyższy czas wziąć urlop, spakować sakwy i jechać ku przygodzie? Nowa trasa, nowe przygody, nowa żona, nowe wspomnienia... To co Becia, kiedy jedziemy? :D
Rower - 1130,87 km
Czas jazdy: 58 godzin
Wzniosy: 6067 m
Spacery: 66,1 km
Czas spacerów: 13 godzin 47 minut
Zobacz też: